99. rocznicę powrotu Bydgoszczy do Macierzy przychodzi czcić w szczególnych okolicznościach: tragicznej śmierci prezydenta miasta Gdańska Pawła Adamowicza. Powiążmy te dwie okoliczności jedną wspólną refleksją, niech pozwoli nam spojrzeć głębiej na całą rzeczywistość, aby także związać je ostatecznie modlitwą.

Na temat tej tragicznej śmierci powiedziano zapewne już wszystko. Dzisiaj, kiedy od tamtego zdarzenia mija tydzień, pozwala to nam spojrzeć na to z dalszej perspektywy. Co widzimy? Wśród wielu słów, jakie przy tej okazji wypowiedziano, bodaj ani razu nie padło słowo – życie!

Życie, czym jest życie? W tym tragicznym zdarzeniu Prezydent utracił życie, został pozbawiony życia. Pozostały po Nim zwłoki, pozostało po Nim dzieło Jego życia, pozostała po Nim pamięć zapisana historią jego życia, ale nie samo życie. Życia już nie ma. Czym jest życie? Bowiem widać to wyraźnie, że jest ono czymś odrębnym, samoistnym, czym jest się obdarowanym, ale także – czego można być pozbawionym.

Życie jest jakimś drugim dnem człowieka, samo w sobie niewidoczne – może być jedynie zapośredniczone i dlatego można mówić o nim jedynie jako o żywej roślinie, żywym zwierzęciu, żywym człowieku. Na najniższym poziomie urzeczywistniania się życie charakteryzuje się trzema wymiarami: przemianą materii, wzrostem i rozmnażaniem się. Ale co najistotniejsze: do dzisiejszego dnia nauka nie wyjaśniła genezy życia; skąd się wzięło, w jaki sposób zaistniało. Życie wyjaśnia się jedynie przez życie. Życia się nie produkuje, życie się przekazuje, życie się otrzymuje.

Spróbujmy bliżej się temu przypatrzeć. Analogicznie do życia, jako drugiego dna człowieka, trzeba także mówić o drugim dnie całej rzeczywistości materialnej, w której przyszło człowiekowi żyć. Podczas pewnej prelekcji na temat: czym jest rzeczywistość, która nas otacza, prelegent – astrofizyk pokazał filiżankę i na pytanie, czym jest ta filiżanka, odpowiedział, że widzi tę filiżankę w perspektywie prawie 14 miliardów lat, jakie upłynęły od Wielkiego Wybuchu do dzisiejszego dnia. Widzi tę filiżankę poprzez prawa fizyki, które kierowały rozwojem kosmosu tak, że powstały pierwiastki i współczesny kształt materii, mógł powstać człowiek i jego myśl, i stąd ta filiżanka. Ale tu rodzą się pytania metafizyczne: czym są i skąd się wzięły owe prawa fizyki jako coś odrębnego od samej materii, aby kierować jej rozwojem i to rozwojem zmierzającym ku jakiemuś celowi? Ale jednocześnie nietrudno zauważyć, że te prawa nie pozwolą z siebie kpić, sobą manipulować, dowolnie definiować. Jak ktoś chce wyprodukować ową filiżankę, musi się ich nauczyć. Brak szacunku dla nich, próba ich zlekceważenia i przekroczenia mści się na człowieku. Spróbujcie wyjść przez okno z dziesiątego piętra.

Inaczej ma się rzecz z życiem. Człowieka można unicestwić, zakopać w lesie i tak zostanie na zawsze. Życie się o niego nie upomni. I właśnie dlatego, że życie się o siebie nie upomni, można je lekceważyć, można z niego kpić, dowolnie manipulować i definiować. Co więcej, żadne racjonalne argumenty nie są zdolne obronić go przed unicestwieniem. Człowiek jest za każdym razem większy niż racjonalne argumenty i dlatego może je odrzucić wprost bądź pośrednio, uciekając się do irracjonalnej argumentacji. Stąd nie tylko przypadek z ostatniej niedzieli, lecz także niezliczona ich liczba w historii świata. Gdzie tkwi problem? Problem tkwi w sumieniu – sumieniu! Nie słyszałem, aby ktoś przy okazji zdarzenia z Gdańska mówił o sumieniu.

Ale i sumienie musi spełnić pewien warunek, człowiek musi uznać w swoim sumieniu różnicę i granicę pomiędzy dobrem a złem. W tym wyraża się moralny wymiar ludzkiej egzystencji. Moralny, tzn. dobro należy czynić, a zła unikać. Tutaj nie ma człowieka, aby świadomie tę fundamentalną zasadę odrzucał, problem sumienia tkwi w tym, że do woli tę granicę pomiędzy dobrem a złem może przesuwać i stąd niekiedy nawet zło nazywa dobrem. Człowiek z jednej strony może uczynić wszystko, co mu fantazja podpowiada, zdobyć się na największe okrucieństwo, ale z drugiej strony – czy mu wolno to czynić, jakimi racjami się kieruje, aby swój czyn usprawiedliwić. Stąd biorą się różne etyki, aby nie powiedzieć, różne światopoglądy, kultury. I dlatego, nie łudźmy się, zawsze będą istnieć ci, którzy będą unicestwiani i zakopywani w lesie, i ci, którzy będą to czynić. Tak będzie do końca świata.

Dotykamy w tym miejscu swoistego paradoksu życia. Z jednej strony, jest ono całkowicie niezależne od człowieka, człowiek nie ma nad nim żadnej władzy, może je jedynie otrzymać w darze. A z drugiej strony, jest całkowicie od człowieka zależne, bowiem tylko człowiek w swoim sumieniu może go strzec i chronić, a może też z nim uczynić, co mu się żywnie podoba. Czyż właśnie nie tym miejscu przebiega dziś spór o życie nie tylko w Polsce, lecz w całej Europie? Spór wszystkich sporów?

Czyż właśnie nie to pozwala określić ów paradoks życia, śmiem twierdzić – tajemnicę życia jako świętość życia; życie jest święte. I nie ma to nic wspólnego z jakąkolwiek religią, światopoglądem, z jakąkolwiek polityką czy z innymi wymiarami ludzkiej egzystencji. Chodzi o czysty wymiar samego życia, który jest gubiony w dysputach, narracjach, sporach, a nawet w nauce. Bowiem przypominam sobie, w jaką furię wpadli niektórzy, nawet w tytułami profesorów, gdy usłyszeli, że ktoś śmie mówić o świętości życia. Odwołano się do praw kobiet, uknuto pytanie: jak jakiś zlepek komórek można określać ludzką istotą itp. A gdzie tu jest refleksja nad życiem? Zamordowany prezydent Gdańska Paweł Adamowicz już się do żadnych praw, a przede wszystkim do sprawiedliwości, odwołać nie może, bowiem pozbawiony został właśnie życia i już tylko od nas zależy, w jaki sposób dochodzić będziemy sprawiedliwości, w jaki sposób zapiszemy go w historii dla potomnych. Czy jego śmierć pomoże nam głębiej rozumieć, czym jest życie człowieka?

To, co mówię, pozwala mi stwierdzić, że musi istnieć Bóg, bo tylko On zdolny jest upomnieć się o sprawiedliwego, który niewinnie cierpi. Inaczej nawet sprawiedliwość musiałaby pozostać pusta i nic nieznacząca.

To, o czym mówię, jest problemem ogólnoeuropejskim, odnoszącym się do świata kultury europejskiej. Amerykański myśliciel, autor obszernej biografii papieża Jana Pawła II, George Weigel, zauważył: „Zachód jako cywilizacja jest zakorzenioną w Jerozolimie, Atenach i Rzymie – religii biblijnej, filozofii greckiej i prawie rzymskim. Są to najgłębsze korzenie cywilizacji zachodu. Jeśli tracimy jeden z tych elementów, wówczas pojawiają się problemy. Upadek religii biblijnej w znacznej części świata zachodniego doprowadził nie tylko do szybkiej sekularyzacji, ale także do utraty zaufania do rozumu, a zatem mamy wówczas do czynienia z problemami ateńskiej części projektu zachodniego. Kiedy natomiast tracimy zaufanie do rozumu, pojawiają się problemy z praworządnością. Jeśli bowiem nie mamy zaufania do rozumu, jeśli jako społeczeństwa nie łączymy wiary z rozumem, to musimy odwołać się do siły, a więc mamy koszmar świata zdominowanego przez siłę. Zatem Zachód musi ożywić swoją wiarę w religię biblijną, zaufanie do rozumu i praworządności.”

I kontynuuje: „w kulturze powszechnej problemem zasadniczym jest zdolność ludzkiego umysłu do pojęcia prawdy. Czy istnieją prawdy wpisane w świat i w nas samych – nazwalibyśmy te prawdy prawem naturalnym, i czy możemy je pojąć oraz nimi żyć. Świat bez prawdy jest chaosem. Świat bez prawdy jest światem siły, anarchii – to jest dziś problem świata zachodniego. Jest wiele osób, które negują rzeczywistość tego, co nazwałbym prawdami wpisanymi w świat czy głębokimi prawdami wpisanymi w ludzką kondycję. Papież Benedykt XVI nazywał to „dyktaturą relatywizmu”. Ale podstawą tej dyktatury relatywizmu jest załamanie się pojęcia istnienia prawd niezmiennych.

Problem ten wiąże się także z wyeliminowaniem metafizyki, pojęcia teleologii, pojęcia sensu, jakie poszczególne byty mają w świecie; prawdy, że istnieją przyczyny ostateczne. Powoduje to poważne konsekwencje dla kultury. Kiedy paradygmat wiedzy ograniczany jest do nauk empirycznych, napotykamy także na poważne trudności. Jest to obszerna i skomplikowana kwestia, można więc najprościej stwierdzić, że konieczny jest powrót do metafizyki.” Co to znaczy metafizyka? To znaczy powrót do oglądu poszczególnych fenomenów rzeczywistości w horyzoncie całości, pojęcia celu, sensu, ostatecznych przyczyn, to odniesienie do rzeczywistych, stałych punktów odniesienia, a nie tylko płytkie zanurzenie w historii.

Dalszą refleksję nad życiem człowieka pozwoli nam snuć przyzywana dziś 99. rocznica powrotu Bydgoszczy do Macierzy. O czym mówi ta rocznica? Mówi o swoistym domu, „oikos” – z języka greckiego, to znaczy ekologia, środowisko. Człowiek, aby być człowiekiem, musi mieć swój dom, nie może przebywać wszędzie, bo to by znaczyło, że nigdzie.

Ci, którzy przed 99 laty przywrócili Bydgoszcz Macierzy, już mieli jakiś swój dom. Ten dom tworzyły: ich kultura, religia, historia, której owocem jest chociażby ta katedra, w której aktualnie przebywamy. Ten dom tworzyły liczne zabudowy okalające sąsiadujący z katedrą rynek. Ale też wspomnienie wielu mieszkańców Bydgoszczy, którzy w historii tego domu się zapisali. Ale zanim wybudowano tę katedrę już także istniał jakiś dom – czy nie tworzył go przyjęty chrzest i to wszystko, co z niego wynikło? Może był bardziej prymitywny, ale zrodziła się w nim potrzeba jej budowy. Dotykamy tym samym – najogólniej rozumiejąc – historii, która określała ich tożsamość i kazała podjąć walkę o odzyskanie Bydgoszczy dla Macierzy. Historia odkrywa tu swoją rolę: określa granice domu, a jednocześnie odkrywa, jak ten dom można było coraz to bardziej udoskonalać. To dzięki niej przychodzące po sobie pokolenia zachowują pewną ciągłość, ugruntowując swoją tożsamość. Jakże to różni się od rewolucji, która najpierw chce wszystko zniszczyć, aby od nowa coś budować.

Co znaczy świętować 99-lecie przywrócenia Bydgoszczy do Macierzy? Czy nie znaczy to, aby wejść w całą jej historię, aby ją kontynuować, rozbudowywać i udoskonalać? I powiedzmy wprost – takie było to 99-lecie. Pielęgnowanie wszystkiego, co rodzime, wytworzone przez przodków, a jednocześnie ukazane i bronione, kiedy trzeba było czynić to wobec niemieckiego żywiołu. A po wojnie przeciwstawienie się wrogiej, powiedzmy wprost – zbrodniczej ideologii, o której trzeba i to powiedzieć, że życia nie ceniła, nie tylko doprowadzając do skrajnych eksterminacji, ale przede wszystkim gardząc godnością osoby ludzkiej. To tu w jej obronie zginął ks. Jerzy Popiełuszko, to tu szczególny swój ślad w historię wpisała „Solidarność”.

A jak jest dzisiaj? Nie tak dawno, po drugiej stronie, gdzie mieszkam, miała miejsce konferencja prasowa, podczas której wypowiedziane zostały postulaty nawiązujące do minionego okresu zbrodniczej ideologii. Wygłasza się postulaty rozdziału Kościoła od państwa, wyrzucenia nauczania religii ze szkoły czy odebrania pensji za jej nauczanie, świeckości i neutralności państwa. Postulaty te nie biorą się z niczego, biorą się z ideologii, która chce budować siebie właśnie na niszczeniu życia, jak określił to papież Jan Paweł II – na „cywilizacji śmierci”, eutanazji, procedurach in vitro, związkach jednopłciowych i adoptowania przez nich dzieci, tak jakby dziecko potrzebowało jedynie wiktu i opierunku. Ma się to dokonać na zasadzie rewolucji, to znaczy zniszczenia wszystkiego, co było wcześniej.

Gdzie tylko to było możliwe, próbowano już to urzeczywistnić przez specjalne świeckie organizowanie świąt Bożego Narodzenia – chociażby w szkołach: bez szopki, białego opłatka, ewentualnie godzono się na choinkę, ale w sensie święta zimy, a nie świąt Bożego Narodzenie, aby nie wprowadzać w dyskomfort ateistów bądź inaczej wierzących. Specjalny artykuł na ten temat drukował organ Związku Nauczycielstwa Polskiego.

Nie sposób tu podejmować polemikę z tym wszystkim, zrobili to inni i lepiej, ale pewne spawy trzeba poruszyć. Pisze jeden z polemistów: „Jest dla mnie oczywiste, że wzajemnego szacunku i dialogu nijak nie uczymy, jeśli figurkę Dzieciątka Jezus będziemy traktować jako coś nieprzyjemnego, a nawet groźnego dla dzieci spoza chrześcijaństwa i dlatego trzeba im to usunąć sprzed oczu. W ten sposób nie wychowujemy do żadnego dialogu, ale – wręcz przeciwnie – do wrogich odruchów na widok symboli innej religii. No bo jeśli dziecko innego wyznania mamy chronić przed widokiem Świętej Rodziny, to tak samo powinniśmy chronić dzieci katolickie przez symboliką innych religii i wyznań. Gdzie tu miejsce na dialog? Ponadto poszanowanie mniejszości nie polega na nieposzanowaniu praw i zwyczajów większości.”

Włoski minister edukacji, Marco Bussetti, który także boryka się z podobnymi problemami w szkole, pisze: „Symbole katolickiej tradycji, jak szopka i pieśni bożonarodzeniowe, są częścią naszej historii, naszej kultury, naszych tradycji i naszej tożsamości. Szkoła powinna być miejscem, w którym docenia się najgłębsze wyrazy podstawowych wartości naszej kultury, jak świętowanie Bożego Narodzenia. Bycie otwartym, gościnnym oznacza – zaznaczył Bussetti – rozumienie i dzielenie się kulturą kraju, w którym się żyje”. Powiedzmy, który jest moim domem budowanym przez wieki. Dlaczego ktoś miałby go zniszczyć rewolucją?

Wrogowie symboli chrześcijańskich w przestrzeni publicznej powołują się często na „neutralność światopoglądową”. Ale, jak zauważył prof. Joseph Weiler, wierzący Żyd, który swego czasu bronił obecności krzyża we włoskiej szkole przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu, że pewien sposób rozumienia „neutralności” jest obarczony błędem. Prawo europejskie zapewnia wolność do i od religii, ale jednocześnie równoważy ją wolnością poszczególnych państw do decydowania w sposób autonomiczny o swoim „dziedzictwie religijnym jako kolektywnej tożsamości narodu w odniesieniu do symboli, które są świadectwem tejże tożsamości. I tak Grecja, Izrael, Egipt, Polska i inne kraje mają prawo do podtrzymywania swej historycznej, religijnej tożsamości. A ci, którzy próbują niszczyć tę tożsamość, nie stają po stronie rozumianej neutralności czy też dialogu i pluralizmu, ale po stronie dyktatu antychrześcijańskiego laicyzmu.”

Zgłasza się postulat świeckości państwa, to znaczy religia nie ma miejsca w przestrzeni publicznej, jest to także redukowanie obywateli danej religii do rzędu drugiego sortu. Ale czy przypadkiem postulatu tego nie zgłaszają ci, dla których te postulaty wynikają z ich religii? Z ich przekonań wiary, bo sami muszą wierzyć w słuszność swoich przekonań, bo każda ideologia to wiara w swoje przekonania.

I jeszcze jedna myśl, którą – jak sądzę – uda mi się powiązać z dzisiejszą uroczystością 99-lecia powrotu Bydgoszczy do Macierzy. Otóż grupa 19 francuskich katolickich intelektualistów apeluje o nowy katolicyzm społeczny. Podkreślają oni, że aktualny kryzys, jaki od kilku miesięcy wstrząsa Francją, nie ogranicza się do jednej tylko klasy społecznej. Dotyczy szeroko pojętych peryferii obejmujących co najmniej 60 procent społeczeństwa francuskiego. Czują się oni ofiarą globalizacji. Doświadczają marginalizacji i swoistego pustynnienia swych środowisk, gdzie coraz trudniej jest o dostęp do podstawowych świadczeń. Dlatego sprzeciwiają się globalizacji zarówno gospodarczej, jak i kulturalnej, bo czują, że nie mają na nią żadnego wpływu.

Głos zabrał także kard. André Vingt-Trois: „Jest to kryzys, którego nie można przezwyciężyć samymi tylko manifestacjami. W nasze społeczeństwo uderzyła niczym bumerang logika konsumpcji. Ludzi zwodzi się w reklamie wizją dóbr, do których nie mają i nie będą mieli dostępu, bo ich po prostu na to nie stać. Sztucznie napędza się żądzę posiadania dóbr, zapominając, że wielu naszych współczesnych nie stać na ten magiczny świat, o którym słyszą w reklamach. Snuje się przed nimi wizję idealnego świata konsumpcji, do którego jednak nie mają wstępu. Chcą więc zdobyć ten zakazany świat. Cały system naszego społeczeństwa opiera się na zachęcaniu ludzi, by wydawali więcej niż zarabiają. Oczywiście od ludzi, którzy mają poczucie, że ich życie jest zrujnowane, nie możemy wymagać optymizmu. W takim jednak świecie misją chrześcijan jest pokazać, że można żyć inaczej, skromniej, nie pozwalając, by wciągnął nas wir konsumpcji, nie uciekając od rzeczywistości, lecz stawiając jej czoło”. Konsumpcja jako jedyna filozofia życia i reklama czegoś, na co nigdy części społeczeństwa nie będzie stać – oto podstawa kryzysu. Nie jest to wizja uniwersalna, odnosząca się także do nas? Mam na myśli reklamę nie tylko dóbr materialnych, lecz chociażby wyimaginowany styl życia wybranych celebrytów, nieustannie ukazywanych na portalach internetowych. Mają oni uczyć mądrości – zwłaszcza naszą młodzież.

Mnie w tym uderzyła uwaga o 60 procentach społeczeństwa, które czuje się zmarginalizowane, wykluczone. Czy przypadkiem o czymś podobnych nie trzeba by mówić również i u nas w okresie tzw. transformacji; ludność popegeerowska, miast i małych miasteczek, gdzie wysprzedawano zakłady pracy, sięgająca 20 procent bezrobocia? Wyjechali, a dziś firmy cierpią na brak rąk do pracy. Czy w jakieś mierze nie odnosi się to także do samej Bydgoszczy? I czyż właśnie w tej sytuacji chrześcijaństwo nie pokazało, że można żyć inaczej, skromnie, nie pozwalając wciągnąć się w wir konsumpcji, nie uciekając od rzeczywistości, lecz stawiając jej czoło? Czyż właśnie także tych problemów w owych ostatnich latach nie doświadczała Bydgoszcz bardzo boleśnie? 

Zwiążmy te dwa wydarzenia modlitwą: śmierć Prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, aby w ostateczności dane mu było doświadczyć sprawiedliwości, miłości i wiecznego pokoju, oraz 99. rocznicę powrotu Bydgoszczy do Macierzy i polećmy Bogu w tej sprawowanej Eucharystycznej Ofierze. Bowiem także modlitwa stanowi element tego domu budowanego od wieków, któremu na imię Bydgoszcz. I niech pamięć o tym wszystkim, co miało miejsce w jej historii, i nasza nieustanna modlitwa towarzyszą nam w drodze ku radosnemu oczekiwaniu 100. rocznicy jej powrotu do Macierzy, bo Bydgoszcz warta jest modlitwy i jej potrzebuje.

print