Kolejna rocznica uchwalenia Konstytucji 3 Maja nie tylko gromadzi nas dla jej uczczenia, abyśmy nie stracili pamięci, ale i wzywa, abyśmy jej dziedzictwo podjęli i kontynuowali. Wiele zmieniło się od tamtego czasu, upłynęło bowiem 221 lat.

Dokonał się ogromny postęp nauki i techniki tak, że nawet trudno stosować tu jakiekolwiek miary jego wielkości. Nim nie będziemy się zajmować, jest on oczywisty i nie budzi wątpliwości. W tym też czasie przyszło się Polsce trzykrotnie odradzać: odzyskanie niepodległości po I wojnie światowej, odzyskanie niepodległości po II wojnie światowej, odzyskanie niepodległości wywalczonej przez Solidarność. Czas odzyskiwania niepodległości, zwłaszcza w dwóch ostatnich odsłonach, okazał się być szczególny. Za każdym razem przyszło stawiać pytanie o fundamenty, o podstawowe wartości, na których będzie można budować przyszłość. Okazało się bowiem, że z odrodzeniem tym chciano wiązać radykalny zwrot, jakiego Polska powinna dokonać, a miałby on polegać na odcięciu się od historii, tradycji, kultury. Polska miałaby przede wszystkim zerwać z chrześcijańskimi korzeniami.

 

Walczącym o niepodległość podczas II wojny światowej ówczesny duchowy przewodnik, kardynał August Hlond raz jeszcze kreślił obraz Polski: „Ponieważ Polska jest katolicka, katolicka z powołania dziejowego, z krwi, ducha i z tradycji pokoleń, jej odrodzenie religijne powinno polegać na odrodzeniu życia polskiego w duchu katolickim. Nie oznacza to ani teokracji, ani rządów księży, ani przymusu religijnego, ani uzależnienia polityki Państwa Polskiego od Stolicy Apostolskiej, ani rezygnacji z polskich praw, przymiotów, posłannictw. Nie znaczy to, że w Polsce religijnie się odnawiającej niekatolik nie będzie mógł być równouprawnionym obywatelem albo luteranin urzędnikiem czy oficerem. Odrodzenie w duchu katolickim będzie na tym się zasadzało, że Polak będzie się starał urzeczywistniać w swej duszy i w swym życiu ogłoszone przez Chrystusa Królestwo Boże, a polskie życie zbiorowe, w rodzinie czy gminie, dziedzinie państwowej czy społecznej i gospodarczej rządzić się będzie zasadami uczciwości, zawartymi w moralnym prawie ewangelicznym, w duchu miłości, zgody, braterstwa, sprawiedliwości i solidarności ofiarnej. Czy kiedykolwiek tęskniliśmy za inną Polską? Czy nie o taką wołał natchniony Skarga? Czy inną widzieli w wizjach proroczych wieszczowie?”

 

Dzisiaj tych, którzy chcą pozostać wierni temu programowi nazywa się „chamami” czy „ciotami katolicyzmu” i nie mówi się, jaki alternatywny program, który jednoczyłby wszystkich Polaków, byłby jednocześnie lepszy. Nie mówi się, jakie straty odniosłoby państwo Polskie, gdyby Polacy kierowali się zasadami uczciwości, zawartymi w moralnym prawie ewangelicznym, w duchu miłości, zgody, braterstwa, sprawiedliwości i solidarności ofiarnej i dlatego trzeba by to wszystko zmienić. Kardynał Hlond pisał te słowa w 1942 roku, a zatem 40 lat przed, zanim zrealizowane zostały w ruchu społecznym Solidarności, jako powszechnego ruchu społecznego i obywatelskiego. Od tamtego czasu po dziś dzień toczy się bój o ideowy kształt Polski, o jej tradycję, historię, kulturę i dokonuje się to kosztem czekających na zasadnicze reformy dziedziny życia gospodarczego, społecznego i politycznego. Dokonuje się kosztem młodzieży, którą skazuje się na egzystencję w pustce aksjologicznej, na bezrobocie po studiach. Dzisiaj młody człowiek po doktoracie, zatrudniony na państwowej uczelni ma ogromne trudności uzyskać w banku kredyt na najmniejsze mieszkanie, bo jego zarobki nie gwarantują jego spłaty.

 

Nie jest to tylko wewnętrzny problem Polski. Polska, jej naród pozostają pod ciągłym obstrzałem opinii z zewnątrz. Niektórych twórców tych opinii Chesterton określił w następujący sposób: „Moja instynktowna sympatia dla Polski zrodziła się pod wpływem ciągłych oskarżeń, miotanych przeciwko niej i – rzec mogę – wyrobiłem sobie sąd o Polsce na podstawie jej nieprzyjaciół. Doszedłem mianowicie do niezawodnego wniosku, że nieprzyjaciele Polski są prawie zawsze nieprzyjaciółmi wielkoduszności i męstwa. Ilekroć zdarzyło mi się spotkać osobnika o niewolniczej duszy, grzęznącego przy tym w bagnie zmaterializowanej polityki, tylekroć odkrywałem w tym osobniku, obok powyższych właściwości, namiętną nienawiść do Polski”. Iluż z nas pozostaje chętnie pod wpływem tychże właśnie opinii, a wyrazem tego jest chociażby praktykowana autocenzura.

 

Proszę pozwolić mi, że raz jeszcze przypomnę najważniejsze przesłanie Jana Pawła II z pierwszej pielgrzymki do Polski, z Placu Zwycięstwa w Warszawie: „Kościół przyniósł Polsce Chrystusa – to znaczy klucz do zrozumienia tej wielkiej i podstawowej rzeczywistości, jaką jest człowiek. Człowieka bowiem nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa… I dlatego Chrystusa nie można wyłączyć z dziejów człowieka… Dzieje narodu zasługują na właściwą ocenę wedle tego, co wniósł on w rozwój człowieka i człowieczeństwa, w jego świadomość, serce, sumienie. To jest najgłębszy nurt kultury. To jej najmocniejszy zrąb. To jej rdzeń i siła. Otóż tego, co naród polski wniósł w rozwój człowieka i człowieczeństwa, co w ten rozwój również dzisiaj wnosi, nie sposób zrozumieć i ocenić bez Chrystusa”. Niech to wystarcza.

 

Znajomość historii, o którą dzisiaj coraz to trudniej, nie tylko potwierdza słuszność myśli Papieża, lecz ukazuje jej zakres i różnorodność. Wszyscy pamiętamy męczeństwo dwóch świętych: św. Wojciecha i św. Stanisława, na których kulcie budowano odrębność polskiej państwowości. Wówczas, w tamtym świecie, założycielska legenda, relikwie, miejsce kultu były czymś najistotniejszym. Ale jednocześnie Polska jako państwo rodziła się „zbyt późno”, kiedy zachodnia, łacińska cześć Europy była już ukształtowana państwowo i od samego początku groziło religijne uzależnienie od kościelnych struktur tamtych państw. Polska musiała walczyć o równouprawnienie i takie u Stolicy Apostolskiej potrafiła znaleźć. Polska od samego początku była samodzielna państwowo i religijnie, chociaż ciągle o tę niezawisłość musiała walczyć.

 

Wielokrotnie też w sposób bolesny musiała regulować sprawy wewnątrzpaństwowe. „Męczeństwo Stanisława ze Szczepanowa dowodzi, że Kościół polski stając w obronie społeczeństwa i odważnie sprzeciwiając się niegodziwemu postępowaniu władcy, który kierował się zemstą oraz łamał prawa zwyczajowe, zdobył się po raz pierwszy na niezależność wobec władzy monarszej”. Ileż razy musiało się to powtarzać w ciągu historii.

 

Kościół musiał wielokrotnie występować w roli mediatora, zwłaszcza w sporach między Piastami w okresie senioratu. Ci, walczący o władzę byli niekiedy okrutni. Oślepili mediatora Piotra Włostowica, dopiero arcybiskup gnieźnieński Jakub ze Żnina zdołał ugasić barbarzyńską zapalczywość ówczesnych władców.. Do zjednoczenia dzielnicowego doszło nie bez pomocy episkopatu polski i papieża Innocentego III. Historia ta rozgrywała się także tu, na naszych terenach, m.in. w niedalekiej Łęczycy.

 

Kościół budował duchowe oblicze narodu polskiego. Rozwijając szkolnictwo parafialne i klasztorne, budownictwo, kulturę agrarną przy klasztorach, biblioteki, wydając księgi, gdzie każda z osobna stanowiła dzieło sztuki. Podstawowe prawdy wiary i chrześcijańskie normy moralne zmieniały mentalność, sposób życia i obyczaje. W ten sposób przyczyniał się do tego, że również i osoby świeckie, zwłaszcza kobiety, wybijały się do świętości: św. Jadwiga Śląska, św. Jadwiga Królowa, św. Kinga, św. Jolanta, bł. Salomea. Nie mówiąc o świętych wywodzących się ze zgromadzeń zakonnych, zwłaszcza dominikanów i franciszkanów. Swoisty fenom stanowią męczennicy, którzy oddawali swoje życie świadomie i dobrowolnie w obronie człowieka: prawdy i sprawiedliwości. Powiedzieć, że to z czystego fanatyzmu religijnego, to niczego nie rozumieć. Cokolwiek na ten temat byśmy sądzili, jednakże tego zjawiska lekceważyć nie wolno. Oddziaływanie kultu świętych było jedynym miejscem i sposobem edukacji, obyczaju i kultury. W ten sposób krystalizowała się polska tożsamość narodowa.

 

Ogromną rolę odegrali duchowni. Podejmowali m.in. refleksję nad władzą królewską, wskazując ideały. Realizowali w ten sposób posługę myślenia wobec władzy i narodu. Podkreślali, że król powinien mężnie i pożytecznie kierować królestwem i ludem sobie przez Boga powierzonym. Wskazywali tym samym na źródło władzy i pomyślności. Uważali, że władca ma dbać o sprawiedliwość, najwyższe dobro w porządku ziemskim. Nie małą role odegrali także w tworzeniu prawa. Statuty Suchywilka, późniejszego arcybiskupa gnieźnieńskiego, były najważniejszą kodyfikacją prawa zwyczajowego doby średniowiecza. Działo się to za czasów Kazimierza Wielkiego. Wszystko to wyniosło Polskę do potęgi i zwycięstwa z 14 lipca 1410 roku.

 

Nie chciałbym czynić w tej chwili wykładu z historii, narażając się jednocześnie na zarzut kombatanctwa, redukując miejsce chrześcijaństwa i Kościoła jedynie do zasług historycznych, jak gdyby dziś to wszystko miałoby być nieaktualne. Ale zanim zatrzymamy się nad tym, co aktualne, nie sposób nie przypomnieć, co stało się z Polakami, którzy na mocy pokoju w Rydze pozostali na terenie Rosji Sowieckiej. Tragedia Polaków pozwala uświadomić sobie ogrom zagrożenia ewentualnego zwycięstwa Rosji w roku 1920. Nie sposób nie wspomnieć o hekatombie ofiar po stronie duchowieństwa i świeckich w czasie drugiej wojny światowej. Nie sposób nie wspomnieć bohaterstwa obrony polskości i wolności inspirowanej ideałami chrześcijaństwa i katolicyzmu. W tym czasie Kościół katolicki pozostał źródłem nadziei i godności Polaków. Sytuacja nie poprawiła się zbytnio po wojnie, gdzie symbolem pozostanie „Non possumus” i aresztowanie kard. Stefana Wyszyńskiego. Ale już w 1945 roku aresztowano bp. Szelążka, abp. Jałbrzykowskiego, wyrzucono i aresztowano abp. Baziaka, bp. Rosponda, proces Kurii krakowskiej, areszt bp. Karczmarka, zlikwidowano Kościół greckokatolicki, pozbawiono Kościół majątku, zlikwidowano prasę katolicką. Trudno wymienić ofiary pośród niższego duchowieństwa. Później też nie było lepiej, czego symbolem może być 21 lipca 1958, kiedy 200 ZOMO-wców splądrowało Jasną Górę. O tej historii nie wolno nam zapomnieć, ale niech jej na dziś wystarczy.

 

Powróćmy do wypowiedzi kard. Hlonda. Kardynał mówi o zasadach, jakimi powinni się kierować Polacy, a które są wciąż aktualne, gdyż wynikają z prawdy o człowieku. „Polak – mówi Hlond – powinien kierować się zasadami uczciwości, zawartymi w moralnym prawie ewangelicznym, w duchu miłości, zgody, braterstwa, sprawiedliwości i solidarności ofiarnej”. Za sformułowaniem tym kryje się jedna z podstawowych prawd o człowieku. Na pytanie, kim jest człowiek m.in. trzeba odpowiedzieć słowami Soboru Watykańskiego II: Człowiek będąc jedynym na ziemi stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego, nie może odnaleźć się w pełni inaczej jako tylko poprzez bezinteresowny dar z siebie samego. Mówi się tu o najwyższej godności człowieka: Bóg chciał go dla niego samego, zatem nie może być taktowany jak rzecz, dla osiągania jakiś celów poza nim samym. On sam może urzeczywistnić się jedynie poprzez bezinteresowny dar z siebie samego. To właśnie na tej zasadzie zbudowana została europejska kultura. Tym się różni od biologii. Jej mądrość wyraża się w tym, że na płaszczyźnie biologii, aby przetrwać, silny pożera słabego. Na płaszczyźnie kultury, aby przetrwać, silny opiekuje się słabym. I jest to warunek przetrwania właśnie silnego.

 

Ta prawda bierze się z samej definicji osoby ludzkiej. Chciałbym przypomnieć, że pojęcie osoby ludzkiej jest proweniencji chrześcijańskiej, poza chrześcijaństwem jest nieznane. Ta definicja osoby ludzkiej składa się z dwóch części. W jednej mówi się o indywidualnej, nieprzekazywalnej, rozumnej naturze człowieka. W drugiej mówi się o relacji. Człowiek jest relacją do drugiego człowieka. Człowiek staje się człowiekiem w relacji do drugiego, z którym tworzy „my”. To z tego odniesienia bierze się język, ukształtowanie osobowości, wychowanie, światopogląd. To z relacji bierze się to, że człowiek staje się człowiekiem poprzez bezinteresowny dar z siebie samego, czyli poprzez miłość. I te dwie części ludzkiej osoby stanowią nieredukowalną strukturę, jedna bez drugiej nie istnieje, jedna drugiej nie uprzedza ani logicznie, ani czasowo.

 

Dzisiaj gubi się takie rozumienie człowieka. Dzisiaj pojęcie osoby ludzkiej zamienia się na podmiot. To podmiot ma być definicją człowieka, gdzie bierze się tylko pierwszą część definicji osoby ludzkiej, czyli jej indywidualność, nieprzekazywalność, a nie bierze się już tej drugiej: relacji. Stąd mówi się, że moja wolność kończy się na wolności drugiego i stąd drugi zamiast być partnerem dialogu, a lepiej partnerem relacji, który umożliwia mi urzeczywistnić siebie poprzez miłość, staje się moim wrogiem, bowiem ogranicza moją wolność. Stąd człowiek jako podmiot staje się monadą, zamkniętym w sobie indywiduum i wojna wszystkich ze wszystkimi o fikcję wolności jest gotowa. Czyż nie tu rodzi się na naszych oczach kolejny wielki problem społeczny, tzw. single? Właśnie wyrwanych z jakichkolwiek relacji? Kto się będzie nimi opiekował na starość, kto im będzie zmieniał pampersy?

 

Pozostaje zatem problem wolności. Niekiedy problem wolności staje się okazją, aby atakować Kościół, iż jest przeciwko wolności, otóż nie, Kościół nie jest przeciwko wolności. Kościół uczy za św. Pawłem „ku wolności wyswobodził was Chrystus”. Bóg stworzył człowieka wolnym, aby człowiek ze swojej wolności wydobywał dobro i aby to dobro było jego dobrem, mogło mu być zapisane na jego rachunek. Tylko w ten sposób człowiek staje się dobry. To właśnie z tego dobra, które człowiek wydobywa z siebie jako swoistego rodzaju „materię”, Bóg będzie mu budował jego wieczną szczęśliwość. Powiedzmy przy tej okazji, że aby być wolnym, trzeba poznać prawdę. Bez prawdy człowiek staje się niewolnikiem własnej próżności, niewiedzy, ograniczoności, kaprysu chwili, modnej dziś poprawności politycznej.

 

Pytając się o prawdę, trzeba postawić sobie pytanie, na które każdy z nas powinien odpowiedzieć pod warunkiem dojrzałości i odpowiedzialności. Jak uważam, czy na tym świecie znalazłem się z przypadku, to ślepy los, kaprys chwili zadecydował w tym, że jestem tu gdzie jestem, nie wiadomo skąd i po co? Czy na ten świat zostałem posłany z odpowiednim zadaniem, misją, powołaniem i to powołanie trzeba odczytać i zrealizować jako sens i cel mojego życia. Na to pytanie nie można odpowiedzieć: nie wiem. Ono jest miarą dojrzałości i odpowiedzialności.

 

Chciałbym przypomnieć w tym miejscu słowa wypowiedziane 7 lat temu na Placu św. Piotra na Watykanie, po 21.37. Papa Giovanni Paolo Secondo è tornato alla casa del Padre. Papież Jan Paweł II powrócił do domu Ojca. Nie powiedziano, że umarł, że zniknął w niewypowiedzianej czeluści nicości, ale wrócił do domu Ojca, tam skąd został posłany na ten świat dla wypełnienia swojego powołania.

 

Moi drodzy!

Niech tak zarysowany zrąb chrześcijańskiej wizji człowieka wystarczy. Jest to poważna wizja, która ma za sobą tysiące lat, licząc filozofie grecką, rzymską, głębokiej i wszechstronnej refleksji. I co najważniejsze ma się też czym wykazać, stworzyła bowiem kulturę europejską, a w niej naukę i technikę, sztukę i demokrację. Spowodowało to też, że mały kontynent europejski stał się centrum świata, skąd ten czerpie wszelkie inspiracje.

 

Od pewnego czasu, można przyjąć rok 1968 jako cezurę, jesteśmy świadkami nowej fali, nazywanej sekularyzmem, postmodernizmem, agresywnego zwalczania chrześcijaństwa pod każdym pozorem. Dokonuje się to na płaszczyźnie prawa, sztuki, wychowania, a zwłaszcza środków społecznego przekazu. Najgroźniej wygląda to na płaszczyźnie prawa, gdyż daje władzy bezpośrednie środki działania. Jednocześnie trzeba powiedzieć, że prawo to jest tworzone bez jakiegokolwiek odniesienia do norm moralnych, tworzone jest szybko, aby uchwycić konkretne fenomeny z życia i stąd jest go za dużo, jest niespójne, a niekiedy wewnętrznie sprzeczne, a poza tym nikt nie ponosi żadnej odpowiedzialności za jego tworzenie.

 

Szczególnie naszą myśl musi zatrzymać dążenie, aby w Polsce ratyfikować konwencję Rady Europy w sprawie zapobiegania i zwalczania przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Któż nie podpisałby takiej konwencji, kto będzie się narażał na podejrzenie i sprzyjanie przemocy. A jednak, wychodząc z pozycji ideologii genderowskiej i feministycznej, konwencja pragnie wprowadzić następującą definicję „płci” i na niej budować dalsze wnioski. „»Płeć« oznacza społecznie skonstruowane role, zachowania, działania i cechy, które dane społeczeństwo uznaje za właściwe dla kobiet i mężczyzn”. W niektórych mniej oficjalnych wypowiedziach już w ogóle nie mówi się o kobiecie i mężczyźnie, lecz o homoseksualizmie, heteroseksualizmie, biseksualizmie i transseksualizmie. Mamy tu przykład klasycznej dla postmodernizmu nowej definicji rzeczywistości. Pozwala to całkowicie pominąć naturalne różnice biologiczne między kobietą a mężczyzną i wbrew naturze zakłada, że płeć można wybrać. Definicja ta abstrahuje od biologii, anatomii, wymiaru cielesnego człowieka, znaczenia płci dla istnienia rodzaju ludzkiego. Konwencja otwiera drzwi ku małżeństwom homoseksualnym.

 

Konwencja domaga się zmian „w społecznych i kulturowych wzorcach zachowań kobiet i mężczyzn w celu wykorzenienia uprzedzeń, zwyczajów, tradycji i wszelkich innych praktyk opartych na pojęciu niższości kobiet lub na stereotypowych rolach kobiet i mężczyzn”. Widzimy tu pewien zamach na tradycję czy wzorce kulturowe, które z natury swojej są bardziej zdobyczą niż zagrożeniem, zagrożeniem jest ich niszczenie i zerwanie z nimi. W tym zamachu na kulturę w komentarzach mówi się o konieczności przełamywania tabu, bo mogą się kryć źródła przemocy. Jest to niebezpieczne, bo-wiem to, co nazywamy tabu, chroni rzeczywistość przed zwulgaryzowaniem. Tam, gdzie łamie się tabu pozostaje już tylko wulgaryzm. Klasycznym przykładem jest tak szeroko rozpropagowany seks, który nie tylko wylał się, ale został skomercjalizowany. Dziś przemysł pornograficzny, antykoncepcyjny ma się świetnie, do tego dochodzi szeroko rozpropagowana prostytucja i handel żywym towarem. Jeszcze jedynie Papież Benedykt XVI ma odwagę mówić o przerażającej dziś turystyce seksualnej. Tabu się nie łamie. W rzeczywistość chronioną tabu się wtajemnicza, dokonuje inicjacji tak, aby świadomie przechodzić z wieku dorastania w wiek dojrzałości.

 

Największe niebezpieczeństwo kryje się w tym, że w zamian proponuje się pustkę. Ta pustka otacza człowieka coraz bardziej, gdyż to, co się dziś człowiekowi proponuje nie jest zdolne dotknąć prawdy jego egzystencji, nie odpowiada na pytanie jak żyć, jak poradzić sobie w chorobie, w cierpieniu, w starości. Gdzie tu jest miejsce na refleksję nad dobrem, prawdą, wolnością. W tym miejscu chciałbym raz jeszcze przypomnieć Heinricha Böll’a.

 

„Nawet najbardziej zły świat chrześcijański wysunąłbym przed najlepszy pogański, ponieważ w chrześcijańskim świecie istnieje przestrzeń dla tych, którym żaden świat pogański nigdy nie przyznał przestrzeni: dla kalekich i chorych, starych i słabych; i więcej jeszcze jako przestrzeń dał im: miłość, tym, którzy dla pogańskiego, jak i bezbożnego świata wydawali się i wydają się bezużyteczni. Wierzę w Chrystusa i wierzę, że osiemset milionów chrześcijan na tej ziemi mogło odmienić oblicze tej ziemi i polecam to do przemyślenia i mocy wyobraźni współczesnym, aby wyobrazili sobie świat, w którym Chrystus nie byłby dany”.

print