227. rocznica uchwalenia Konstytucji 3 Maja
Każda rocznica 3 Maja wpisana została w ciąg tradycji cywilizacji europejskiej budowanej od blisko 18 wieków na fundamencie chrześcijańskich idei. Z tych fundamentów wyrosła nie tylko Konstytucja, lecz także odzyskanie niepodległości po 123 latach niewoli narodowej, której setna rocznica jest w tym roku wspominana. Warto uprzytomnić sobie owe fundamenty, które legły u podstaw tych wysiłków prowadzących do Konstytucji i niepodległości, są to: wiara w postęp, to znaczy, że życie zmierza w określonym kierunku i inspirowane jest nadzieją dotarcia do niego; idea uniwersalnej prawdy niezależnej od decyzji człowieka i osobista wolność, gdzie czyny podejmowane przez człowieka podlegają ocenie dobra i zła. Ta wolność widziana była zawsze w perspektywie wrodzonej godności człowieka. To te fundamenty przyczyniły się do postępu czynionego w Europie, z którego korzystał cały świat. Zrodziły się jako synteza trzech kultur: greckiej filozofii, rzymskiego prawa i chrześcijańskiej myśli religijnej. Nie chciałbym się jednak nad tym dzisiaj zatrzymywać.
Współcześnie bez większego ryzyka trzeba nam mówić o kryzysie w kulturze europejskiej. W czym ten zwrot się wyraża? Zrywa się z chrześcijańską inspiracją i odchodzi się od niej. Dokąd zatem się udajemy? Można stwierdzić, że odchodząc od chrześcijaństwa, udajemy się z powrotem do tego, co było przed chrześcijaństwem, a co przeżyło do czasów współczesnych, albo co trwało przez cały czas równolegle w opozycji do niego. Co jednak jest charakterystyczne dla tego zwrotu to to, że z drugiej strony nie chcemy zrezygnować z tego, jeśli to nam odpowiada, co właśnie chrześcijaństwo wypracowało. Żarliwie kochamy uniwersalizm, ale zrywamy z prawdą, bez której ten nie istnieje. Żarliwie kochamy demokrację i wolność myślenia, ale zrywając z ich chrześcijańskimi korzeniami zastępujemy je politycznymi formami. Jednym słowem zmierzamy ku czemuś, z czym wiążemy nadzieję na przyszłość, ale gdzie chrześcijańskich prawd i wartości już nie znajdziemy.
Przykładem mogą być twierdzenia, że człowiek to kombinacja neuronów, trochę, co prawda, skomplikowanych; porównywanie mózgu człowieka z mózgiem szympansa i stwierdzanie nikłych różnic. Wiążemy nadzieję z transhumanizmem, to znaczy ewolucjonistyczną syntezą człowieka i sztucznej inteligencji mającej zapewnić człowiekowi wieczność i nieśmiertelność, a zatem zrywamy z klasycznym obrazem człowieka niesionym długą tradycją chrześcijańską, a z drugiej strony wyrażamy najwyższe oburzenie z powodu Shoah, Holokaustu i powtarzamy „nigdy więcej”. Czyż nie dostrzegamy tu pewnej niespójności? Czyż nie godzimy się na pewną sprzeczność? Z jednej strony optujemy za nową wizją człowieka, za relatywizmem, subiektywizmem, wszystko miałoby od nas zależeć i być względne, w ten sposób odeszliśmy od chrześcijańskiego obrazu człowieka, ale z drugiej strony miałaby bezwzględnie obowiązywać pewna zasada: „nigdy więcej”, której nie wolno by przekraczać. „Nigdy więcej” dla Shoah i Holokaustu, dla zbrodni nazistowskich i komunistycznych, popełnionych w Rosji, na Ukrainie, w Chinach i Kambodży. To „nigdy więcej” jest nawiązaniem do chrześcijańskiej, zawsze obowiązującej zasady o nienaruszalnej godności człowieka. To właśnie w imię tej zasady owe zbrodnie są dla nas nie do przyjęcia, bo w świetle niezbywalnej godności osoby są grzechem, rodzajem moralnego samobójstwa.
Najpierw wprowadził tę zasadę Stary Testament, została wybrana przez chrześcijan i na przestrzeni wieków zyskała moc tradycji, którą w obszarze chrześcijańskiej kultury wszyscy pokochaliśmy. Uznaliśmy ją za uniwersalną, a okazało się, że obok kultury chrześcijańskiej istnieje jakaś inna, bo w obozach nazistowskich i komunistycznych człowiek został odarty ze swojej godności, tej zasady nie uszanowano. I tu dotykamy paradoksu, odchodzimy od chrześcijańskiej kultury, ale w dalszym ciągu chcemy, aby pozostał pośród nas jego owoc – nienaruszalna godność człowieka. A przecież tam, dokąd chcemy się udać, zasada ta jest nieznana. W Chinach zbrodnie komunistyczne to nie grzech, to nie przekroczenie godności osoby, to nie wolność indywidualna, wolność sumienia wraz z odpowiedzialnością rozumiana po chrześcijańsku, ale fatum, które trzeba przyjąć, gdzie wolność to właśnie zgoda na fatum.
Zasada ta została wybrana i stała się tradycją dlatego, że naszym podstawowym wyborem, z którego wszystko inne wynika, był wybór ludzkiej wolności, powtórzmy: wybraliśmy ludzką wolność, ale zapomnieliśmy, że jej fundamentem jest myśl judeochrześcijańska. Jeśli twierdzimy, że kiedy pójdziemy do Chin, czy gdzie indziej, to i tak zachowamy naszą osobistą wolność, to się grubo mylimy. Nasza wolność, nasze rozumienie wolności nie powstało w próżni. Powstało we spójności z całą resztą chrześcijańskiej kultury, której dziś się wyrzekamy. Dlatego dziś nie potrafimy już odwołać się do tego, co wspólne, do tego, co niegdyś leżało w sercu naszych wspólnych przekonań. I dlatego zostały nam mrzonki. My temu „nigdy więcej” chcemy nadać waloru absolutnie obowiązującego, a tymczasem, czy ktoś z nas zdołał policzyć, ile wojen, ile konfliktów zbrojnych wybuchło już po II wojnie światowej, przy ciągłym powtarzaniu owego „nigdy więcej”?
Powiedzmy na marginesie, że dziś taką spójność bardziej tworzą np. poglądy ekologiczne niż chrześcijańska kultura. Nie chodzi o to, aby twierdzić, że ekologia jest czymś złym. Potrafił ją docenić Papież Benedykt XVI, kiedy w Bundestagu mówił. „Powiedziałbym, że pojawienie się ruchu ekologicznego w polityce niemieckiej… pozostanie… głosem, którego nie można ignorować. Młodzi ludzie zdali sobie sprawę, że w naszych stosunkach z naturą coś jest nie tak, że materia nie jest tylko surowcem, który mamy przetwarzać, ale że sama ziemia ma swoją godność, a my winniśmy stosować się do jej wskazań… Doniosłość ekologii oczywiście nie podlega już dyskusji. Winniśmy słuchać języka przyrody i dawać stosowne odpowiedzi. Chciałbym jednak podkreślić z mocą rzecz, o której – jak mi się wydaje – dziś, podobnie jak i wczoraj, się zapomina: istnieje także ekologia człowieka. Również człowiek ma naturę, którą winien szanować i którą nie może manipulować według swego uznania. Człowiek to nie tylko wolność, którą sam sobie tworzy. Człowiek nie stwarza sam siebie. Jest on duchem i wolą, ale jest też naturą, a jego wola jest słuszna wtedy, kiedy szanuje naturę, słucha jej i akceptuje siebie takiego, jakim jest, to, że sam siebie nie stworzył. Właśnie w ten sposób i tylko w ten sposób urzeczywistnia się prawdziwa ludzka wolność”.
Papież odwołuje się do pojęcia natury, do tego, co wspólne, co stanowi horyzont całości. Żadna istota żywa, nawet najbardziej prymitywna, nie jest na ziemi sama, bez relacji, bez spójności, bez horyzontu całości. Ludzie nazwali to tradycją, a jeszcze szerzej kulturą. Oczywiście jedne tradycje, kultury można zniszczyć, ale w ich miejsce muszą powstać inne, bowiem człowiek jest stworzeniem naturalnym i zawsze będzie podlegał prawom, których sam nie ustanowił. Oczywiście na świecie znamy wiele kultur, ale dlaczego zatem mamy rezygnować z tej, którą ukochaliśmy, bowiem właśnie ta najlepiej broni naszej wolności i godności osobistej. Kochamy wolność, chociaż dzisiaj wielu z nas od dawna przestało wierzyć w religię, która ją ustanowiła. Uwierzmy w to, że upadek naszego świata będzie równoznaczny z upadkiem wolności i wszystkiego, co jej towarzyszy. Nie wierzmy, że to, co stworzyło nasz świat, istnieje także gdzie indziej i będzie trwać bez ożywiających korzeni. Nie ma wolności w Chinach czy w krajach muzułmańskich. A zatem wybierzmy tę kulturę, którą od wieków, od tysiąclecia ukochaliśmy właśnie dlatego, że można ją zakwestionować.
A zatem jeśli chcemy zachować ludzką godność i wolność sumienia, jeśli chcemy uniwersalności, a więc prawdy, która jest jedynym jej warunkiem, jeśli nie chcemy zrezygnować z postępu na rzecz przeznaczenia, konieczności i fatum, jeśli chcemy odzyskać nadzieję, to wybierzmy chrześcijańskie rozumienie osoby, która jest ich podstawą. Trwajmy przy tej tożsamości.
A zatem wybierzmy chrześcijańskie rozumienie osoby, bo jest to jedyny sposób zagwarantowania wszystkich zasad, z których nie chcemy zrezygnować. I tutaj z przerażeniem musimy stwierdzić, że najpierw trzeba ją odzyskać, bowiem gdzieś ją zatraciliśmy. Od początku chrześcijaństwo wybrało określony model antropologiczny, określony obraz człowieka oparty na wierze religijnej. Gdzie indziej wybrano inny. Z biegiem czasu ten obraz zatraciliśmy. Dzisiaj człowiek nie wie, kim jest: z jednej strony został zredukowany do zwierzęcia, stał się pyłkiem pogrążonym w nicości, z drugiej strony przedstawia się go jako święty obiekt, jako potężnego twórcę siebie samego. W świetle neuronauk pozbawiliśmy go wolności, ale w kontekście nazizmu i komunizmu nie umiemy być konsekwentni. Poszukujemy różnych sposobów jego wyjaśnienia. A zatem wybierzmy osobę, jeśli nie w imię biblijnego Boga, to w imię człowieka Zachodu, w imię jego kultury, która uczyniła z nas to, czym jesteśmy.
Przeszkodą dziś dla właściwego rozumienia osoby staje podstawiony pod nią już od czasów oświecenia podmiot. Dziś nie myślimy o osobie, raczej o podmiocie, co bardzo zawęziło rozumienia człowieka. Jeden ze współczesnych filozofów tak rozumie to zawężenie: „Nowożytny podmiot wyruszył, aby zawładnąć światem i uczynić go sobie poddanym. Jednakże powstało z tego coś przeciwnego: irracjonalna nieuchronność naszej cywilizacji z jej manipulującymi wolnością wielorakimi determinizmami, mechanizmami, automatyzmami; nieprzenikniony splot anonimowych sił, aparatów zarządzania i postulatów planowań; władza mediów, organizacja wolnego czasu, wyprzedaż prywatnego życia, sfunkcjonalizowanie człowieka do odpowiedniego elementu w maszynerii produkcji; eliminacja albo niedocenianie wszystkiego z owych humanitarnych wartości, które w myśli o sukcesach nie znajdują żadnego miejsca. Technika i przemysł, media i polityka, gospodarka i nauka przenikają się, owszem determinują siebie nawzajem i czynią z samego ustanawiającego siebie jako punktu jedności podmiotu przedmiot.” Podmiot stając się przedmiotem, stał się czymś ciemnym, samotnym bez Boga, zagubionym w przestworzach kosmosu i myśli, odarty ze czci.
A jednak, kiedy wspominamy Holokaust, zbrodnie w Katyniu, głód na Ukrainie, czystki Mao i Pol Pota, to za każdym razem wyrażamy głęboką pewność, że człowiek posiada wewnętrzną godność, niezależną od okoliczności i od wartości, jaką mu przypisują różne państwa, nurty intelektualne czy ideologie. Źródłem tej godności jest samo człowieczeństwo. Wcześniej ta godność opierała się na biblijnej relacji, że Bóg stworzył wszystkich ludzi na swój obraz, dzisiaj została sama pewność i kultyczne powtarzanie: „nigdy więcej”. Kiedy wreszcie przekonamy się o tym, że radykalna odmowa zbrodni przeciwko ludzkości wymaga radykalnej koncepcji godności – godności wewnętrznej, bowiem jeśli ktoś będzie nadawał tę godność z zewnątrz, to za każdym razem będzie ją zmieniał.
Dzisiaj nie wolno już argumentować godności ludzkiej odwołując się do religii nawet wówczas, gdy niesie to dobro dla człowieka, bowiem miałoby to wykluczać z gry ateistów. Ale zauważmy, że kultura chrześcijańska odwołując się do myśli religijnej, nadając boską pieczęć, radykalnie oddzieliła człowieka od reszty świata i w ten sposób doceniła wyjątkowość godności ludzkiej. I tak to było przez całą tradycję kultury chrześcijańskiej, z której korzystali także ateiści. Ale dokładnie w tym samym czasie, kiedy osobę zamieniono na podmiot, godność zaczęto uzasadniać pojęciem autonomii bez odniesienia do transcendencji. Odtąd autonomia stała się kryterium godności i bardzo szybko też zaczęto się zastanawiać, kto jest godny, bo autonomiczny, a kto nie. Ci, którzy nie byli godni, mieli jedynie prawo oczekiwać dobroczynności.
Godność człowieka w swoim rozumieniu oderwana od transcendencji, przestała być bezwarunkowa i dlatego trzeba było określać jej kryteria, a te były różne. Za takie uznano wrażliwość zmysłową czy zdolność odczuwania, a reakcją na to miała być litość. Ilu z tego powodu pragnie przyznać zwierzętom te same prawa, co człowiekowi. Za szczególne kryterium szacunku uznano cierpienie. Godnym szacunku jest ten, kto cierpi, a nie ze względu na to, kim jest. Godnym szacunku ma być zatem nastolatka rozkochana w nauczycielu od biologii, która cierpi, bowiem nie może zrealizować siebie. Godnymi szacunku mają być ci, co się rozwodzą, łącząc z drugimi, bo przecież będą cierpieć, jeśli nie będą razem. Wszystkie mity, święte historie, religijne opowiadania miały na celu nadanie sensu ludzkiemu życiu, a szczególnie nadanie sensu cierpieniu przez odniesienie go do czegoś innego niż ono samo, w kulturze chrześcijańskiej nadanie intencji cierpieniu wespół z cierpieniem Chrystusa. W myśli współczesnej cierpienie odsyła do samego siebie i przez to traci swój sens. Ma ono stanowić synonim zła, złej doli, nieszczęścia.
Nietrudno jednak zauważyć, że takie ujęcie sprowadzania zła do złej doli, nieszczęścia gubi całościowy obraz człowieka, redukuje całą moralność do subiektywności. Zło jako zło jakby przestaje istnieć, grzech nie jest już naruszeniem bytu, jakimś jego zniszczeniem. Wszystko jest redukowane do cierpienia przeżywanego najczęściej subiektywnie, a nawet jako niemożność realizowania pragnień, rozumianych nawet jako kaprys. To tu rodzi się pokusa, że jeśli odrzucimy konstrukcje religijne, dogmatyczne, to uda się stworzyć idealną moralność i w ten sposób zaspokoimy pragnienie, uciszymy cierpienie np. homoseksualistów chcących adopcji dzieci. To się nigdy nie uda dlatego, że rzeczywistość świata nie jest odpowiedzią na ludzkie pragnienia i nie organizuje się wokół nich. To świat stawia wymagania, a nie człowiek. Poza tym, jeśli człowiek zostaje zredukowany do swojego czucia, do swojej subiektywności, a nie będzie kierować się wzlotem, projektem może właśnie religijnym, ideologicznym, na którym opiera się moralność wykraczająca poza jednostkowe czucia, to zostaje podporządkowany, staje się niewolnikiem najniższych instynktów, może zbudować moralność jedynie na przesłankach społecznych lub politycznych, a wówczas jak poradzimy sobie z Holokaustem. Moralność oparta na czystej subiektywności nie może przetrwać. Zła nie można zredukować do cierpienia. Nie da się ugruntować etyki na jednostkowym cierpieniu i odczuwaniu.
Takie podporządkowanie rodzi już dziś zatrważające konsekwencje. Nie tylko odróżnienie człowieka od zwierzęcia, zwłaszcza upośledzonego i niemowlęcia stanowi problem, ale, jak pisze Peter Singer, który wyżej stawia zwierzę od niemowlęcia, że przeprowadzanie doświadczeń na zwierzętach, a nie na niemowlętach, staje się „bezczelnym i niedopuszczalnym uprzywilejowaniem członków własnego gatunku”. I jeśli uznamy, że jakaś istota ludzka nie ma normalnych ludzkich cech, to nie ma powodu, aby przedkładać ją nad zwierzęta. Autorzy tych stwierdzeń przyznają, że myśli te zawdzięczają także hinduizmowi czy buddyzmowi; tezie o reinkarnacji, jeśli bowiem w wędrówce duch ku nirwanie dusza ludzka raz wciela się w człowieka, raz w zwierzę, to dlaczego jedno stawiać przed drugiego.
Godność osoby ludzkiej będzie nienaruszalna, kiedy nie będzie definiowana. Każda definicja ustanawia warunki. Dzisiaj warunkiem uszanowania godności człowieka staje się zdrowie i dlatego nie tylko nie mamy problemów z aborcją, z eutanazją, lecz już ją prawnie regulujemy. Tymczasem nasza reakcja na Holokaust ukazuje, że nie chcemy, aby godność była warunkowa lub uwarunkowana. Prawdziwa godność nie jest definiowana i wypływa z tajemnicy. Człowiek jest godny, ponieważ jest tajemnicą. Znaczy to, że ludzkiego potencjału nie sposób wyczerpać, nie może go opisać żadna z nauk. Jeżeli sądzimy, że nauka wystarczy, aby określić, czym jest człowiek, to człowiek nie będzie już istotą godną szacunku. Na tym polega sprzeczność. Z jednej strony sprowadzamy człowieka do neuronów, ciało do chemii, a z drugiej strony domagamy się nienaruszalnej godności. Aby można było ustanowić bezwarunkową godność, trzeba uznać duchowość. Bezwarunkowość jest tworzona przez tajemnicę, to znaczy przez coś świętego, nietykalnego i takim chcemy, aby było owo „nigdy więcej”, przy jednoczesnym odrzucaniu religii i Boga.
Moi Drodzy, na zakończenie zwróćmy uwagę, że życie, które stoi w tle tego wszystkiego, ma to do siebie, że się o siebie nie upomina, jak o siebie upominają się prawa fizyki. I dlatego człowieka można unicestwić, zakopać w lesie i tak zostanie na zawsze. O tego człowieka może się upomnieć jedynie sumienie drugiego człowieka, o ile ten uzna w sobie różnicę pomiędzy dobrem a złem, a to jest nam dane z góry i dlatego zawsze można je odrzucić. Dlatego też człowiek będzie mieć zawsze problem ze sobą samym, ze swoim sumieniem, bowiem zawsze będzie miał problem z uznaniem dobra i zła w sobie. Człowiek zawsze będzie miał problem z uznaniem bezwarunkowej nienaruszalnej godności osoby ludzkiej. I stąd zawsze będą ci, którzy będą zakopywani w lesie i ci, którzy będą to czynić.
O to, aby było inaczej, możemy się już tylko modlić.
Zdjęcie: Wiesław Kajdasz