Na tegoroczną 228. rocznicę Konstytucji 3 maja popatrzmy z perspektywy Święta Chrztu Polski, które uchwalone zostało w tym roku przez Sejm Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Pomiędzy tymi dwiema datami zamyka się pewien okres dziejów Polski. I aby to przybliżyć, proponuję, abyśmy Chrzest Polski postrzegali nie tylko jako wszczepienie Polski w cywilizację zachodnią, co przy okazji 1050. rocznicy było szczegółowo rozważane, lecz abyśmy podjęli refleksję nad tym, co to właściwie oznaczało. A ostatecznym tłem tych rozważań niech będzie porównanie dwóch konstytucji: Konstytucji Amerykańskiej (1787) i Konstytucji 3 maja (1791).

 

Kiedy mówimy o cywilizacji, w którą wszczepiona została wówczas Polska, to mówimy o cywilizacji o chrześcijańskim charakterze, to znaczy, że cywilizacja ta kieruje się prawem naturalnym wszczepionym przez Boga wszystkim ludziom, Dekalogiem, który Bóg objawił, Magisterium Kościoła, które Bóg przekazuje za pośrednictwem papieży, soborów, tradycji. Zakładało to publiczne oddawanie czci Trójjedynemu Bogu i właściwe miejsce dla Kościoła w społeczeństwie (państwie), troszczącego się o sprawy duchowe; sens i cel ludzkiego życia. Później papież Leon XIII powtórzył tradycyjne tezy Kościoła w encyklice Immortale Dei. „Bóg rozdzielił rządy nad rodem ludzkim pomiędzy dwie władze – duchową i świecką: pierwsza przełożoną nad sprawami boskimi, druga nad ludzkimi. Każda z nich jest w swoim obrębie najwyższa: każda ma pewne granice nieprzebyte, a zakreślone istotą rzeczy właściwymi każdej przyczynami. Tak koło niejako zostało opisane, w którym każda władza wykonywa właściwą sobie działalność na mocy prawa wyłącznie sobie przynależnego”.

 

W ten sposób kształtowały się relacje państwa i Kościoła, gdzie władza i obywatele zachowywali w społeczeństwie własną, odrębną tożsamość i funkcje, z natury zjednoczeni w moralnej wspólnocie. Dla wyrażenia tej wspólnoty John z Salisbury w głębokim średniowieczu posłużył się metaforą, gdzie społeczeństwo miało być „ciałem”, Kościół – „duszą”. Wszystkie organy władzy miały być posłuszne duszy, czyli moralnemu i duchowemu przesłaniu, nie Kościołowi, jakby złośliwie niektórzy chcieli powiedzieć, lecz Bogu, któremu ma podlegać władza kościelna i państwowa.

 

Tę filozofię wyraził już św. Piotr w swoim Liście: „Jak ludzie wolni postępujcie, nie jak ci, dla których wolność jest usprawiedliwieniem zła, ale jak niewolnicy Boga. Wszystkich szanujcie, braci miłujcie, Boga się bójcie, czcijcie króla” (1 P 2, 16-17).

 

W ten sposób wszyscy stanowili civitas, poddane dobru wspólnemu i wiecznemu przeznaczeniu, jakim jest wieczna szczęśliwość bądź wieczne potępienie. Tak ukształtowana wizja wspólnoty panowała przez niemal cały okres dziejów. W tej wizji zadaniem Kościoła jest iść przez świat i czynić ochrzczone narody uczniami Chrystusa. Władza pochodzi od Boga, tym samym podlega prawu Bożemu. Wolność ma być kształtowana przez prawdę, którą odkrywa się z prawa naturalnego, a zatem z uznania różnicy między dobrem a złem. W świecie chrześcijańskim prawo Ewangelii, prawo świeckie i chrześcijańskie sumienie każdej jednostki, papieża, króla i poddanego, wspólnie zabezpieczały i gwarantowały w sferze społecznej funkcjonowanie ładu moralnego. Przykładem na to może być usunięcie z tronu króla Bolesława Śmiałego nie tylko za zamordowanie biskupa Stanisława, ale za to wszystko, o co biskup go oskarżał. W swoisty sposób ukazane to zostało w Ślubach Jana Kazimierza w 1656 roku. Tak się kształtowała cywilizacja o charakterze chrześcijańskim. Nie dziwi zatem, że swoistym uwieńczeniem tego procesu było uchwalenie Konstytucji 3 maja z jej odniesieniem do Boga Trójjedynego w preambule.

 

W tym miejscu możemy jednak dostrzec pewne rozejście się.  Kiedy w Polsce na fundamencie myśli chrześcijańskiej zrodziła się idea koronacji Obrazu Jasnogórskiego w 1717 roku, na Zachodzie w tym samym czasie powstała pierwsza Loża Masońska.

 

W tym miejscu przejdźmy do porównania dwóch konstytucji: Konstytucji Stanów Zjednoczonych i Konstytucji 3 maja. Stany Zjednoczone poszły radykalnie w drugim kierunku. Jedność ciała i duszy zostaje rozerwana i państwo pozbawione zostało moralnego kompasu. W Konstytucji Stanów Zjednoczonych stwierdza się, że „wszyscy funkcjonariusze władz wykonawczych i sądowych, zarówno Stanów Zjednoczonych, jak też poszczególnych stanów, obowiązani są złożyć przysięgę lub ślubowanie, że będą służyć niniejszej Konstytucji. Nigdy jednak powierzenie w służbie Stanów Zjednoczonych urzędu lub funkcji publicznej nie może być uzależnione od wyznania wiary” – tak mówi Art. VI. A pierwsza poprawka do Konstytucji zabrania ustawowego wprowadzania religii, co czyni Konstytucję nie tyle neutralną, co agnostyczną. Odtąd odejście od idei głoszonych przez Ewangelię stało się chlubą i dąży do tego, aby Kościół uznał, że w sferze społecznej jest tylko jedną z instytucji w obrębie państwa. Ograniczanie Kościołowi możliwości wypełniania misji, do czego dążą Jego wrogowie, instynktownie zmierza ku najbardziej opresyjnej postaci pogańskiego absolutyzmu.

 

W tak przyjętym nowym porządku miejsce Boga ma zająć wolność. W takim też porządku chrześcijańska wiara staje się sprawą prywatną i państwu niepotrzebną, bowiem wolność głosi, że władza wywodzi się z suwerennej woli narodu. Jedynym ograniczeniem wolności ma być zapobieganie przemocy, ochrona własności, a jedynym dążeniem – szczęście. Otwierało to drogę hedonizmowi, nieskrępowanemu folgowaniu słabościom i społecznemu na to przyzwoleniu. Jak powie Leon XIII, otwarło to drogę „wyuzdanej wolności, wśród niesłychanych zaburzeń przeszłego wieku wymyślone i światu ogłoszone jako zasady i podwaliny nowego prawa, dawniej nieznanego”. A czterdzieści lat po Leonie XIII Pius IX stwierdzał: „Gdy Boga i Jezusa Chrystusa (…) usunięto z praw i z państw i gdy już nie od Boga, lecz od ludzi wywodzony początek władzy, stało się, iż zburzone zostały fundamenty pod tąż władzę, gdyż usunięto przyczynę, dlaczego jedni mają prawo rozkazywać, drudzy zaś mają obowiązek słuchać. Z tego powodu musiało być wstrząśnięte całe społeczeństwo ludzkie, gdyż brakło mu stałej i silnej podstawy”. Ale to dopiero miało się okazać w późniejszych czasach.

 

U podstaw takiego stanowiska tkwi myśl Thomasa Hobbesa, który w swoich rozważaniach doszedł do wniosku, że królestwo Chrystusa nie jest z tego świata, a w konsekwencji, że nie ma dwóch odrębnych władz, jest tylko jedna i że jest nią państwo. W ten sposób odebrano Kościołowi możliwość realizowania swojej misji, natomiast państwo utraciło możliwość ukazania narodowi najwyższego celu ludzkiego istnienia, jakim jest zbawienie, a także celu istnienia państwa. Państwo stało się normą samą w sobie i dla samej siebie.

 

Jeszcze w większym stopniu model amerykański kształtowała myśl Johna Locke’a, który wprost dążył do wyzwolenia polityki od wpływów Kościoła, bowiem Kościół „przelicytowuje” postrzeganie ludzkiego życia w kategoriach dobra i celu, odtąd najwyższe dobro, które Kościół widział w Bogu, ma być widziane według Locke’a w państwie i w jego polityce, rozumianej jako najwyższa norma, bo tylko w ten sposób zapewni się człowiekowi niekrępowane dążenia do szczęścia, co stało się nową formą hedonizmu. Stąd wolność stała się bóstwem i celem, na jej straży miało stanąć państwo, nieskrępowane żadnym prawem moralnym, które dodatkowo pod wpływem deizmu i sekularyzmu stało się jawnym bądź cichym wrogiem chrześcijaństwa w ogóle.

 

W szerszym sensie u podstaw takiej myśli legły: empiryczna filozofia szkocka, deiści, religijni sceptycy, wolnomularze. Pozwoliło to wykształcić się elitom władzy, które podjęły bezpardonową walkę o dominację nad przeciwnikiem. To Hobbes stał na stanowisku, że między zabiciem człowieka a zabiciem zwierzęcia nie ma żadnej naturalnej różnicy. Wiek później doszły do tego idee marksizmu i neomarksizmu, które zaowocowały zbrodniami ludobójstwa komunizmu i nazizmu.

 

Stany Zjednoczone – stowarzyszenie liberalnego państwa i społeczeństwa bez chrześcijańskiego Boga (zapomniano wspomnieć o Nim w Konstytucji) stało się państwem liberalnym, indywidualistycznym, laickim, agnostycznym. Powstało w wyniku rewolucji dokonanej w imię wolności. Wolność zaś nigdzie i nigdy nie spełniła nadziei, jakie w niej pokładano, ponieważ idea ta sprowadza się po prostu do stworzenia, w miejsce wcześniejszej, nowej formy najwyższej władzy politycznej, ściślej mówiąc – elit, które uważały chrześcijaństwo za sprawę prywatną i eliminowały religię z prawodawstwa i życia publicznego. Był to nieustanny proces sekularyzacji i emancypacji od Boga i Kościołów na ogół protestanckich, które same z siebie niosły silny antykatolicyzm. Ten nowy ustrój, nazywany „rządami narodu”, nie respektuje żadnych ograniczeń, jakie religia, moralność, tradycja i obyczaj nakładały na chrześcijańskie „monarchie absolutne”. W rezultacie, dla mieszkańców Zachodu zapoczątkowało to okres rozdziału państwa od Kościoła i rozkwit kultu państwa narodowego (zastępującego Kościół). W takim państwie „ludzkie prawa” urastają do rangi bóstwa.

 

Czyż nie tu trzeba widzieć pierwsze formy realizacji tak rozumianej wolności prowadzącej ku pornografii, zorganizowanym domom publicznym, fali rozwodów, antykoncepcji, wymieraniu społeczeństw zachodnich, rewolucji seksualnej, szerszeniu się hedonistycznego konsumpcjonizmu, „wolnemu” rynkowi wyzbytemu moralnych hamulców, dewaluacji sztuki, literatury, muzyki. Dzisiaj jesteśmy świadkami negowania nawet stoickich cnót, które wyznawane były przez pogańskich Greków i Rzymian.

 

Nie jest przypadkiem to, że na trzysta dramatów starożytnej literatury greckiej zachowało się do dzisiejszego dnia bodaj trzydzieści sześć, ale żaden z nich nie porusza spraw damsko-męskich, lecz problem etyczny. Klasycznym przykładem jest dramat „Antygona”, którego fragment cytował Jan Paweł II na rynku w Wadowicach, gdzie porusza się problem moralny: komu należy dochować wierności? Czy poległemu bratu, czy władzy, która z zemsty zabrania go pochować, wystawiając na pożarcie dzikim zwierzętom i ptactwu.

 

Wolność rozumiana jest tutaj jako wyzwolenie spod rządów monarchicznych i rozerwanie sojuszu władzy świeckiej i religijnej. Poszło za tym odrzucenie nie tylko nauki religijnej, moralnej, lecz także odrzucenie prawa naturalnego. Pozostało jedynie prawo własności, prawo do społecznego pokoju i do szczęścia. Wyzwolono spod jakichkolwiek sankcji cudzołóstwo, rozwody, antykoncepcję, aborcję, sodomię, nieprzyzwoite zachowania, oszczerstwa, lichwę, profanację. Dzisiaj dokonuje się wyzwolenie poprzez „prawa jednostki” z ograniczeń wynikających z natury rzeczy; np. zmiana płci bez oglądania się na jakiekolwiek konsekwencje natury społecznej.

 

Dzisiaj jesteśmy świadkami, jak nieetyczne władze ściągają z nieetycznego rynku trybut w postaci podatków i wymuszają regulacje, które przyczyniają się do stałego spadku poziomu materialnego dobrobytu obywateli. Miarą coraz bardziej pogłębiającego się obniżania poziomu materialnego dobrobytu są coraz bardziej mnożące się kredyty. A jednocześnie nieetyczne władze gwarantują nieetycznemu rynkowi działanie sprzeczne z zasadami moralnymi. To właśnie legło u podstaw kryzysu ekonomicznego, który zaistniał właśnie w Stanach Zjednoczonych w latach 2007-2008. One także były miejscem wielkiego kryzysu gospodarczego lat dwudziestych ubiegłego wieku, trudno tu mówić o ślepym przypadku. Gwałtowny spadek poziomu dobrobytu pchnął obywateli w kierunku kredytów, których następnie nie byli zdolni spłacić. Padły banki, ale nieetyczne władze uratowały je dotacjami wziętymi z podatków obywateli, którzy jednak swoich pieniędzy, jakie do tych banków zanieśli, nie odzyskali. Czyż tego samego nie można powiedzieć o kredytach frankowych?

 

Swoistą analizę problemów francuskich, ujawniających się w manifeście „żółtych kamizelek”, ukazali francuscy intelektualiści i biskupi. „Grupa 19 katolickich intelektualistów apeluje o nowy katolicyzm społeczny. Podkreślają oni, że aktualny kryzys nie ogranicza się do jednej tylko klasy społecznej. Dotyczy szeroko pojętych peryferii obejmujących co najmniej 60 procent społeczeństwa. Czują się one ofiarą globalizacji. Doświadczają marginalizacji i swoistego pustynnienia swych środowisk, gdzie coraz trudniej jest o dostęp do podstawowych świadczeń. Dlatego sprzeciwiają się globalizacji zarówno gospodarczej, jak i kulturalnej, bo czują, że nie mają na nią żadnego wpływu”.

 

A kardynał Paryża André Vingt-Trois stwierdza: „Jest to kryzys, którego nie można przezwyciężyć samymi tylko manifestacjami. W nasze społeczeństwo uderzyła niczym bumerang logika konsumpcji. Ludzi zwodzi się w reklamie wizją dóbr, do których nie mają i nie będą mieli dostępu, bo ich po prostu na to nie stać. Sztucznie napędza się żądzę posiadania dóbr, zapominając, że wielu naszych współczesnych nie stać na ten magiczny świat, o którym słyszą w reklamach. Snuje się przed nimi wizję idealnego świata konsumpcji, do którego jednak nie mają wstępu. Chcą więc zdobyć ten zakazany świat. Cały system naszego społeczeństwa opiera się na zachęcaniu ludzi, by wydawali więcej, niż zarabiają. Oczywiście od ludzi, którzy mają poczucie, że ich życie jest zrujnowane, nie możemy wymagać optymizmu. W takim jednak świecie misją chrześcijan jest pokazać, że można żyć inaczej, skromniej, nie pozwalając, by wciągnął nas wir konsumpcji, nie uciekając od rzeczywistości, lecz stawiając jej czoło”.

 

Czy z podobnymi problemami (wykluczenie 60 procent społeczeństwa) nie mamy do czynienia dziś w formie strajków nauczycieli, za którymi w kolejce stoją inne grupy społeczne? Czy zatem nie mają racji francuscy intelektualiści postulujący powrót nauki społecznej katolicyzmu, idei moralnych?

 

Warto też przyjrzeć się mechanizmom, które do takiego stanu rzeczy doprowadziły. U początku legły dwie rewolucje: rewolucja Stanów Zjednoczonych i rewolucja francuska. Rewolucje te zrzuciły z siebie instytucję monarchii i instytucję religii, podburzając lud wyłącznie wielkich miast przeciwko dotychczasowej władzy. Tę pustkę wypełniły „rządy tymczasowe”, dławiąc wszelką opozycję. Na zgromadzeniach, za zamkniętymi drzwiami, ukonstytuowano rządy i prawa, które ludowi ukazano jako fakty dokonane. Przeprowadzono plebiscyty pośród niewielkiej liczby ludności, aby mieć następnie tytuł do represji dla każdego stawianego oporu. Klasycznym przykładem jest rzeź chłopów Wandei, jakiej dokonała rewolucja francuska. Oczywiście tak poczęte z wolności władze narzuciły na naród o wiele większe obciążenia niż poprzednia obalona władza, wykształcając jednocześnie coraz bardziej hermetycznie zamknięte elity i coraz bardziej skomplikowane działania pozwalające manipulować ludem, czyli demokracją.

 

Procesy zmian, które na początku dokonały się w Stanach i we Francji, z biegiem czasu powielone zostały w każdym zachodnim państwie. Dzisiaj mieszkaniec Zachodu ugina się pod coraz cięższym jarzmem „przedstawicielskich” rządów zabezpieczających mu „prawa”, których rzekomo w dawnym porządku przedrewolucyjnym byłby pozbawiony. Rządy te, na które nie ma wpływu żadna instytucja o charakterze etycznym, moralnym, religijnym, sprawują samodzielną i wyłączną władzę nad zeświecczonymi rynkowymi społecznościami. Z tego powodu jesteśmy świadkami potężnego chaosu, którego zapewne nie wyobrażali sobie osiemnastowieczni radykałowie.

 

Jednym z przykładów niech będzie znowu Francja. Otóż niedawno Zgromadzenie Narodowe w Pa-ryżu przyjęło „Deklarację Praw Drzewa”. Stwierdza się w niej, że „drzewo ma prawo do swobodnego rozwoju i rozmnażania, od narodzin do naturalnej śmierci” i dlatego powinno być uważane za podmiot (!) prawa. Była minister środowiska Delphine Balto stwierdziła przy tej okazji, że „naszym celem jest uzyskanie prawa, które uzna drzewa za istoty obdarzone czuciem”. Pani minister nie troszczy się o „czucia”, o to, co czują chrześcijanie, kiedy we Francji dochodzi do licznych profanacji kościołów.

 

To wszystko dokonało się w imię wolności, wolności bez prawdy. Okazuje się jednak, że wolność nie spełnia nadziei. Prowadzi jedynie do wykształcania się elit władzy i innych z nią związanych, coraz bardziej hermetycznie zamkniętych, które nie akceptują żadnych ograniczeń. Zrodziło to kult państwa, a jeszcze bardziej kult demokracji bez wartości. „Autentyczna demokracja – Jan Paweł II, Centesimus annus, 46 – możliwa jest tylko w Państwie prawnym i w oparciu o poprawną koncepcję osoby ludzkiej. Wymaga ona spełnienia koniecznych warunków, jakich wymaga promocja zarówno poszczególnych osób, przez wychowanie i formację w duchu prawdziwych ideałów, jak i „podmiotowości” społeczeństwa, przez tworzenie struktur uczestnictwa oraz współodpowiedzialności. Dziś zwykło się twierdzić, że filozofią i postawą odpowiadającą demokratycznym formom polityki są agnostycyzm i sceptyczny relatywizm, ci zaś, którzy żywią przekonanie, że znają prawdę i zdecydowanie za nią idą, nie są, z demokratycznego punktu widzenia, godni zaufania, nie godzą się bowiem z tym, że o prawdzie decyduje większość, czy też, że prawda się zmienia w zależności od zmiennej równowagi politycznej. W związku z tym należy zauważyć, że w sytuacji, w której nie istnieje żadna ostateczna prawda, będąca przewodnikiem dla działalności politycznej i nadająca jej kierunek, łatwo o instrumentalizację idei i przekonań dla celów, jakie stawia sobie władza. Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm”.

 

Ale wróćmy do Konstytucji. W dwusetną rocznicę Konstytucji 3 maja podczas nabożeństwa dziękczynnego w Warszawie Jan Paweł II zauważył, że jej uchwalenie zwieńczone zostało słowami z hymnu Ambrozjańskiego Te Deum laudamus – „Naucz nas być wolnymi”. Dzieło Konstytucji przyniesione zostało do warszawskiej katedry „przed Twe oblicze – Święty Boże, Święty mocny, Święty a nieśmiertelny”.

 

I mówił dalej Papież: „Po upływie dwóch wieków doceniamy pełniej jeszcze wagę tego dokumentu: odczytujemy w nim prawdę o Polsce, zakorzenioną w przeszłości, a równocześnie wychyloną w przyszłość. I dlatego Konstytucja 3 maja w tym właśnie dziejowym momencie, wobec bliskiej już groźby utraty niepodległości, była dokumentem profetycznym i opatrznościowym. Ona sprawiła, że nie można było odebrać Polsce jej rzeczywistego bytu na kontynencie europejskim, bo ten byt został zapisany w słowach Konstytucji 3 maja. A słowa te, mając moc prawdy, okazały się potężniejsze od potrójnej przemocy, która spadła na Rzeczpospolitą. Słowa tej prawdy okazały się twórcze i „stwórcze”. Synowie i córki tej ziemi nie przestali wierzyć w „odnowę jej oblicza” tchnieniem tego Ducha, który natchnął twórców Konstytucji 3 maja”.

 

Módlmy się zatem w Święto Królowej Polski o Jej pomoc i wsparcie jak kiedyś, tak i dziś, „aby ta sama prawda i mądrość, jaka wyraziła się w majowej Konstytucji, ukształtowała dalszą przyszłość Rzeczypospolitej w duchu sprawiedliwości i miłości społecznej dla dobra wszystkich ludzi i chwały Boga samego”. Amen.

Zdjęcie: Wiesław Kajdasz

print