Chrześcijańska miłość

W nawiązaniu do homilii, wygłoszonej trzy dni temu w Toruniu przez księdza arcybiskupa Andrzeja Dzięgę, który nakreślił proces rodzenia się myśli chrześcijańskiej, zwłaszcza biblijnej, w szczególnym aspekcie maryjnym, chciałbym kontynuować tę myśl, ale już w aspekcie systemowym, aby przejść następnie do pewnych zjawisk, z którymi przychodzi nam się dziś zmagać.

Wśród najbardziej oryginalnych rysów chrześcijaństwa jest miłość. Nie ma drugiej takiej religii na świecie, która ukazywałaby miłość jako najbardziej charakterystyczny, oryginalny jej wymiar. To sam Chrystus zwraca się do swoich uczniów z tym jedynym przykazaniem: „Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie” (J 13, 34). Święty Augustyn będzie nam tłumaczył, w czym wyraża się nowość tego przykazania. Właśnie w owym „jak Ja was umiłowałem”. A umiłował nas przez poświęcenie się, poprzez Krzyż. Święty Paweł wyśpiewuje najwspanialszy hymn o miłości (1 Kor 13, 1-13), a od św. Jana usłyszymy: „Bóg jest miłością” (1 J 4, 8).

To właśnie miłość Boga stoi na antypodach zła, które jest stałym elementem naszego życia. Gdyby nie Bóg, nie wiedzielibyśmy, że jest zło. Winniśmy opierać się mu z całej naszej mocy, ale nie mamy złudzeń, zło będzie, jak ów kąkol, o którym mówi Jezus Chrystus, towarzyszyć nam aż do żniwa. I właśnie dlatego, że zło będzie nam na tym świecie nieustannie towarzyszyć, św. Paweł wymyślił najlepszy sposób zmagania się z nim, nie ma lepszego sposobu: „Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj” (Rz 12, 21). Ten sposób zmagania się ze złem stał się życiową dewizą bł. ks. Jerzego Popiełuszki. Filozofia chrześcijańska pouczy nas, że miłość jest innym imieniem prawdy, innym imieniem piękna. Te trzy: miłość, prawda i piękno są wymienne.

Ale właśnie miłość czyni chrześcijaństwo najbardziej trudną i najbardziej wymagającą religią. Bowiem miłości nie można nakazać, do miłości nie można zmuszać rozkazem. Miłość albo inspiruje od wewnątrz, albo w ogóle jej nie ma, pozostaje egoizm i hedonizm.

Miłość czyni chrześcijaństwo jeszcze z innego powodu bardzo trudną religią. Jeśli miłość określamy jako wyjście do drugiego człowieka z dobrem, ti voglio bene – jak mówią Włosi – kocham cię, dla ciebie chcę dobra, poprzez poświęcenie swoich własnych interesów: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15, 13), to uświadamiamy sobie, że wychodzimy do drugiego człowieka, którego oczekiwania, marzenia, tęsknoty, potrzeby są nieskończone, i dlatego nigdy do końca nie uda się ich spełnić. Jedynie Bóg jest zdolny spełnić te nieskończone oczekiwania. A jednocześnie miłość zakłada wspólnotę, wspólnotowy wymiar ludzkiej egzystencji. Naturą człowieka jest potrzeba funkcjonowania we wspólnocie, nakłada to odpowiednie obowiązki. To właśnie ten wspólnotowy wymiar ludzkiej egzystencji legł u fundamentów chrześcijańskiej kultury, moralności, religii, aby inspirować m.in. wychowanie, wychowanie człowieka. To właśnie miłość nakazana przez Chrystusa ukazuje, jak skomplikowaną istotą jest człowiek, jak trudne jest codzienne ludzkie życie. Można powiedzieć, że jest tajemnicą. Jak trudno jest dorastać do ideału i temu właśnie ma pomagać kultura, moralność, religia, to dzięki nim człowiek urzeczywistnia się jako człowiek, tzn. m.in. wychowuje. A czym jest wychowanie? Wychowanie to ukierunkowanie człowieka ku wyższym celom, to konieczność pracy również i nad sobą, dyscypliny, cywilizacyjnego ładu, do czego ludzi trzeba wdrażać, co wiąże się z czymś uciążliwym i bolesnym, co krępuje spontaniczne odruchy – zwłaszcza młodego człowieka, bowiem narzuca trudne do sprostania wzorce, ale bez tego nie ma uspołecznienia i funkcjonowania społeczeństwa, gdzie „owoce” tego wysiłku przychodzą później. Wychowanie małego dziecka polega na postawieniu granic, których mu nie wolno przekraczać, bowiem za nimi kryje się zło. To dzięki tym granicom dziecko wie, czego ma się trzymać. W ten sposób ma wchodzić w dorosłość, tzn. w samoograniczanie się, a jednocześnie wychodzić do drugiego człowieka z miłością. To samoograniczenie ma się dokonać poprzez uznanie otaczającej nas rzeczywistości, nad którą nie mamy władzy, i uświadomienie sobie odpowiedzialności za nią.

W tym miejscu szczególniejszą uwagę należy zwrócić na kulturę, moralność, religię. Chrześcijańskie doświadczenie kultury wyrasta z napięcia pomiędzy radykalizmem ewangelicznym a możliwością jego urzeczywistnienia w realnej egzystencji. Ukazuje te wartości, które docierają do człowieka „z góry”, których człowiek nie potrafi wymyślić. Aby podać najprostsze przykłady takich wartości, które człowiek wyczuwa już samą swoją naturą: to w „Gorgiaszu” Platona Sokrates broni tezy, że „lepiej niesprawiedliwie doznawać krzywd, niż je niesprawiedliwie wyrządzać”. Powiedzmy w tym miejscu, że pogański filozof tej intuicji nie potrafił w pełni uzasadnić, ona w pełni wyjaśnia się dopiero w zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa. Lepiej niesprawiedliwość cierpieć, niż niesprawiedliwość popełniać. W jaki sposób uzasadnić to racjonalnie – jak byśmy to dzisiaj powiedzieli? To w Dziejach Apostolskich św. Paweł zapewnia nas, że sam Jezus to powiedział „Więcej szczęścia jest w dawaniu, aniżeli w braniu” (Dz 20, 35). To znaczy, że jakakolwiek realizacja celu życia, osobistego dobra, dobra wspólnego, tworzenie wspólnoty małżeńskiej, rodzinnej, sąsiedzkiej, narodowej, państwowej wymaga ofiarowania się, poświęcenia się, to nie jest łatwe, to jest trudne, wymaga wysiłku, bowiem nieustannie wymaga przekraczania swojego egoizmu.

Kiedy mówimy o chrześcijańskiej kulturze, a zwłaszcza o moralności, trzeba zwrócić szczególną uwagę także na sumienie. Czym jest sumienie? Słyszeliśmy piękną katechezę na temat sumienia św. Jana Pawła II w Skoczowie, w Kaplicówce. Nie będę dzisiaj jej przypominał. Chciałbym natomiast podnieść ten aspekt sumienia, na który może nie zwracamy uwagi; to w sumieniu i przede wszystkim w sumieniu mamy rozróżniać pomiędzy dobrem i złem, aby dobro czynić, a zła unikać. Mamy w sumieniu rozróżniać dobro i zło. Pisał na ten temat niewierzący filozof, który nie wyznawał wiary w Boga, nie ochrzcił się, nie przynależał do Kościoła. A jednak: „Kiedy mówię o «odróżnianiu dobra i zła», mam na myśli tylko takie odróżnienie, którego znaczenie, siła obiektywna, zniewalająca nie zależy od nas; odróżnienie, którego nie możemy ani unieważnić, ani zmienić według naszej woli lub kaprysu, odróżnienie, które zastajemy gotowe, które nam się narzuca i które jesteśmy zmuszeni przyjąć jako prawdziwe. Nie wystarcza zaakceptować to rozróżnienie, a więc przyjąć, że istnieje prawo naturalne, którego oczywiście nie da się nigdy odkryć jako faktu empirycznego; ta wiedza jest mało pożyteczna, jeśli nie jesteśmy zdolni do odczuwania dobra i zła w nas samych.” I to jest największy problem. Dlaczego tak, dlaczego sumienie i rozróżnianie w nim dobra i zła? Bo chodzi o człowieka, a właściwie o jego życie, aby je bronić. Z jednej strony nikt z nas nie stworzył samego siebie, nie myśmy powoływali siebie samych do życia, życie zostało nam podarowane, i stąd jest święte, jest tajemnicą, bo skąd pochodzi? Nauka do dzisiejszego dnia nie potrafiła ukazać jego genezy. A z drugiej strony życie jest bezbronne, samo siebie nie broni. Człowieka można unicestwić, zakopać w lesie i tak zostanie na zawsze, życie się o niego nie upomni. O tego człowieka zakopanego w lesie może się upomnieć jedynie sumienie: najpierw sumienie samego Boga, ale także sumienie drugiego człowieka. I dlatego jest takie ważne, aby swoje sumienie wychowywać, aby żywe w nim było owo rozróżnienie między dobrem a złem.

Nietrudno zatem przy tej okazji nie zauważyć, że z człowiekiem będziemy mieć zawsze problem do końca świata, bo człowiek do końca świata będzie zawsze miał problem ze swoim sumieniem, które ma nieustannie kształtować w sobie nie według własnej woli czy własnego kaprysu, ale według tego, jak zostało mu dane owo rozróżnienie. To rozróżnienie jest gotowe i dane zostało chociażby poprzez dziesięć przykazań, a zwłaszcza poprzez przykazanie miłości Boga, od którego pochodzi, i miłości bliźniego, aby go bronić i aby nigdy do lasu nie trafił. I nie da się ukryć i tego, że do końca świata będą istnieć ci, którzy będą zakopywani w lesie, będzie istniał problem aborcji, eutanazji i innych form zamachu na życie ludzkie, cała inżynieria genetyczna, bo życie samo siebie nie broni, obronić je może jedynie sumienie. Do końca świata będzie istniało zło. Dzisiaj nie tylko życie ludzkie jest niszczone, ale też chce się zniszczyć sumienia tych, którzy tego życia chcą bronić.

Tak przez wieki tworzyły się i umacniały chrześcijańska moralność i kultura. Nie było to łatwe, chociażby ze względu na ułomność człowieka, jego skłonność do zła, które objawiało się na wielorakie sposoby. Dochodziły do głosu egoistyczne zakusy, walka o władzę, wojny – z biegiem czasu także religijne, schlebianie najniższym instynktom. Ale jednocześnie chrześcijaństwo wychowywało świętych i szerokie rzesze uczciwych ludzi, inspirowało wieloraki postęp materialny i duchowy, utrwalany w sztuce, architekturze, malarstwie, muzyce, nauce. I mimo wszystko można powiedzieć, że bilans jest dodatni, Europa pod każdym względem stała się centrum świata, bowiem była budowana na uniwersalnych wartościach.

Ten proces w pewnym momencie się załamał. A stało się to w okresie określanym jako Oświecenie. Oczywiście nie dokonało się to w jakimś jednym momencie, lecz sukcesywnie narastało. Wyglądało na to, jak gdyby ówczesny człowiek okazał jakieś zniecierpliwienie i postanowił swoje sprawy i sprawy świata wziąć w swoje ręce. Wydało mu się, że sam potrafi uszczęśliwić siebie i naprawić świat poprzez jego uwolnienie od zła i naprawienie całego porządku. Wydawało się, że sam z siebie zaprowadzi królestwo niebieskie na ziemi. Wówczas doszło do swoistego zakwestionowania zła w tym sensie, że sam człowiek uwolni w sobie wszystkie nieznane dotąd i drzemiące w nim moce i raz na zawsze wyeliminuje zło. Ale jednocześnie w tym uwalnianiu się od zła ówczesny człowiek poczuł się być skrępowany zastaną kulturą, obyczajem, religią. Bóg z postaci Ukrzyżowanego stał się bogiem deistów, daleki od świata, który zostawił samemu sobie. Kultura, jak i cała tradycja, ukazane zostały jako wielka mistyfikacja, wydały się niewystarczające i dlatego postanowił to wszystko odrzucić w imię tworzenia nowego człowieka i nowej rzeczywistości To wszystko prowadziło do utopii, do oszustwa i rewolucyjnych rozwiązań pełnych emocji. Tym samym człowiek zatracił korzenie i tożsamość. Oderwany od kultury, moralności i religii człowiek sprowadzony został do zwierzęcych odruchów. Nie będzie trzeba długo czekać, aż zrodzą się z tego nurty, a później skrajne rewolucje ideologiczne, wręcz ateistyczne, czego pierwszym wydaniem okazała się rewolucja francuska i rzeź chłopów w Wandei, a później eksterminacje chrześcijan, obozy koncentracyjne, gułagi, więzienia polityczne.

Tak narodziły się różnorakie ideologie. Żadna ideologia nie dostrzega złożoności świata, napięcia pomiędzy normą czyli ideałem, a realnością egzystencji, czyli słabością, grzesznością człowieka, który nieustannie dąży do ideału. Każda ideologia objawia swoisty redukcjonizm. Ma dostarczyć prostych narzędzi dla rozwiązania całej złożoności problemów. Ideologia uwalnia od obowiązku, który jest jednocześnie fundamentem naszego zadomowienia w świecie, co prowadzi do utraty podmiotowości. Niszczy to również demokrację, która nie może istnieć poza troską o wspólne dobro. Ideologia odrzuca skażone złem cechy realnego człowieka, odrzuca też tym samym znaczenie narodu, który go wychowuje i prowadzi do budowania wspólnoty. Oświeceniowe rozumienie podmiotu o nieskończonej racjonalności człowieka, gdzie ostateczną racją jest scjentyzm, zostawia go samemu sobie, czyni go jedynym punktem odniesienia, świat zatraca swoją autonomię, staje się coraz bardziej widmowy, umowny. Filozofia ta, o absolutnej pewności poznawczej, pewnej wiedzy wywiedzionej z samego człowieka, prowadzi do pychy. Świat staje się podporządkowany władzom człowieka, jego woli. Człowiek staje się panem stworzenia, podporządkowuje świat swoim celom, nadając mu swój sens. Filozofia klasyczna kierowała się bezinteresownością poznania. Prawda miała być poznawana dla samej prawdy i ponad wszystkim. Tu ustępuje technicznemu podejściu i ma uleć praktycznemu pożytkowi. Rzeczywistość jawi się jedynie jako materia całkowicie podporządkowana boskiej władzy człowieka, jego potrzebom. Wszystko, co istnieje poza człowiekiem, traci na wartości i pojawiają się daleko idące, uproszczone jego obrazy. Emancypuje to człowieka od Boga i świata w kierunku indywidualizmu, subiektywizmu i utylitaryzmu. Ta wizja zostanie pogłębiona przez romantyzm, który uczyni ludzką wolę czynnikiem autonomicznym, niezależnym od innych władz duchowych. Do skrajności doprowadzi kult jednostki ludzkiej. Zwiększy także bunt przeciwko zastanemu porządkowi, który miał krępować i ograniczać indywidualność, niepowtarzalność jednostki, tym samym wyjątkowość człowieka. Prowadziło to do utopii i odrzucenia rzeczywistości, a w ostateczności do nihilizmu. Kreśli również odczłowieczony obraz człowieka. Człowiek bowiem zredukowany został do roli automatu. Takiego człowieka i świata, jakich obraz kreśli ideologia, nie ma i nie będzie. Ideologia w imię rewolucji pragnie tworzyć nowego człowieka i świat. Jednocześnie ideologia nie pozwala pogodzić się z własną ułomnością, niepoznawalnością świata i koniecznością uznania rzeczy, nad którymi nie mamy władzy. Ideologia eliminuje z życia Krzyż, cierpienie. Towarzyszy temu myśl, że człowiek potrafi doskonalić samego siebie. Oficjalnym celem ideologii jest budowa ostatecznego i optymalnego porządku. Konfrontacja z rzeczywistością doskonale temu przeczy. Jednocześnie ta rewolucyjna utopia kreuje elity; uprzywilejowanych, wyemancypowanych rzeczników ideologii, którzy pretendują do władzy. Tzw. demokracja liberalna staje się rodzajem ideologii kierowanej przez określone, nadzorowane grupy, zatem przekształca się w ideologiczną oligarchię. Tworzą oni potężną grupę graczy na ponadnarodową, niekiedy globalną skalę, pozostającą poza jakąkolwiek strukturą demokracji, nikt ich nie wybiera, a jednocześnie zgłaszają pretensje do tworzenia tzw. „społeczeństwa otwartego”. Ma to być społeczeństwo wyemancypowanych jednostek, których nie ogranicza żadna przynależność ani identyczność, nawet biologiczna. Po oderwaniu uprawnień człowieka od prawa natury, po zakwestionowaniu Boga, ich statut ma zależeć wyłącznie od arbitralnej woli ich samych. Dowolna ma być treść praw człowieka, ich interpretacja, a mocą zwycięstwa indywidualistycznej wizji człowieka zwycięska ma być także wizja uprawnień, wolności wyboru kosztem obowiązków.

Najbardziej charakterystyczną cechą każdej ideologii jest indywidualizm – każdy indywidualnie określa miary i normy działania, nadając im „naukowe” znamiona, co miałoby znaczyć o racjonalności ich poczynań, co prowadzi do deifikacji – ubóstwienia człowieka. Każdy rewolucjonista miał czuć się niczym nieograniczony w swojej twórczości w imię wolności, w ten sposób miał budować także swój światopogląd i życiowy program, za cenę odrzucenia tradycji, religii, moralności. W miejscu wiary w Boga i naturę pojawiła się wiara w nieograniczony postęp. Źródłem takiego podejścia jest oświeceniowa wiara w racjonalistyczną utopię, w myśl której człowiek jest w stanie naukowo, wręcz matematycznie uregulować wszystko. Joseph Ratzinger tak ją charakteryzuje: „Racjonalność oświeceniowa to sprowadzenie rzeczywistości do ludzkiej miary i rozumienia. Jest to rozum pozytywistyczny, historycznie uwarunkowany. Liczbowo ujmuje się rzeczywistość w celu czynienia świata użytecznym.” Prowadziło to do zniszczenia naturalnego ładu społecznego wypracowanego przez pokolenia: obyczaju i etyki. Klasycznym przykładem może być zapis, jaki niedawno pojawił się na portalach Onetu: „Naukowcy z Norwegii udowodnili, że sprzątanie jest równie szkodliwe, co palenie papierosów.”

Indywidualizm to subiektywizm, który z jednej strony odbiera rzeczywistości jej autonomię, a z drugiej zainteresowany jest jedynie własnymi korzyściami i interesem, sprowadzając wszystko do konsumpcjonizmu, czyli do tu i teraz. Stąd symbolem współczesności staje się market. Wszystko może być zamknięte, nawet świątynia, ale nie market, to w nim spędza się gros niedzielnego czasu. Subiektywizm ten, bardzo często usprawiedliwiając trudności określenia, czym jest dobro, piękno, a nawet prawda, prowadzi do próby zakwestionowania ich obiektywnego charakteru, pozostawia człowiekowi jedynie wyobrażenie o nich i nieograniczoną możliwość ich kreowania. W ten sposób ideologia bardzo szybko staje się namiastką świeckiej religii, stąd jej „apostolski” charakter i gorliwość neofity jej początkowych wyznawców, co szybko niekiedy przemienia się w akty terroryzmu. Często, aby zakamuflować ów terroryzm, stosuje się ideologiczne frazesy.

Ów indywidualizm sąsiaduje z utylitaryzmem. Utylitaryzm ten przybiera dziś bardzo często formę bezduszności, a nawet okrucieństwa. Można to było obserwować na przykładzie pandemii w pierwotnej fazie, zwłaszcza na Zachodzie, kiedy rozważano możliwość poświęcenia jednej grupy chorych bardziej narażonych na śmierć z powodu ewentualnego zarażenia, na rzecz innej grupy, np. młodszych, czy wręcz na rzecz gospodarki. Ale jest jeszcze coś bardziej znamiennego, za co nie można w żadnym wypadku winić panującej pandemii. Oto na jej początku okazało się, że w jednej z klinik na Ukrainie, ukazał to włoski film, pozostaje 36 dzieci, a w ogóle ma ich być około 500 w całej Ukrainie, urodzonych przez surogatki na zamówienie par, których z powodu pandemii nie można było wywieźć. Okazuje się, że surogacja jest na Ukrainie najtańsza, a po drugie, w zachodnich krajach, również we Włoszech, jest zabroniona i stąd apel szefa kliniki o odebranie „zamówionego towaru”, który już został opłacony. Jest to niewątpliwie nowa forma handlu – tak kobietami, jak i dziećmi, gdzie zamawiającymi są różne pary, również jednopłciowe, a także pojedyncze osoby. W tym przypadku posiadanie dziecka staje się kaprysem, który ma spełnić indywidualne oczekiwania. Czy ktoś z nas chciałby być takim dzieckiem bez ojca, bez matki, rodzeństwa, rodziny, wyprodukowanym dla samego kaprysu, dzieckiem, które nigdy nie doświadczy prawdziwej miłości matczynej czy ojcowskiej?

Ostatnie wydarzenia rodziły dziś także i komentarze, które podzielam. „Nie chodzi w tym strajku już nawet o prawa kobiet ani o aborcję z przyczyn eugenicznych, ale o bunt przeciwko wszelkim ograniczeniom i zasadom, które utrudniają wygodne życie. Młodzi krzyczący na ulicy nie będą mieli problemu ani z aborcją, ani z eutanazją. Dla nich wartościami są wygoda i własny komfort.”

I jeszcze jeden: „zwrócić baczną uwagę na to, co działo się w Europie Zachodniej od 1968 roku, poprzez lata 70: rewolucja seksualna, wychodzenie na ulicę, na barykady, próby profanowania miejsc świętych i kościołów, które przerodziło się w latach 70. w ruch domagania się radykalnych zmian obyczajowych, lewicowych, wspierany metodologią terrorystyczną i do czego doprowadziło to 50 lat później? Mamy dzisiaj w Europie pokolenie, które niezdolne jest podejmować jakiekolwiek odpowiedzialności, pokolenie sfeminizowanych mężczyzn, wyemancypowanych kobiet, ludzi samotnych, którzy są zagubieni i którzy – pokryci tatuażami, karmieni narkotykami – stają się pokoleniem ludzi zgłodniałych miłości, zgłodniałych sensu, ludzi, którzy mają w sercu pustkę.”

Śmiem twierdzić, że ci młodzi, którzy dziś manifestują na ulicach, pierwsi padną ofiarą tego wszystkiego, co dziś wykrzykują. Pierwsi padną ofiarą eutanazji, bo kto będzie chciał się nimi opiekować, ich pielęgnować, zmieniać w hospicjach pampersy, czy te instytucje będą jeszcze potrzebne, czy nie będzie wystarczało stwierdzenie, że ich życie już jest w pełni spełnione, aby, jak ma to mieć miejsce już dziś w prawodawstwach niektórych państw zachodnich, usprawiedliwić eutanazję?

Do Credo, które za chwilę będziemy odmawiać, chciałoby się dodać – wierzę w człowieka – bowiem jego ludzka natura, którą Bóg bezpośrednio stworzył, ma na tyle mocy, aby zbyt łatwo nie sczezł i na nowo się odnalazł.

Zdjęcie: Wiesław Kajdasz

print