Uroczystość Niepokalanego Poczęcia stawia przed nami „znak pewnej nadziei i pociechy”, Niepokalaną Maryję (LG, 68). Ten znak i pociecha ukazywane są nam w samej Maryi, jak i we fragmentach Pisma św., które przed chwilą odczytaliśmy.
Czytania te każą nam przypatrzeć się zniszczonej więzi pomiędzy człowiekiem a Bogiem. Człowiek sam dostrzegł, że sprzeniewierzył się Bogu i dlatego stara się przed Nim ukryć. Bóg go wzywa, aby mu to uświadomić, a równocześnie nie spada na niego to przekleństwo, jakie spotkało węża. W przekleństwie, jakie spada na węża, zapowiedziana zostaje jego ostateczna klęska, ugodzony zostanie w głowę (Rdz 3, 15). Zwycięży go potomek Niewiasty, na cześć którego wyśpiewany został hymn, jaki św. Paweł zastał już w pierwszych wspólnotach chrześcijańskich i włączył do Listu: hymn wyśpiewany na cześć Jezusa Chrystusa. W to dziękczynienie trzeba nam się włączyć, bowiem to nam przygotowane zostało uczestnictwo w chwale Jego majestatu, przez co spełnia się nasza nadzieja, jaką złożyliśmy w Jezusie.
Jednakże to sprzeniewierzenie się Bogu, a w świetle Listu św. Pawła do Rzymian, w którym ukazując dzieło odkupienia dokonane na krzyżu przez Chrystusa, stwierdza, że w tym sprzeniewierzeniu się wszyscy mamy udział; „ponieważ wszyscy stali się grzesznikami” (Rz 5, 19), nie pozostaje bez konsekwencji; potomstwo Niewiasty „ugodzone zostało w piętę” (Rdz 3, 15). To ugodzenie w piętę wolno rozumieć jako wszelkiego rodzaju symbol mroków historii dotykające każdego z nas. Z tych mroków wyzwala nas Chrystus.
W dziele naszego odkupienia szczególne miejsce zajmuje Niepokalana Maryja. Mimo, że sama ugodzona w „piętę”, dotknięta została „mieczem” boleści (Łk 2, 35), to jednocześnie w Niej odbija się to światło, które rozjaśnia mroki naszego życia, a którym jest sam Jezus Chrystus. To w Niej zaistniał On jako Człowiek, aby dzielić nasz los i przywieść nas do upragnionego raju. W Maryi wyświetla się jednocześnie to, co można byłoby określić istotą chrześcijaństwa; Bóg wchodzi w Communio z człowiekiem. Chrześcijaństwo nie jest kolejnym systemem filozoficznym, moralnym, czy jeszcze innym. Chrześcijaństwo to Communio, czyli wspólnota Boga z człowiekiem, a poprzez to pomiędzy ludźmi. W Maryi spełniona została już ta Communio przez to, że poczęta została jako Niepokalana, obdarowana pełnią łaski, Wniebowzięta. I stąd prawdziwie mógł powiedzieć o Niej Sobór Watykański II „znak pewnej nadziei i pociechy.” Stała się także wzorem dla nas, abyśmy w tę Communio – wspólnotę ochotnie wchodzili i swoim wysiłkiem ją budowali.
Gromadząc się dziś na celebracji Dziękczynienia za dzieło zbawienia spełnione na Krzyżu, za te znaki „nadziei i pociechy” dane nam w Maryi, za Kościół, w którym urzeczywistnia się nasza Communio z Bogiem i z braćmi, ale również za te dzieła, które w konkretnym wymiarze historii podejmują wyzwania chwili, wobec których stajemy, a Radio „Maryja” jest takim dziełem, chciejmy oddać się modlitwie i refleksji o naszej godzinie historii, w jaki sposób, my dzisiaj, powinniśmy wypełniać misję Kościoła.
Niewątpliwie wielkim wyzwaniem chwili jest dziś przypominanie, a wręcz upominanie się o godność osoby ludzkiej. Co prawda dużo się o niej mówi, odwołujemy się do niej, kiedy trzeba nam uzasadnić nasze prawa, ale jednocześnie unieważniamy ją w momencie, kiedy trzeba je bronić wobec aborcji, eutanazji, in vitro, nie mówiąc o społecznej patologii uprzedmiotowiania drugiego człowieka.
Przypomnijmy za wieloma myślicielami, którzy poświęcili swoje życie dla przemyślenia tego, co w życiu człowieka najważniejsze. Godność osoby to sama osoba jako wartość. Osoba jest sama przez się powinnościorodna, to znaczy domaga się bezwzględnej afirmacji dla niej samej. Sobór Watykański II powie, że Bóg chciał człowieka „dla niego samego” (GS, 24) i nie można traktować go jak rzecz, która służy do osiągania jakiegoś celu. Sam człowiek jest celem dla siebie. Z tej godności wynika moralna norma; afirmacja osoby dla niej samej, a dla samej osoby sąd sumienia – „powinienem”. Św. Tomasz z Akwinu powie, że człowiek powinien czynić dobro, a unikać zła. Tę uniwersalną normę prawa naturalnego św. Tomasz nie wymyślał, on ją odkrył, wyczytał z samej natury człowieka. Ta zasada mówi coś więcej niż tylko to, że należy czynić dobro, a unikać zła. Ta zasada mówi, że człowiek ma działać z celem, z sensem, że człowiekowi nie wolno działać bez celu, bez sensu, że sens ma odkrywać, gdyż inaczej właśnie ubliża swojej godności.
Jednocześnie zauważmy, że to nie osoba decyduje o tym, że jest osobą. To nie człowiek decyduje o swoim czasie urodzenia, kim będzie: mężczyzną czy kobietą, jaki będzie miał kolor włosów, oczu i pozostałe cechy, całą swoją osobowość. I właśnie, dlatego że nie człowiek decyduje o tym, wszyscy jesteśmy sobie równi i do nikogo nie możemy mieć pretensji o to, że jesteśmy tacy, jacy jesteśmy. O tym decyduje natura. Dzisiaj to sam człowiek chce decydować o tym, jakim ma być człowiek przyszłości. Jaki ma mieć kolor oczu, włosów, jakie osobowościowe cechy. Skąd wiemy, czy to w ogóle się powiedzie, czy po drodze nie wyniknie z tego więcej zła niż dobra? Skąd wiemy, że tak urodzeni właśnie za to nie będą mieć do nas pretensji, bo będą chcieli mieć inne kolory i cechy, które wówczas będą bardziej modne, nie mówiąc o nowej formie rasizmu, gdyż dokona się przez to podział na lepszych i gorszych.
W tym kontekście zrozumiałym się staje twierdzenie, że „próba oparcia etyki na innej podstawie niż [..] godność osoby ludzkiej prowadzi do rezygnacji z etyki”, unieważnia ją. I więcej; godność osoby ujawnia autonomię człowieka dopiero w relacji do Boga, gdzie akt afirmacji osoby przez osobę może się dokonać jedynie w miłości i w swym najgłębszym wymiarze jest aktem religijnym.
Jednym ze świadków i obrońców godności człowieka może być niewątpliwie Victor Frankl, który w czasie wojny trzy lata spędził w czterech obozach koncentracyjnych począwszy od Oświęcimia. To doświadczenie kazało mu powiedzieć, że w sytuacjach granicznych jedynie odkrycie sensu i wartości może utrzymywać człowieka przy życiu.. Ale o wartościach możemy mówić jedynie wówczas, o ile ich podstawą jest jakieś maksimum i optimum, jakaś wartość najwyższa. Ale Frankl zwraca uwagę na coś istotnego dla rozumienia godności, o czym dziś nikt nie ma odwagi mówić. W zamyśle nad tym, kim jest człowiek, Frankl pisze: „Czyżby człowiek był tylko najwyżej rozwiniętym ssakiem, zwierzęciem, któremu postawa wyprostowana uderzyła do głowy? Jego myślą przewodnią jest: sapere aude – odważ się być mądrym! I rzeczywiście odważano się – zabsolutyzować rozum; oświecenie uczyniło z niego bóstwo.” Temu obrazowi homo sapiens Frankl przeciwstawia obraz homo patiens, nakazowi sapere aude, pati aude – odważ się cierpieć! I pisze dalej: „Chodzi o męstwo, o odwagę cierpienia, o przyjęcie cierpienia, afirmowanie go. Tylko na tej drodze zbliżamy się do prawdy, tylko na tej drodze, nie zaś na drodze ucieczki i strachu przed cierpieniem.” Tym strachem przed cierpieniem i ubóstwianiem rozsądku były „wypełnione całe trzy wieku, kiedy usiłowano rzeczywistość upiększyć, przedstawić siebie i innych w dobrym świetle. Prawdę zaś ukrywano i skrywano się przed nią za dwoma bóstwami – za aktywnością i racjonalizmem. Cierpienia, jego konieczności i wartości po prostu nie przyjmowano do wiadomości. Udawano […], że z pomocą actio i ratio usunie się ze świata cierpienie i umieranie, nędzę i śmierć. Nie chciano dostrzec, że ponad actio jest jeszcze passio. Zapomniano, że byt ludzki jest cierpieniem. [Sądzono, że można nauczyć się] unikania rzeczywistości i konieczności cierpienia oraz uciekania przed możliwością wypełnienia cierpienia sensem.” A czym jest sensowne cierpienie? „Cierpienie sensowne – powie Frankl – wskazuje zawsze poza siebie, na coś, o co w cierpieniu chodzi. Jednym słowem, sensowne cierpienie jest przede wszystkim ofiarą.” Dodajmy przy tym, że nie tylko dla naszego Autora ostateczny sens może się spełnić dopiero w przyszłości.
Co zatem stanowi ostatecznie podstawę godności osoby? Tą podstawą jest wolność. Wolności się nie ma. Wolności się nie zdobywa – wolnością się jest. Wolność nie jest wartością, w której posiadanie się wchodzi, wolność jest warunkiem, aby człowiek mógł urzeczywistniać się jako człowiek, jako „bezinteresowny dar z siebie samego” (GS, 24). To wolność pozwala przezwyciężać samego siebie, swoje słabości i namiętności, i usensowniać cierpienie. To dzięki wolności człowiek może czynić dobro nawet w granicznych sytuacjach, nawet w Oświęcimiu i dzięki wolności to dobro jest jego dobrem, tytułem do satysfakcji i nagrody. Ta zdolność czynienia dobra bierze się z Bożej transcendencji, która konstytuuje człowieka. To znaczy być stworzonym na obraz o podobieństwo Boga. Dzięki takiemu stworzeniu człowiek jest nietykalny, autonomiczny o niezbywalnej i nieporównywalnej z żadnym stworzeniem godności. Za każdym razem jest partnerem.
Tak rozumiana wolność realizuje się w prawdzie i w odpowiedzialności. Z bólem trzeba odnotować dziś deficyt jednego i drugiego. Brak odpowiedzialności jeszcze bardziej spotęgował obsesję wolności i skrajny relatywizm. Owa wolność otrzymuje dziś niekiedy niespotykany stopień wulgaryzmu i arogancji. Wystarcza popatrzeć, co dzieje się w Internecie. Tej wolności warto się jednak bliżej przypatrzeć.
Wolność ta przybiera formę wolności ekspresji. Ekspresja, to znaczy, że już sam fakt wypowiedzenia czegokolwiek staje się formą wolności, która z założenia zabrania zabraniać, którą rozumie się jako wolność słowa. Jednakże wolność ekspresji nie ma nic wspólnego z wolnością słowa. Wolność słowa stanowi podstawę demokracji wówczas, kiedy podlega ocenie w kategoriach prawdy i fałszu. Stąd m.in. aule uniwersyteckie miały dwie ambony, skąd wygłaszane były tezy, które trzeba było obronić w dyspucie. Ekspresja już takim kryteriom nie podlega. Ekspresja jest zawsze prawdziwa, bo wynika z autentycznego, wewnętrznego przeżycia jednostki i poddawanie jej jakiejkolwiek ocenie oznacza atak na jej tożsamość. Innymi słowy, wolność ekspresji nie służy już wymianie zdań i poszukiwaniu prawdy, a w tym i sensu, ale ma charakter terapeutyczny: jej celem jest swobodne wyrażanie siebie dla uzyskania lepszego samopoczucia, jakie osiągamy w wyniku nieskrępowanej ekspresji własnej tożsamości. Rodzi to specyficzną postawę cynizmu, który nie tyle twierdzi, że dobro, prawda, piękno, Bóg nie istnieją, ale w ogóle zabrania o nich mówić. Jesteśmy świadkami skrajnego indywidualizmu. Jego konsekwencją jest już nie tylko fragmentaryzacja rzeczywistości i niemoc widzenia poszczególnych części w horyzoncie całości, ale wręcz tworzenie się monad, które nic, ani jeden element, ze sobą nie łączy. W ten sposób gubi się ich sens i prowadzi do walki każdego z każdym.
Ma to daleko idące konsekwencje. To właśnie w imię wolności ekspresji dokonuje się dziś nowej definicji rzeczywistości. Na nowo definiuje się płeć, małżeństwo, rodzinę, demokrację, patriotyzm, sens życia, narkotyki i wiele innych spraw.
Z jednej strony jesteśmy świadkami, jak jedyną formą zaistnienia staje się wywoływanie skandali w kulturze, w polityce, w szeroko rozumianej komercji. Hanna Arendt swojej książce o Eichmanie nadała podtytuł: „Rzecz o banalności zła”. Zło jest banalne. Nie w tym sensie, że można je lekceważyć, pomijać, nie zwracać na nie uwagi. Zło jest banalne, ponieważ każdy może je popełnić. Jeśli więc równocześnie nie weryfikujemy i nie usprawiedliwiamy swoich twierdzeń, skąd wiemy, że nie popełniamy zła? Każdy rodzić doświadczył niejednokrotnie bezsilności w przekonywaniu swojego dziecka w ważnej sprawie, kiedy najbardziej racjonalne argumenty okazały się być kwitowane wzruszeniem ramion. Tak, w tej banalności zła, które każdy może popełnić, objawia się tajemnica człowieka, który jest za każdym razem większy niż racjonalny argument i dlatego może go odrzucić. Jeśli więc nie musi się weryfikować i uzasadniać swojej nadziei, usprawiedliwiać głoszonych przez siebie tez i jeśli dojdzie do tego banalność zła, możność odrzucania racjonalnych argumentów, jeśli to wszystko dokonuje się poza pytaniem o sens i poza sumieniem, to sytuacja staje się dramatyczna.
Z drugiej strony wolność ekspresji rości sobie prawo do decydowania o najważniejszych sprawach ludzkiego życia – jego rozumienia, inaczej mówiąc; filozofii życia. Czyż nie jesteśmy świadkami, jak codzienna prasa, a szerzej to, co ma miejsce w środkach społecznego przekazu, chce urastać do jedynej, najwyższej instancji prawdy, chce, abyśmy przyjmowali je jak jakieś „święte przesłanie”, które przekazywałoby samą mądrość życia, ostateczną i absolutną prawdę, a redaktorów jako „proroków”? Tak, to, co podają środki społecznego przekazu, ma być jedynym odniesieniem i jedyną normą prawdy albo fałszu, jedyną racją, dzięki której w ogóle można żyć, a ich redaktorzy jedynymi prorokami.
Nie tak dawno w Bydgoszczy jeden z najwybitniejszych profesorów fizyki wygłosił wykład na temat „Czasoprzestrzeni”. Pokazał obraz kosmosu, aż po tzw. czarne dziury. Z tego, co powiedział, można wysnuć jeden wniosek: cała rzeczywistość, cały kosmos jest racjonalnie uporządkowany i daje się matematycznie opisać. Ale jednocześnie są tacy, którzy twierdzą, że cała ta racjonalnie uporządkowana rzeczywistość powstała przez irracjonalny przypadek. To irracjonalny przypadek miałby być większy od racjonalnie uporządkowanej rzeczywistości i dlatego może ją powołać do istnienia. Czyż nie ma w tym sprzeczności?
Przypomina to sytuację opisaną w Ewangelii św. Mateusza. Chrystus uzdrowił niewidomego i głuchego. I kiedy cały lud pytał się, „czyż nie jest to Syn Dawida?” (Mt 12, 23), a pamiętamy, że z rodu Dawida miał pochodzić Mesjasz, wówczas faryzeusze, chcąc zakwestionować jego mesjańskość, stwierdzali, że „On tylko mocą Belzebuba, wyrzuca złe duchy” (Mt 12, 24). Chrystus wykazał im wówczas brak logiki w takim rozumowaniu. Ale w tym miejscu Chrystus dodał coś bardzo ważnego, kiedy stwierdzał: „Każdy grzech i bluźnierstwo będą ludziom odpuszczone, ale bluźnierstwo przeciwko Duchowi nie będzie odpuszczone (Mt 12, 31). Co to znaczy? Czy nie oznacza to, że świadome akceptowanie sprzeczności byleby nie przyjąć prawdy o istnieniu i działaniu Boga, staje się takim grzechem przeciwko Duchowi Świętemu, inaczej mówiąc przeciwko rozumowi, który nie będzie odpuszczony? Twierdzimy, że nie wiemy, nie umiemy powiedzieć, skąd się wziął świat, cały kosmos, aby tylko nie uznać Boga i jego działania.
To wszystko, o czym mówię, wyczytałem z Ewangelii, wyczytałem z Pism papieży, wyczytałem z mądrości ludzi, którzy tworzą intelektualną tradycję europejskiego myślenia. I stawiam pytanie, w czym Jan Paweł II, Benedykt XVI, św. Tomasz z Akwinu i wielu innych mieliby być mniejszymi prorokami od współczesnych proroków prasy, radia i telewizji. W czym Ewangelia, papieskie encykliki, chociażby ostatnia adhortacja apostolska Benedykta XVI poświęcona „Słowu Bożemu”, miałaby być mniej święte od świętego przesłania współczesnych środków społecznego przekazu? Powiedzmy zatem tak: albo Ewangelia, nauczanie Kościoła, papieży nie mają racji i wówczas nie mamy się czym przejmować, albo mają rację, ale wówczas wszyscy musimy się nawrócić. Mamy się nawrócić, bowiem – jak poucza nas Benedykt XVI – „istnieje ostateczna racja, dla której warto żyć, to znaczy Bóg i Jego niezgłębiona miłość” (VD, 83).
Na zakończenie chciałbym przypomnieć tekst „Zawierzenia”, autorstwa Sługa Bożego kardynała Stefana Wyszyńskiego. Tekst ten otrzymałem wraz z kolegami na rekolekcjach pod koniec listopada 1969 r. w Częstochowie, po zakończeniu służby wojskowej. Jego treść nawiązuje do dzisiejszej uroczystości.
„Matko Boża, Niepokalana Maryjo, Tobie poświęcam ciało i duszę moją, wszystkie modlitwy i prace, radości i cierpienia, wszystko, czym jestem i co posiadam. Ochotnym sercem oddaję się Tobie w niewolę miłości. Pozostawiam Ci zupełną swobodę posługiwania się mną dla zbawienia ludzi i ku pomocy Kościołowi Świętemu, którego jesteś Matką. Chcę odtąd wszystko czynić z Tobą, przez Ciebie i dla Ciebie. Wiem, że własnymi siłami niczego nie dokonam. Ty zaś wszystko możesz, co jest wolą Twego Syna i zawsze zwyciężasz. Spraw więc, Wspomożycielko wiernych, by moja rodzina, parafia i cała Ojczyzna były rzeczywistym Królestwem Twego Syna i Twoim. Amen”.