Był postacią spiżową. Jego głosu słuchano nie tylko tam, gdzie rozbrzmiewał najmocniej – w kościołach, ale też w halach fabrycznych, a nawet w zaciszach ministerialnych gabinetów.

„Kardynał Wyszyński stał się duchowym i moralnym przywódcą całego narodu polskiego” – relacjonował ppłk Józef Światło, zbiegły na Zachód wicedyrektor X Departamentu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. „Jego nieugięta postawa w obronie wiary katolickiej i społeczeństwa stanowiła nieprzezwyciężoną przeszkodę dla zamierzeń komunistów” – zauważył. I z tego jest dziś przede wszystkim znany – z niezłomności i mocnego trwania przy narodzie.

Święcenia bez Prymasa
Do nauczania kard. Stefana Wyszyńskiego – ujętego w setkach homilii, listów pasterskich czy w publikacjach książkowych – nie sięgamy zbyt często, spodziewając się teologicznych zawiłości, bojąc się tego, że nie dorośliśmy do jego słów. Wielkich i znaczących. Choć – z drugiej strony – często „Wyszyńskim mówimy”, cytując myśli, które weszły niejako do naszego „narodowego języka”. Głębia, a zarazem prostota – to ujmuje, zwłaszcza w czasach, gdy nie ceni się słów, rozmienia się je na drobne… „Gdy gaśnie pamięć ludzka, dalej mówią kamienie”. „Każda nienawiść, każda pięść wyciągnięta przeciw bratu – jest przegraną”. „Od siebie trzeba wymagać najwięcej”. „Ludzie mówią: «Czas to pieniądz». Ja mówię inaczej: «Czas to miłość». Pieniądz jest znikomy, a miłość trwa”.

Prymas Tysiąclecia, symbol zmagań z komunizmem, duchowy przywódca, autorytet moralny… Dla wielu – po prostu ojciec: zatroskany, serdeczny, bezinteresowny…

Ksiądz prałat Janusz Mnichowski pamięta kard. Wyszyńskiego jeszcze z seminarium, kiedy ten przyjeżdżał raz w miesiącu na kilka dni do Gniezna. Zawsze starał się spotkać z alumnami – przygotowywał konferencje, przywoził gości, dbał o relacje – widział każdego… – Święceń kapłańskich, niestety, nie przyjęliśmy z rąk Księdza Kardynała. To był maj 1956 roku. Prymas przebywał w więzieniu, a bp. Lucjanowi Bernackiemu zabroniono powrotu do Gniezna i wykonywania czynności biskupich. Uroczystości, która odbyła się o godzinie 6 rano w katedrze gnieźnieńskiej, przewodniczył bp Franciszek Jedwabski z Poznania – dodał.

U boku Prymasa
Kolejny – bliższy kontakt z Prymasem – to rok 1970 i wezwanie do kurii. – Byłem wtedy proboszczem w Powidzu. Podczas spotkania w Gnieźnie kard. Wyszyński złożył mi propozycję, bym podjął się obowiązków ojca duchownego w seminarium. Oczywiście, kiedy to usłyszałem, przeraziłem się. Powiedziałem, że zdaję sobie sprawę z ogromu odpowiedzialności i nie czuję się do tego należycie przygotowany, choć byłem już wtedy po 2-letnim Studium Życia Wewnętrznego w Warszawie, a potem pracowałem jeszcze w kurii, ale nie wyobrażałem sobie tej posługi. Wtedy Prymas – z tą swoją wielką cierpliwością i delikatnością – powiedział mi tak: «Proszę jechać do domu, przemyśleć to, przemodlić, wrócić za dwa dni i dać odpowiedź». Oczywiście, zgodziłem się. Powiedziałem, że jestem gotów, skoro Prymas mnie wyznaczył… I krótko po tym dostałem dekret, który zaczynał się od takich słów: «Drogi księże Januszu, nawiązując do naszej rozmowy sprzed kilku dni, powierzam księdzu obowiązki ojca duchownego w prymasowskim seminarium…». Dalej skreślonych było kilka słów na temat tego wielkiego i odpowiedzialnego zadania. Ale to nie był dekret prawny, tylko takie serdeczne powierzenie funkcji… – wspominał. Dalsze spotkania były dość regularne – kiedy kard. Wyszyński przyjeżdżał do Gniezna, zawsze prosił do siebie na rozmowę rektora i ojca duchownego. Jak dodaje ks. Janusz Mnichowski – Prymas „nie wypytywał”, dzielił się raczej swoimi doświadczeniami z pracy kapłańskiej, profesorskiej – a czynił to zawsze z pełną życzliwością, wyrozumiałością i serdecznością. – Nas niezwykle budował ten ojcowski styl. Kiedyś nie byłem na spotkaniu, bo dowiedziałem się, że Prymas przyjeżdża tylko na trzy dni, a miał zawsze dużo spraw do załatwienia. Następnym razem zapytał, dlaczego się nie zgłosiłem i… musiałem się gęsto tłumaczyć. Zawsze chciał się z nami – odpowiedzialnymi za formację kapłańską – spotykać. Gdy później pracowałem w kurii, ten kontakt od czasu do czasu był – ale już nie taki regularny. Kiedy kapelan kard. Wyszyńskiego był zajęty, to wyjeżdżałem z Prymasem na parafie. Pamiętam, jak w czasie trwania soboru watykańskiego przyjechał do Bydgoszczy – towarzyszyłem mu w drodze na wieczorną Mszę św. do bazyliki św. Wincentego a Paulo. Całe miasto tonęło w ciemnościach. Ksiądz Prymas – w odpowiedzi na jakieś artykuły prasowe krytycznie oceniające wypowiedzi naszych polskich biskupów na soborze – powiedział tak: «Nam, teologom, zostawcie sprawy teologiczne, a wy zajmijcie się sprawami, które do was należą – zwłaszcza oświetleniem miasta, bo wjeżdżaliśmy do Bydgoszczy jak do czeluści piekła»…

Po raz pierwszy do stolicy
Jak podkreśla ks. Mnichowski, Prymas „budował zawsze serdecznością”. Starał się mieć dobre relacje z każdym pracownikiem kurii – kiedy przyjeżdżał do Gniezna, wszyscy wychodzili na jego powitanie i tak samo go żegnali. Często rzucał niezobowiązujące: «Co słychać?». I czekał na odpowiedź… – Kiedyś Prymas powiedział do nas na „do widzenia”: «Mamy miejsce w samochodzie, może ktoś z was chce do Warszawy?». I mnie się wtedy nieopatrznie wyrwało, że jeszcze nigdy nie byłem w Warszawie. Prymas na to: «Dobrze, poczekamy i zabierzemy księdza do stolicy». Odpowiedziałem zmieszany, że przecież ja tu pracuję i nie wiem, czy biskup pozwoli… Biskup, oczywiście, pozwolił. Zaczekali na mnie pięć minut i pojechaliśmy. Przez cztery dni byłem gościem Księdza Prymasa, który wyznaczył mi nawet takiego księdza-opiekuna do oprowadzenia po mieście. Ale byłem mile zaskoczony! To rys charakterystyczny Prymasa – prostota, życzliwość, ojcowska postawa…

Ksiądz prałat Janusz Mnichowski wskazuje na szczególną – wielką miłość do ojczyzny, troskę o Kościół i seminarium, które dochodzą do głosu w nauczaniu Prymasa. – Pamiętam jego niezapowiedziane kazanie, które wygłosił w czasie nabożeństwa różańcowego, kiedy z naszego seminarium prawie jedną trzecią kleryków wzięto do wojska. To były mocne słowa. Zajmowała go także dbałość o ubogich i poszanowanie godności człowieka. Prymas był z nami w Gnieźnie zawsze na przełomie roku – miał kazanie w noc sylwestrową. O północy odprawiał Mszę św. i wygłaszał kazanie – myśmy je nazywali – programowe. Takie wytyczające kierunki na cały najbliższy rok. Ludzie o tym wiedzieli i przychodzili tłumnie. Słuchaliśmy go zawsze z zainteresowaniem, bo jego kazania w katedrze wypełnionej po brzegi, choć trwały długo, były umocnieniem…

Ksiądz Mnichowski na wspomnienie procesu przygotowującego do beatyfikacji, a trwającego 30 lat,  podkreśla z uśmiechem: „Myśmy między księżmi z mojego rocznika mówili, że chcemy doczekać tego radosnego dnia, kiedy usłyszymy, że Prymas Tysiąclecia jest wyniesiony na ołtarze. To ważne także z perspektywy naszych czasów – powinniśmy mieć w pamięci to, czego nauczał, i to, co pokazał postawą swego życia – taką zdecydowaną, pełną odwagi, zwłaszcza gdy chodziło o ataki na Kościół. Mocno mówił. Ale prawdziwie…”.

Zapraszamy na spotkania, które są przygotowaniem do beatyfikacji Prymasa Tysiąclecia kard. Stefana Wyszyńskiego. Odbywają się one w katedrze bydgoskiej. Prowadzi je ks. prałat Janusz Mnichowski, wieloletni świadek i współpracownik kard. Stefana Wyszyńskiego.

Więcej TUTAJ.

Tekst ukazał się na łamach Przewodnika Katolickiego.

Autor: Katarzyna Jarzembowska
Zdjęcia: Archiwum

print