Mdr 1, 1-7.
Łk 17, 1-6.

 

Warto na wstępie zatrzymać się nad pierwszymi wierszami Księgi Mądrości chociażby dlatego, że bardzo rzadko ją otwieramy. Poza fragmentem przed chwilą odczytanym, posłuchajmy i tego: „Śmierci Bóg nie uczynił i nie cieszy się z zagłady żyjących. Stworzył bowiem wszystko po to, by było i byty tego świata niosą zdrowie: nie ma w nich śmiercionośnego jadu […] bo sprawiedliwość jest nieśmiertelna. Występni zaś ściągają śmierć na siebie czynem i słowem. Mylnie więc rozumując mówili sobie: «Nasze życie jest krótkie i smutne. Nie ma lekarstwa na śmierć człowieka, i nie wiadomo, by ktoś wrócił z Otchłani. Urodziliśmy się niespodziewanie i potem będziemy, jakby nas nigdy nie było»”. Dalej następuje dość długi opis sytuacji w duchu, ‹jeśli Boga nie ma, to wszystko wolno›. Mało tego – wymyśla się prześladowanie każdego, kto pozostaje wierny Bogu dla czystej próby, czy Bóg ujmie się za nim. „Tak pomyśleli – i pobłądzili, bo własna złość ich zaślepiła. Nie pojęli tajemnic Bożych, nie spodziewali się nagrody za prawość. Bo do nieśmiertelności Bóg stworzył człowieka – uczynił go obrazem swej własnej wieczności. A śmierć weszła w świat przez zawiść diabła i doświadczają jej ci, którzy do niego należą”.

Księga Mądrości poza Nowym Testamentem, jak mało która, kreśli uzasadnienie dla wizji przyszłości: «Niepodobna, żeby nie przyszły zgorszenia, lecz biada temu, przez którego przychodzą» (Łk 17, 1). Dla dopełnienia tego wątku powtórzmy myśl św. Pawła, że śmierć przyszła na świat przez grzech jako symbol wszelkiego zła i jedyną odpowiedzią człowieka może być «Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj» (Rz 12, 21). Ale to wskazuje także na to, że zło będzie człowiekowi na tym świecie zawsze towarzyszyć do końca jego dni. Taki jest los człowieka po tej stronie, w tym świecie ziemskiego życia.

Doświadczali tego losu również nasi przodkowie walczący o niepodległość Ojczyzny. Świadomi byli swojego losu prześladowań, egoizmu obcych mocarstw, zdobywania zasobności i kosztowania dobrobytu obcych mocarstw kosztem ich zniewolenia, ale też świadomi byli tego, że wszystko, co wymaga odzyskania czy zdobycia, wszelkie dobro realizuje się poprzez ofiarę, poświęcenie, oddanie.

Nasi przodkowie doświadczyli czegoś podstawowego; jak ważną sprawą jest posiadanie Państwa. Państwo jest fundamentem wszelkich dalszych poczynań, przedsięwzięć. Stanowi pierwszą wspólnotę, która poczynaniom poszczególnych obywateli dodaje idei, mocy, nadziei, chroni przed samotnością. Jest wspólnotą, to znaczy czymś więcej niż sumą poszczególnych obywateli, ma swoją duszę, odwagę, cel i środki jego realizacji, ma swoją politykę i swoją twarz. Żaden człowiek nie stwarza siebie samego, swojej natury i żadne państwo nie stwarza siebie samego, swojego ducha. To jest mu dane.

Rozumiał to doskonale Wojciech Korfanty, któremu w ostatnim czasie postawiono pomnik w Warszawie, jako działaczowi śląskiemu walczącego o Polskę, o polski Śląsk. „Państwo ma obowiązek troszczenia się o zdrowie narodu. Bez zdrowego narodu nie ma zdrowego państwa! W zdrowym ciele zdrowy duch. Jeżeli dusza narodu jest chorą, to na nic się zdadzą wszelkie przepisy, mające na względzie zdrowie cielesne. Naród chory na duszy i pod względem cielesnym musi z czasem zmarnieć, a razem z nim marnieje także i państwo, a naród i państwo staną się pastwą innych narodów zdrowych i silnych na duszy i ciele… Dlatego też każde państwo zalicza do swych obowiązków także troskę o zdrowie ducha i duszy narodu, aczkolwiek troska o duszę człowieka należy do najprzedniejszych zadań Kościoła. Jeżeli chodzi o moralne wychowanie obywatela, to pomiędzy Kościołem a państwem nie może być sprzeczności, bo praca Kościoła i państwa w tej dziedzinie powinna się uzupełniać”. Dzisiejszy świat tego nie rozumie i stąd stara się wyrzucić Kościół z przestrzeni publicznej. Trudno jednak dostrzec, aby udało mu się moralnie obywatela wychować.

Tak blisko sto lat temu zmagano się z chorobami duszy i ciała narodu i państwa odradzającej się Polski. Nie trwało to długo. Na uzdrowienie pozostało dwadzieścia lat, po czym przyszła straszna hekatomba w postaci drugiej wolny światowej, okupacji z jednej i z drugiej strony i jej kontynuacja w postaci czerwonej ideologii. W tym czasie dwie postacie zapisały się złotymi zgłoskami w jej przezwyciężaniu i zachowaniu duszy i ducha Narodu: Kardynała Stefana Wyszyńskiego, przygotowywanego do beatyfikacji, i św. Jana Pawła II. Obydwaj odeszli do Pana. I choć wydaje się, że było to tak niedawno, to jednak dorastają pokolenia młodych Polaków, które z Nimi już się osobiście nie spotkały. I mimo że było to tak niedawno, stanęliśmy wobec całkowicie nowych wyzwań, które przynoszą niebezpieczeństwo zainfekowania duszy i ducha polskiego narodu.

Spróbujmy się temu bliżej przypatrzeć. Doświadczmy dziś, że nie nadajemy się do współczesnego życia. Naszą duszę mają niszczyć patriotyzm, czyli nacjonalizm, a ostatnio populizm; jesteśmy hardzi i nie chcemy słuchać elit, które nie chcą niczego innego, jak naszego dobra. Populizm zamyka nas na nowoczesną myśl europejską. A równocześnie moralność zamieniono nam na polityczną poprawność, która coraz bardziej rozlewa się poprzez opinię publiczną, opanowuje uniwersytety, środowiska mass mediów, teatry, kina, szkoły i inne instytucje.

O patriotyzmie mówiliśmy dość dużo przy okazji setnej rocznicy odzyskania niepodległości, tłumacząc, że nie ma on nic wspólnego z nacjonalizmem. Rozumiał to dobrze Bolesław Prus, który w 1906 roku pisał: „Obok walki z religią katolicką biurokracja [zaborcza] toczy jeszcze zacieklejszy bój z narodowością i patriotyzmem polskim. Nasi szanowni cywilizatorowie zbyt mało posiadali wykształcenia, ażeby zrozumieć, iż jakikolwiek choćby patagoński patriotyzm jest lepszy od politycznego nihilizmu. […] Patriotyzm jest specjalną formą uczuć społecznych, które ludzi spajają ze sobą, każą im zapomnieć o własnym egoizmie, czasem popychają do poświęceń, a w każdym wypadku nieco hamują dzikość i okrucieństwo człowieka, nieco wynoszą go ponad ciasny zakres jego osobistych interesów. […] Takie to uczucie tępiono u nas za pomocą drwin z historii albo jej fałszowania”.

Współcześnie coraz bardziej do głosu dochodzi oskarżanie o populizm. Jest to coś nowego, a jednocześnie znajduje już szeroką analizę w światowej literaturze. Zauważa się podział społeczeństwa już nie tylko na biednych i bogatych, lecz na „lud” i elitę władzy i rynku, które często stają się moralnie obojętne. Populizm z pogardą odrzucania „głosu ludu”, który nie jest zdolny do głosowania. Pod tym względem nie jest to zjawisko nowe, bowiem miało miejsce już w systemach totalitarnych, komunistycznych, dzisiaj przenika w systemy demokratyczne.

Pierwszą myśl w kierunku populizmu podjął Lenin, kiedy zauważył, że lud życzyłby sobie związków zawodowych, podwyższenia płac, życia na przyzwoitym poziomie; innymi słowy reformy społeczeństwa. Tymczasem Lenin widziałby tylko radykalną rewolucję. Wniosek był jeden: lud zdradził, gdyż zamierza stać się warstwą mieszczańską pod demokratycznymi rządami. Lenin natomiast chciał to wszystko unicestwić. Wyciągnął wniosek, że lud nie ma prawdziwej świadomości uniwersalnej, kosmopolitycznej, lecz swoją cząstkową, partykularną, nie można zatem go słuchać, lecz rządzić nim według rewolucyjnej idei. Był to moment przełomu, kiedy uznano, że nie należy słuchać ludu, lecz nim kierować, nawet jeśli przy pomocy siły. Ta myśl weszła w nurty neomarksistowskie i jest obecna po dzisiejszy dzień w nurtach lewicowych elit. Towarzyszy temu globalizacja coraz bardziej radykalizująca się w odniesieniu do populizmu.

Populistą – taką definicję podaje jedna z francuskich intelektualistek – jest ten przywódca partii czy rządzący, który schlebia nie tylko namiętnościom mas ludowych, lecz przede wszystkim skłonnościom przeciętnego obywatela do zakorzenienia się w swojej cząstkowości i partykularyzmie.

W czym, według tych elit, populizm staje się najbardziej kontrowersyjny? W przywracaniu poczucia utraconej solidarności wspólnotowej, w krytyce indywidualizmu i globalizmu, w obronie rodziny, niezależności narodu jako wspólnoty historycznej, tożsamości, wartości społecznych. I dlatego dla jego przezwyciężenia nie wystarcza już dziś zmienić „bazę”, czyli stosunki społeczno-ekonomiczne, lecz „nadbudowę”, czyli szeroko rozumianą kulturę: aborcja na życzenie, ideologia gender, eliminacja Kościoła z przestrzeni publicznej. Najniższa ekonomicznie klasa jest coraz bardziej dysfunkcyjna. [w USA]. – Pisze Russel Ronald Reno, naczelny First Things. – „Taka sytuacja została spowodowana przez kulturę, którą wykreowały zsekularyzowane zachodnie elity. W tej kulturze obowiązuje zasada, że silni i bogaci prosperują coraz lepiej, a słabi idą na dno. Ja jednak twierdzę, że ten kryzys ma źródło przede wszystkim w kulturze. Mamy rozregulowaną gospodarkę, ponieważ mamy rozregulowaną kulturę. Utraciliśmy społeczne poczucie stabilności, trwania i solidarności.” Aby urzeczywistnić tak zaproponowaną kulturę, trzeba dokonać marszu przez instytucje: uniwersytety, teatry, kino, media, szkoły itp.

Współcześnie zaproponowano ludowi liberalną demokrację; uniwersalizm i globalizm, powszechną emancypację jako jedyną wartość kulturową, ale kiedy lud zamanifestował swoje przywiązanie do swoich partykularnych przywiązań, swoich odrębności, okrzyknięto go zdrajcą sprawy postępu. Postęp ma być tu ruchem do przodu, aby nie dopuścić do zastoju, stąd elektorat populistów to coś zgniłego. Świadome przekładanie partykularyzmu nad uniwersalizm to nie tylko przewinienie estetyczne, lecz także moralne, to grzech przeciwko duchowi czasu, to wypadnięcie poza historię. Kiedyś odnosiło się to do lumpenproletariatu, dzisiaj do drobnomieszczaństwa, które zasługuje jedynie na pogardę.

Jednakże stwierdzić trzeba, że nurty populistyczne to nie – jak sugeruje gros współczesnej prasy – zbieranina ignorantów i prostaków. Klasycznym przykładem dotykającym tego problemu mogą być protesty tzw. „żółtych kamizelek” we Francji. Bardziej wnikliwi obserwatorzy tego zjawiska podkreślają, że aktualny kryzys nie ogranicza się do jednej tylko klasy społecznej. Dotyczy szeroko pojętych peryferii obejmujących co najmniej 60 proc. społeczeństwa. Czują się one ofiarą globalizacji. Doświadczają marginalizacji i swoistego pustynnienia swych środowisk, gdzie coraz trudniej jest o dostęp do podstawowych świadczeń. Dlatego sprzeciwiają się globalizacji zarówno gospodarczej, jak i kulturalnej, bo czują, że nie mają na nią żadnego wpływu. Swoisty komentarz do tego podał także biskup Paryża, kard. André Vingt-Trois: „Jest to kryzys, którego nie można przezwyciężyć samymi tylko manifestacjami. W nasze społeczeństwo uderzyła niczym bumerang logika konsumpcji. Ludzi zwodzi się w reklamie wizją dóbr, do których nie mają i nie będą mieli dostępu, bo ich po prostu na to nie stać. Sztucznie napędza się żądzę posiadania dóbr, zapominając, że wielu naszych współczesnych nie stać na ten magiczny świat, o którym słyszą w reklamach. Chcą więc zdobyć ten zakazany świat. Cały system naszego społeczeństwa opiera się na zachęcaniu ludzi, by wydawali więcej niż zarabiają. Oczywiście od ludzi, którzy mają poczucie, że ich życie jest zrujnowane, nie możemy wymagać optymizmu. W takim jednak świecie misją chrześcijan jest pokazać, że można żyć inaczej, skromniej, nie pozwalając, by wciągnął nas wir konsumpcji, nie uciekając od rzeczywistości, lecz stawiając jej czoło” – taki wniosek ze swoich rozważań wyprowadza cytowany kardynał. W jaki sposób możemy stawić czoła wyzwaniom, wobec których przyszło nam stanąć?

Jedną z dróg może być niewątpliwie nawiązanie do nauczania św. Jana Pawła II. Powinniśmy uczynić to tym bardziej, że nauczania tego nigdy do końca sobie nie przyswoiliśmy, a jest ku temu okazja – zbliża się setna rocznica jego urodzin, w maju przyszłego roku. Powinniśmy zwrócić uwagę na jego nauczanie o demokracji, bo o nią tu przede wszystkim chodzi. Demokracja to nie pogarda elit dla ludu. Prawdziwa demokracja wie, że społeczeństwo, w którym przyszło nam żyć, to także „inny”, wobec którego ma się prawo głosić prawdę i jej bronić, ale także wobec którego mam zachować tolerancję, co wiąże się z cierpieniem, gdy prawda jest odrzucana. Tolerancja nie oznacza, że istnieje „twoja prawda” i „moja prawda”. Tolerancja to wzajemne wydobywanie prawd tkwiących w uwarunkowaniach ludzkiego życia oraz wysiłek przekonywania świata, że takie prawdy istnieją. Tymczasem elity traktują lud tylko po to, aby go wchłonąć i ujednolicić, bowiem mają go za nic bądź za zbłąkanego, kogo należy naprowadzić na właściwą drogę.

Czyż właśnie Polska nie może dać tu dobrego przykładu, kiedy jako katolicki kraj okazała się także krajem azylu, ucieczki dla Żydów i innowierców, gdzie nigdy nie było ich prześladowań. O Polsce bez stosów pisali także nie zawsze sprzyjający katolicyzmowi. Właśnie konserwatyzm dopuszcza o wiele łatwiej zjawisko odmiennych religii, bowiem partykularyzm usprawiedliwia różnorodność. W uniwersalizmie, globalizmie wszystko ma być jednorodne, ukute niekiedy na miarę nawet obłędnej ideologii. Dziś we Wrocławiu funkcjonuje pięciu biskupów różnych wyznań (o ile rabina uznamy także za biskupa). Oczywiście taka koabitacja z innymi rodzi także niekiedy szkodliwe konflikty, czego Polacy doświadczają w postaci nieustannego ich pomawiania o antysemityzm.

Krytyka populizmu ma się dokonywać w imię postępu. Ma się dokonywać nieustanna zmiana, bowiem to, co trwa, ulega zgniliźnie, wykazuje pewien niedorozwój. Tymczasem problemem staje się rzeczywisty monopol elit niszczący prawdziwą alternatywę i tym sposobem prowadzący do wykluczenia, co także osłabia samą politykę. Osłabia, jeśli nie wręcz wyklucza jakąkolwiek charyzmę i prowadzi do legalizmu, litery prawa, gdzie prawo ujmowane jest poza wartością, dobrem i niszczy zdroworozsądkowe myślenie.

Właśnie takiemu rozumieniu demokracji przeciwstawiał się Jan Paweł II. Trzeba przypomnieć przy tej okazji jego stwierdzenie, że „historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm”. Tutaj trzeba iść dalej i przypomnieć wypowiedź Benedykta XVI: „Jest to pytanie o to, jak znaleźć ład prawny, porządkujący wolność, godność i prawa człowieka. Jest to kwestia, którą się zajmujemy ze względu na demokratyczne procesy kształtowania opinii i która zarazem nurtuje nas jako problem dotyczący przyszłości ludzkości. Moim zdaniem Jürgen Habermas wyraża myśl, mającą współcześnie szeroki konsensus, gdy twierdzi, że prawowitość karty konstytucyjnej jako przesłanki praworządności ma dwa źródła: uprawnione uczestnictwo w polityce wszystkich obywateli oraz racjonalność formy rozwiązywania sporów politycznych. Odnośnie do owej «racjonalnej formy» stwierdza, że nie może być ona jedynie walką o arytmetyczne większości, lecz musi cechować ją «proces argumentacji wyczulonej na prawdę». […] Uważam za rzecz znamienną, że Habermas uznaje wrażliwość na prawdę za konieczny element procesu argumentacji politycznej, wprowadzając tym samym na nowo ideę prawdy do debaty filozoficznej oraz politycznej”.

A zatem prawda, którą Jan Paweł II wybijał zawsze na pierwszy plan. To życie w prawdzie pozwoliło wyzwolić Europę Środkowowschodnią z komunizmu. To prawda tkwi u podstaw i gwarantuje wolność, co odzwierciedla godność osoby ludzkiej, o ile zmierza ku dobru. W dzisiejszym demokratycznym świecie idea prawdziwej wolności została zinfantylizowana. Demokratyczny świat potrzebuje odrodzenia się idei dojrzałej, szlachetnej wolności.

Mówiąc o prawdzie, Janowi Pawłowi II chodziło także o prawdę historyczną. Zafałszowana lub wypaczona historia przyczynia się do osobistego zepsucia, prowadzi często do społecznego upadku, a ostatecznie do tyranii. Oczyszczenie pamięci historycznej i uodpornienie się na próby ponownego jej upolitycznienia to niezbędne kroki w służbie demokracji.

Istotną myślą dla Jana Pawła II była idea pluralizmu, gdzie przez pluralizm rozumiał przede wszystkim opartą na prawdzie dyskusję pomiędzy ludźmi o różnych perspektywach, w której każdy szuka dobra wspólnego, właśnie dobra wspólnego. Ale taki pluralizm powinien mieć wymiar moralno-kulturowy. Właśnie tego uczyła go historia Polski. Ten charakterystyczny rys nazwał „jagiellońskim”, a jego korzenie upatrywał w Rzeczypospolitej Obojga Narodów, która obejmowała wiele narodów, kultur i religii. Jan Paweł II podkreślił, że dla ducha Polaków fundamentalne są wielość i pluralizm, nie ograniczenie i zamknięcie.

Te przemyślenia budowały Jego patriotyzm. Jego polskie i krakowskie korzenie oraz doświadczenie doprowadziły go do docenienia jedności ludów słowiańskich i kulturowej jedności Europy. To dzięki tym doświadczeniom zaproponował wizję Europy całej i wolnej, oddychającej dwoma płucami: Zachodem i Wschodem. Dla Jana Pawła II być Polakiem znaczyło być człowiekiem, którego własne doświadczenia otwierają na szersze horyzonty bez zapominania o swoich korzeniach.

To, co najbardziej leżało na sercu Janowi Pawłowi II, to wolność religijna, a w tym obecność Kościoła w sferze publicznej jako uczestnika publicznej debaty. Ta obecność, z jednej strony, miałaby służyć ewangelizacji, a z drugiej – wolnej obecności stowarzyszenia społeczeństwa obywatelskiego. Wolne i otwarte społeczeństwo nie oznacza przestrzeni publicznej pozbawionej przekonań religijnych, będących źródłem moralnego i politycznego rozeznania. Redukowanie tej przestrzeni do laickości jest roszczeniem niedemokratycznym, gdyż wielu obywatelom odbiera prawo do wnoszenia w życie publiczne moralnych przekonań opartych na ich najgłębszych źródłach.

Ostatnia myśl niech będzie poświęcona Europie. Jej Jan Paweł II poświęcił adhortację „Ecclesia in Europa”. Ukazał, że jest ona owocem interakcji Jerozolimy, Aten i Rzymu. Jerozolima uczy, że życie jest przygodą, pielgrzymowaniem, podróżą. Dzięki Atenom i filozofii greckiej nauczyła się wiary w rozum i umiejętności rozumowego dochodzenia do istoty rzeczy, łącznie z ich prawdą moralną. Wiara w rozum połączona z biblijną ideą stworzenia wyjaśnia, dlaczego na Zachodzie rozkwitła nauka: na świecie istnieją prawdy, które trzeba umieć rozróżnić. Te prawdy są jakby wbudowane w ludzki świat i stąd umysł może je uchwycić. Dzięki Rzymowi Europa nauczyła się tego, że w relacjach międzyludzkich od argumentu siły i przymusu ważniejsza jest zasada prawa.

Zignorowanie któregokolwiek z tych elementów prowadzi do błędnego odczytania historii Zachodu. Dla jego przyszłości potrzebne są i Jerozolima, i Ateny, i Rzym. Utrata wiary w biblijnego Boga prowadzi do utraty wiary w rozum. A utrata wiary w rozum jest zgubna dla projektu demokratycznego.

Wolno zatem powiedzieć, że dla Jana Pawła II stygmatyzacja współczesnego populizmu pokazuje, że „populiści” mogą być bliżej ideałom „obywatela” niż współczesne, wykorzenione elity.

print