Drodzy w Chrystusie Panu Siostry i Bracia!
Przed nami Wielki Post. Różnie go określamy: jako czas modlitwy, pokuty, postu. Może tym razem byłoby dobrze określić go jako czas refleksji, to znaczy zagłębienia się w sobie. A zdaje się, że kontekst ku temu jest sprzyjający. W ostatnim bowiem czasie dane nam było przeżywać liczne bardzo ważne rocznice. Setną rocznicę odzyskania niepodległości, podobną powrotu Bydgoszczy i okolic do Macierzy, 75. rocznicę Powstania Warszawskiego, 75. rocznicę wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau. Nie zapomnieliśmy także o Katyniu – w tym roku przypada 80. rocznica tej zbrodni – i o setkach tysiącach ofiar wywózek w głąb Rosji. Przed nami setna rocznica Bitwy Warszawskiej, zwanej Cudem nad Wisłą. Przy okazji przeżywania kolejnej z tych rocznic, towarzyszyła nam nie tylko głęboka refleksja nad tym, co się zdarzyło, ale także silna wola i nadzieja na spełnienie się, że to, co minęło jako nieludzkie, wręcz demoniczne, już nigdy się nie powtórzy
I kiedy zdawać by się mogło, że to jedno człowiekowi uda się spełnić, że zdobędzie się na wysiłek wspólnych deklaracji i uchwał, postanowień i układów, aby rzeczywiście to, do czego z przerażeniem podczas rocznic się powraca, się nie spełniło, jesteśmy świadkami jakichś nowych kłębiących się chmur, które zapewne nie zapowiadają czegoś dobrego. Podczas obchodów 75. rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau raz jeszcze padło pytanie, gdzie był świat wówczas, kiedy to, co po ludzku wydawać by się mogło niemożliwe, rzeczywiście stało się możliwe. Zapadło milczenie, okazuje się, że odpowiedzi nie będzie. Ale już w naszych dniach padło podobne pytanie: gdzie jest świat, dlaczego świat milczy, kiedy na świecie, w tylu miejscach i na taką skalę, prześladuje się chrześcijan. Czyżby i tu nie miało być odpowiedzi? Czyżbyśmy mieli być nieustannie skazywani na prześladowania, emigracje, przesiedlenia, eksterminacje i to wszystko, co już wcześniej miało się nigdy nie powtórzyć?
Wiem, że poruszam problem bardzo trudny, o którym każdy z nas może powiedzieć, że przecież to ode mnie nie zależy, nie mam na to żadnego wpływu. Ale ode mnie zależy, czy będę o nim myślał, czy będę tego świadomy, bowiem wówczas także będę o nim mówił i to coraz poprawniej i w ten sposób będę formułował opinię publiczną. A już wówczas niedaleka droga do właściwych postaw, chociażby podczas wyborów, do uczestnictwa w których wszyscy jesteśmy zobowiązani.
Jak widać, kształtują się współcześnie problemy, które stawiają wszystko na ostrzu noża. Benedykt XVI w przemówieniu do Korpusu Dyplomatycznego akredytowanego przy Stolicy Apostolskiej, a zatem wobec współcześnie możnych tego świata 10 stycznia 2011 r. wypowiedział bardzo ważną myśl: „Nie mogę przemilczeć innego zamachu na wolność religijną rodzin, jakim jest w pewnych krajach europejskich narzucanie obowiązkowych lekcji wychowania seksualnego lub obywatelskiego, podczas których prezentowane są koncepcje osoby i życia pozornie neutralnego, lecz w rzeczywistości odzwierciedlające antropologię sprzeczną z wiarą i z prawym rozumem”. Jest to poważny zarzut, wobec którego nikt z nas nie może przejść obojętnie, bowiem chodzi o rozum, o rozumne myślenie.
Co to znaczy myśleć rozumnie? Myśleć rozumnie znaczy, że jakaś myśl jest zgodna z inną myślą, nie wykluczają się, lecz stanowią ze sobą całość. Papieżowi chodzi o rodzinę budowaną na poprawnej antropologii, czyli prawdzie o człowieku, a z tą prawdą są sprzeczne tezy o związkach homoseksualnych. Teza, że dwóch mężczyzn czy dwie kobiety łączy miłość, że się kochają i stąd mają prawo do „związku małżeńskiego”, jest irracjonalna, niezgodna z prawym rozumem. Dlaczego? Bowiem jest niezgodna z tym, po co człowiek został stworzony jako mężczyzna i jako kobieta. Jeśli ktoś nie uznaje stworzenia, nie uznaje istnienia Boga, wolno mu, ale zgodnie z rozumem musi przyjąć, że tak ukształtowała człowieka i sposób przedłużania jego gatunku ewolucja. W tym przypadku na jedno wychodzi. Tak ustanowił Bóg, kiedy stwarzał człowieka jako mężczyznę i jako kobietę, aby przez swoją komplementarność przedłużali rodzaj ludzki i to jest zgodne z prawym rozumem. W niektórych nurtach ideologii gender o prokreacji w ogóle się nie mówi, bowiem kobieta ma być od niej wyzwolona, nie rozważa się spraw rodziny, za Engelsem postuluje się jej zniesienie, bowiem rodzina wykazuje tę moc, która zdolna jest oprzeć się rewolucji, którą postuluje marksizm, aby przeformować człowieka i społeczeństwo.
Niezgodną z prawym rozumem jest teza o prawie do adopcji dzieci przez pary jednopłciowe, bowiem nie koresponduje z prawem dziecka do wychowania, co może się zrealizować jedynie w komplementarności ojca i matki. Dziecko bowiem z natury swojej (gender natury nie uznaje) domaga się czegoś więcej niż dachu nad głową oraz wiktu i opierunku. Tylko taka komplementarność jest zdolna ponieść trudy zrodzenia i wychowania młodego pokolenia, a to jest prawdziwą cechą człowieka jako istoty społecznej, „która współdzieli świat z innymi ludźmi”.
Cechą charakterystyczną dla marksizmu, a dziś neomarksizmu jest idea rewolucji, która ma jeden cel: całkowitą przemianę człowieka i społeczeństwa. Leszek Kołakowski, który napisał jedną z najgłębszych krytyk marksizmu, tak ocenia tę przemianę: „Nie wiemy, w jakich rozmiarach rozmaite, z tradycji odziedziczone formy życia – rodzina, naród, społeczności religijne, rytuały – są ważne i są nieodzowne dla trwania i dla jakości życia społecznego. Nie ma żadnych racji do mniemania, że niszcząc te formy lub piętnując je jako irracjonalne, mnożymy szanse na zadowolenie z życia, pokoju, bezpieczeństwa i wolności, są natomiast liczne racje, by oczekiwać czegoś wręcz przeciwnego. Nie wiemy, co by się stało na przykład, gdyby została zniesiona rodzina monogamiczna”.
Jestem świadomy, że wypowiadając te tezy, narażam się na potępienie podobne, jakiego doznała Pani Profesor jednego z polskich uniwersytetów po wygłoszeniu referatu na podobny temat. Z powodu protestu podniesionego przez grupę studentów, reprezentującą nurty ideologii neomarksistowskiej, Rzecznik Dyscyplinarny uniwersytetu zawiesił Panią Profesor i wytoczył proces dyscyplinujący pod zarzutem, że wygłasza poglądy zbyt katolickie, wartościujące i dyfamujące inaczej myślących, co można nawet rozumieć jako mowę nienawiści.
Rodzi się pytanie: skąd takie prawo, aby decydować w taki sposób o losie życia drugiego człowieka, który kompetentnie uprawia określoną dziedzinę nauki, kierując się jej metodologią; skąd takie prawo, aby zmieniać status, oblicze, filozofię uniwersytetu, tę filozofię określili właśnie ludzie wierzący jako plus ratio quam vis, to znaczy rozum zamiast siły; skąd takie prawo, aby decydować o losie tych studentów, którzy przyszli posłuchać takich właśnie wykładów. Rodzi się pytanie: jakiej wolności, sprawiedliwości i dobra poprzez to chce się bronić, bowiem prawo ma przede wszystkim strzec takich wartości. Na czym miałby polegać dialog, do którego wszyscy tak powszechnie nawołują. Tu chciałbym namawiać do odwiedzania Auli Leopoldina Uniwersytetu Wrocławskiego. To, co ją charakteryzuje, to dwie „ambony” ustawione na jej przedzie, które służyły do prowadzenia dysput akademickich. Dzisiaj takich dysput się nie tylko nie prowadzi, ale wręcz przeciwnie, wszystko czyni się w tym kierunku, aby ich nie było. To, co miałoby być przedmiotem dialogu, nie jest poddawane analizie ani nazywane po imieniu, ma być widziane w perspektywie politycznej poprawności, w duchu jakiejś ideologii. Nietrudno zauważyć, jak przy tej okazji w ogóle pomija się prawdę.
To, o czym mówię, nie jest jednorazowym incydentem. Na powagę tego problemu zwrócił uwagę Jan Paweł II w przemówieniu do Korpusu Dyplomatycznego przy Watykanie 10 stycznia 1998 r.: „(…) często odnosimy wrażenie, że rządzący państwami oraz organizacje międzynarodowe ulegają wpływom swoistego „nowego języka”, który na pozór ma oparcie w najnowszych osiągnięciach techniki, przenika nawet do prawodawstwa i zyskuje dzięki temu status oficjalny. W rzeczywistości jest to język ideologii lub grup nacisku, które próbują narzucić wszystkim swoje wizje i swoje wzory postępowania, przez co ład społeczny ulega poważnemu zaburzeniu, a obywatele tracą punkty odniesienia”(5).
Tu już nie chodzi o „nowy język”, ale wręcz o „nowe prawo”, które nienazwane i niedookreślone, niepisane i nieuchwalane przez żaden parlament tylnymi drzwiami wciska się w życie społeczne. Opanowuje opinię publiczną, filozofię praw, pewną specyficzną wizję świata, w dobie dyktatury relatywizmu legitymizuje każdą wizję człowieka. Rozumienie człowieka ma być weryfikowane owymi postulatami. Ma być uznane jako katalog spraw oczywistych i bezdyskusyjnych.
U podstaw tych wszystkich spraw stoi jedno pytanie: kim jest człowiek, jak rozumieć jego niezbywalną, wrodzoną godność. Nietrudno dostrzec, że dziś w rozumieniu człowieka dominuje wizja materialistyczna: dobra materialne, konsumpcyjne mają być podstawowe. Nie ma miejsca na przekaz kulturowy, humanistyczny. Ten właśnie nurt dominuje dziś w wychowaniu: w szkole i na uniwersytecie.
Od trzech wieków człowiek rozumiany jest przede wszystkim jako podmiot kosztem rozumienia jako osoby. To miało daleko idące konsekwencje. Osoba w klasycznym rozumieniu to nie tylko wymiar indywidualny, niepowtarzalny, ale i relacja, odniesienie do drugiego, to właśnie konstytuuje człowieka jako osobę, pozwala rozumieć jego wolność, ale przede wszystkim to, że wspólnotę, a nie ma osoby bez wspólnoty, buduje się poprzez ofiarę, poświęcenie. Takie rozumienie człowieka rodzi też miejsce dla Boga.
Inną wizję człowieka kreśli okazywanie go jako podmiotu. Podmiot stał się samotny. Chciał być panem, punktem odniesienie całej rzeczywistości, a stał się sfunkcjonalizowanym elementem w maszynerii produkcji, gdzie nie myśli się o humanistycznych wartościach, lecz tylko o produkcji. Podmiot oderwał się od grup, do których przynależy, a wobec których nie poczuwa się do żadnych zobowiązań, bowiem zaciąga je na zasadzie dobrej woli, umowy, wolnego wyboru. W ten sposób podmiot zmierza ku uwolnieniu się od zobowiązań. Warunkuje to także rozumienie wolności, gdzie wolność jednego podmiotu ma być ograniczana wolnością drugiego i w ten sposób drugi staje się wrogiem. Rozumienie osoby jako relacji domaga się drugiego, na rzecz którego można się poświęcić, ofiarować.
Podmiot nie widzi siebie wpisanego w dłuższy czas swojej egzystencji, lecz jedynie w teraźniejszość. Nie widzi siebie w perspektywie początku i końca, w perspektywie całości. Zapomniał o tym, że jest śmiertelny i dlatego nie ma w rzeczywistości nic do powiedzenia. W ogólnej opinii sam człowiek rozumiany jest jako „byt bez przymiotów”, to znaczy, że sam decyduje o tym, kim jest i kim będzie. Może zachowywać się, jak chce, pod warunkiem, że nie przeszkadza innym.
W takim rozumieniu człowieka tkwi, moim zdaniem, to, że współczesny człowiek przeżywa przerażającą pustkę egzystencjalną, którą pragnie zapełnić, a nie ma czym. Czyż właśnie to nie domaga się jakichś środków zastępczych w postaci narkomanii, pornografii, amoralnego współżycia seksualnego. Z przerażeniem odbieram liczne informacje prasowe, że przy najmniejszych konfliktach rodzinnych, sąsiedzkich, w gronie znajomych czy przyjaciół zbyt łatwo sięga się po nóż i w ten sposób próbuje rozwiązać konflikt. Kilka ostatnich doniesień pokazało, jak dzieci w ten właśnie sposób odnoszą się do swoich rodziców.
Jest zatem nie tylko o czym myśleć, ale i co się modlić. Wzywając do głębokiej refleksji podczas Wielkiego Postu, chciałbym podsunąć dwie myśli – niech wokół nich krąży ta refleksja:
– „Z rzeczywistości traktować poważnie warto jedynie Boga oraz to, co jest boskie w człowieku, czyli logos, strunę, za pomocą której Bóg kieruje człowiekiem. Jeżeli ludzkości nie postrzega się właśnie w perspektywie boskiej, traci ona własną obiektywną wartość.”
– „Humanizm bez wiary w Boga nie ma sensu, ponieważ nie znajdujemy żadnego racjonalnego argumentu, dla którego człowiek miałby być istotą wyjątkową, jak tylko ten, że został stworzony przez Boga i został ukochany przez Boga. Każdy humanizm, który wyrzuci Boga, zapadnie się w sobie, bo nie ma tej nadrzędnej racji, która sprawia, że człowieka warto chronić.”
Jestem świadomy, że dziś nietrudno znaleźć tych, którzy nie uznają tego, co boskie w człowieku i jego bycie o wyjątkowej istocie i dlatego wolno powiedzieć, że do listy rocznic wymienionych na wstępie będą dopisywane następne.
Na czas Wielkiego Postu wszystkim błogosławię i powierzam opiece naszych Patronów: Matki Bożej Pięknej Miłości i błogosławionego biskupa Michała Kozala, męczennika.
Biskup Jan Tyrawa
Ordynariusz Diecezji Bydgoskiej
Bydgoszcz, 23.02.2020 r.