Siostry i Bracia! Panie Wojewodo, Panie Marszałku, Przedstawiciele Władz Państwowych i Samorządowych! Panowie Oficerowie różnych rodzajów Służb! Czcigodni Księża!

Koncentrujemy się wokół 230. rocznicy Konstytucji 3 maja. I temu chciałbym poświęcić refleksję wokół pytania o podstawy wolnego państwa prawa. A takim państwem chciała być Polska. I po to właśnie uchwalała swoją pierwszą w Europie – na taką skalę – Konstytucję 3 maja.

Tę refleksję chciałbym oprzeć na przemówieniu papieża Benedykta XVI, które wygłosił w niemieckim Bundestagu 22 września 2011 roku. Przemówieniu poświęconym filozofii tworzenia prawa w Europie. Bowiem fundamentalnym problemem prawa jest pytanie o źródła prawa. Z jednej strony, prawo musi być jako dusza wspólnoty, społeczeństwa, ale z drugiej strony – rodzą się pytania, jakie są źródła prawa, skąd się bierze prawo, w jaki sposób jest tworzone? I temu właśnie poświęcił swoje przemówienie papież Benedykt XVI. A rozpoczął od refleksji nad modlitwą Salomona ze Starego Testamentu, kiedy ten przejmował władzę nad narodem izraelskim po swoim ojcu, Dawidzie. Bóg powiedział mu na początku rozpoczynania rządów: „Proś, o co chcesz”.

Wówczas Salomon, wstępując na tron, prosi: „Racz (…) dać Twemu słudze serce rozumne do sądzenia Twego ludu i rozróżniania dobra od zła” (1 Krl 3, 9). I Bóg go za to pochwalił, że nie prosi o sławę, sukcesy polityczne, bogactwo, ale właśnie o rozumne serce, aby mógł rozróżniać dobro od zła.

W tej modlitwie ukazuje się zamysł Biblii, co w ostateczności winno być najważniejsze dla polityka. Nie sukces ani takie czy inne korzyści, nie kampania na rzecz kolejnych wyborów, lecz działanie na rzecz sprawiedliwości, to znaczy na rzecz rozwoju dłuższego niż kadencja i tym samym na rzecz pokoju.

Działanie na rzecz sukcesu prowadzi zazwyczaj do zafałszowania prawa, do niszczenia sprawiedliwości, co zauważył już św. Augustyn w swoim dziele „De civitate Dei” („O Państwie Bożym”). „Czymże są więc wyzute ze sprawiedliwości państwa, jeśli nie wielkimi bandami rozbójników?” – tak już pisał św. Augustyn.

Czyż wiek XX nie pokazał dobitnie, czym jest odłączenie się władzy od prawa, chociaż władza ta twierdziła, że działa zgodne z prawem, co prawda przez siebie uchwalanym. Ale czy rzeczywiście prawo to odróżniało dobro od zła?

U podstaw prawa leży pytanie o źródła prawa i tu odkrywa się prawdę, że większość to jeszcze za mało. Tak uzasadniano nielegalność prawa w systemach totalitarnych czy systemach nazistowskich, że właśnie większość takie prawa uchwaliła.

Gdzie indziej w niewygłoszonym wykładzie na uniwersytecie La Sapienza papież Benedykt XVI przypomniał sentencję Habermasa: „Moim zdaniem Jürgen Habermas wyraża myśl mającą współcześnie szeroki konsensus, gdy twierdzi, że prawowitość karty konstytucyjnej jako przesłanki praworządności ma dwa źródła: uprawnione uczestnictwo w polityce wszystkich obywateli oraz racjonalność formy rozwiązywania sporów politycznych”. To znaczy każdy obywatel ma prawo uczestniczyć w wyborach, a spory powinny być rozwiązywane o racjonalną formułę. Co to znaczy? To znaczy, „że nie może być ona jedynie walką o arytmetyczne większości, lecz musi cechować ją «proces argumentacji wyczulonej na prawdę»”. Spory polityczne mają być rozwiązywane w oparciu o prawdę, a nie większość głosów.

Sięgając do historii, okazuje się, że przepisy prawne były niemal zawsze uzasadniane religijnie. O tym, co wśród ludzi słuszne, rozstrzyga bóstwo. Otóż z całą mocą trzeba stwierdzić, że wyjątek pod tym względem stanowi chrześcijaństwo, które nigdy nie narzucało państwu i społeczeństwu praw objawionych, wywodzonych z Objawienia. Można przeglądnąć wszystkie kodeksy uchwalone w krajach chrześcijańskich i nie znajdziemy w nich praw przepisanych z Objawienia.

Chrześcijaństwo, tzn. teologowie i filozofowie chrześcijańscy w tworzeniu prawa odwoływali się do natury i rozumu, do zgody między naturą a rozumem obiektywnym i subiektywnym. W ten sposób teologowie i filozofowie chrześcijańscy podjęli tę filozofię tworzenia prawa, która obowiązywała już od II wieku przed Chrystusem. Już w tym czasie, dwa wieki przed narodzeniem Chrystusa, doszło do spotkania filozofów stoickich, którzy rozwijali prawo naturalne z autorytatywnymi nauczycieli prawa rzymskiego. Właśnie z tego kontaktu narodziła się zachodnia kultura prawna, która ma znaczenie do dzisiejszego dnia.

W ten sposób z tego przedchrześcijańskiego związku prawa i filozofii wytyczona została droga, która prowadziła przez chrześcijańskie średniowiecze, okres oświecenia, aż po Deklarację Praw Człowieka z 1948 roku, gdzie wówczas uznano „nienaruszalne i niezbywalne prawa człowieka za podstawę każdej wspólnoty ludzkiej, pokoju i sprawiedliwości na świecie”.

To, co było najistotniejsze dla tego rozwoju, to to, że teologowie chrześcijańscy opowiedzieli się przeciw prawu religijnemu, które wymagało wiary w bóstwo i postawili na filozofię, uznając rozum i naturę w ich wzajemnym powiązaniu za obowiązujące źródło prawa. Tego opowiedzenia się przeciw prawu religijnemu, aby wpisywać je w prawo państwowe, nie można mylić w preambułą do Konstytucji 3 maja, która w pierwszych słowach odwołuje się do Trójcy Świętej.

Jak to bliżej rozumieć? Papież Benedykt XVI wyjaśnia, odwołując się do wypowiedzi św. Pawła, który tu występuje jako filozof, a nie przedstawiciel religii. Św. Paweł pisze: „Bo gdy poganie, którzy Prawa [czyli Tory Izraela] nie znają, idąc za naturą, czynią to, co Prawo nakazuje, (…) sami dla siebie są Prawem. Wykazują oni, że treść Prawa wypisana jest w ich sercach, gdy jednocześnie ich sumienie staje jako świadek” (Rz 2, 14 nn.). Tak widział św. Paweł źródła prawa wśród narodów pogańskich – ludzkie serce, które idzie za naturą.  Św. Paweł wykazuje, że i poganie mieli prawo i pyta skąd, jakie było źródło tego prawa i odpowiada natura (prawo naturalne) i sumienie, owo „rozumne serce” Salomona, czyli rozum, do którego swoim językiem przemawiała natura, rzeczywistość, byt. Wszystko to, co nas otacza, przemawia do rozumu rozumianego jako sumienie.

Taki był fundament Konstytucji 3 maja.

Ale zanim przejdziemy dalej do Konstytucji, chciałbym zatrzymać się nad czymś niezmiernie ważnym dla naszych czasów, co różni nasze prawo dzisiaj stanowione od Konstytucji 3 maja, a nawet od Deklaracji Praw Człowieka.

Otóż w tym miejscu papież Benedykt XVI zauważa: „…w ostatnim półwieczu sytuacja dramatycznie się zmieniła. Idea prawa naturalnego jest dzisiaj postrzegana jako nauka specyficznie katolicka, której rzekomo nie warto dyskutować poza środowiskiem katolickim, toteż ludzie niemal się wstydzą nawet o nim wspominać.” Dzisiaj jakby w atmosferze tej rewolucji kulturowej, która dokonała się w Europie w 1968 roku, właśnie prawo naturalne, natura została odrzucona jako coś katolickiego, jako wymysł katolicki, że nawet wstyd na ten temat rozmawiać.

To całkowite zakwestionowanie prawa naturalnego wzięło się z pozytywistycznego rozumienia natury i rozumu, z przekonania, że z bytu, z rzeczywistości, z tego, co istnieje, nie może wynikać powinność. To, że człowiek istnieje jako mężczyzna i jako kobieta w tym przypadku nic nie znaczy, z tego nie wynika żadna powinność. Pozytywistyczne rozumienie natury pojmuje ją czysto funkcjonalnie i nic jej nie łączy z etosem i prawem. Podobnie rozumiany jest rozum, wszystko to, czego nie można zweryfikować lub sfalsyfikować doświadczalne, jak etos lub religia, może co najwyżej należeć do sfery subiektywnej. Umniejsza to człowieka i zagraża człowieczeństwu, redukuje do roli funkcjonalnej.

Co znaczy pozytywistyczne rozumienie natury, pozytywistyczne rozumienie rozumu? Za tym rozumieniem stoi przekonanie, że prawdą jest to, co można zweryfikować, sfalsyfikować doświadczeniem. A zatem stoi za tym przyrodniczy model nauki, bo tezy nauk przyrodniczych można weryfikować eksperymentem. Ale jak zweryfikować doświadczeniem etos, moralność, prawo, chyba że długą obserwacją, kiedy zły etos, zła moralność, złe prawo powodują zło społeczne. Ale skąd wziąć dobry etos, dobrą moralność, dobre prawo? Dzisiaj coraz to modniejsze stają się tzw. gender studies. Jak można doświadczalne zweryfikować tezy, które studia te głoszą? W tej sytuacji źródłem prawa staje się wola, a nie prawo naturalne, rozum.

I tutaj papież Benedykt XVI zauważa pewną sprzeczność. Z jednej strony, kwestionujemy istnienie prawa naturalnego, naturę, a z drugiej – rodzą się nurty ekologiczne.

Papież pisze: „Młodzi ludzie zdali sobie sprawę, że w naszych stosunkach z naturą coś jest nie tak, że materia nie jest tylko surowcem, który mamy przetwarzać, ale że sama ziemia ma swoją godność, a my winniśmy stosować się do jej wskazań”. I dalej: „istnieje także ekologia człowieka. Również człowiek ma naturę, którą winien szanować i którą nie może manipulować według swego uznania. Człowiek to nie tylko wolność, którą sam sobie tworzy. Człowiek nie stwarza sam siebie. Jest on duchem i wolą, ale jest też naturą, a jego wola jest słuszna wtedy, kiedy szanuje naturę, słucha jej i akceptuje siebie takiego, jakim jest, to, że sam siebie nie stworzył. Właśnie w ten sposób i tylko w ten sposób urzeczywistnia się prawdziwa ludzka wolność”. Widzimy to dzisiaj, tam, gdzie człowiek nie słucha natury i tworzy irracjonalne prawa.

Twórcą tej koncepcji pozytywistycznej, to znaczy, że źródłem norm prawnych może być tylko wola, a nie natura, był wielki teoretyk, który w pewnym momencie swojego życia z głoszonych przez siebie tez się wycofał i wszystko odwołał. I to jest wielce zastanawiające, że kiedy je głosił, poszli za nim zwolennicy tych tez i stworzyli szkołę prawniczą, pozytywistyczną, a kiedy się wycofał i wszystko odwołał, jego zwolennicy już za nim nie poszli i dalej głoszą to, co ich twórca odwołał.

Konstytucja 3 maja, jak już powiedziałem, w swój korpus prawa Objawienia nie przepisała, ale właśnie dlatego, że w preambule odwołała się do Trójcy Świętej, na przekonaniu o istnieniu Boga rozwinęła ideę praw człowieka, ideę równości wszystkich ludzi wobec prawa, uznanie nienaruszalności ludzkiej godności każdej osoby, a także świadomość, że ludzie są odpowiedzialni za swoje czyny, to jest właśnie dziedzictwem chrześcijańskiej kultury prawnej i nie może być traktowane jedynie jako wspomnienie przeszłości.

Konstytucja 3 maja była przygotowywana poprzez działalność ludzi, którzy czuli się odpowiedzialni za sprawy publiczne i w tym celu oddawali się studiowaniu przeszłości. Od XVI wieku Polacy o Polsce mówili coraz częściej „Rzeczpospolita”, co oznaczało ojczyznę i państwo. Z określeniem tym wiązano pojęcie „dobra wspólnego” („bonum commune”) i „prawa pospolitego” („ius commune”). Rozumiano pod tym pojęciem szczególną wspólnotę, o której mówił także św. Jan Paweł II: „Nie sposób zrozumieć człowieka inaczej jak w tej wspólnocie, którą jest naród. Wiadomo, że nie jest to wspólnota jedyna. Jest to jednakże wspólnota szczególna, najbliżej chyba związana z rodziną, najważniejsza dla dziejów duchowych człowieka. Otóż nie sposób zrozumieć dziejów Narodu Polskiego – tej wielkiej tysiącletniej wspólnoty, która tak głęboko stanowi o mnie i o każdym z nas – bez Chrystusa.” To właśnie pamięć o tej wspólnocie pozwoliła na nowo odzyskać jej wolność po 123 latach niewoli.

O poszanowaniu wspólnego dobra mówił już pierwszy rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego na nowo ufundowanego, Stanisław ze Skarbimierza: „I dlatego św. Augustyn w rozdziale dziewiętnastym księgi piątej „Państwa Bożego” mówi, że „wtedy rzecz pospolita, czyli rzecz ludu, jest dobrze i sprawiedliwie rządzona bądź przez jednego króla, bądź przez nielicznych możnowładców, bądź też przez cały lud, gdy lud stanowi gromada ludzi, którą łączy jedność praw i wspólność pożytków, wtedy istnieje rzeczpospolita, gdy wszyscy zgodnie z prawem natury w zgodzie żyją i do wspólnego pożytku zdążają”. Tyle Augustyn. „Z tego zaś wynika – kontynuuje Rektor – że każdy mieszkaniec kraju, ponieważ jest cząstką wspólnoty, w miarę swych sił winien, zachowując sprawiedliwość, zabiegać o dobro wspólne, pomnażać je, bronić go i chronić, a jeśli zajdzie potrzeba, bez wahania krew w jego obronie przelewać”.

Dla piszącego 150 lat później Wawrzyńca Goślickiego fundamentem państwa byli „mądrzy i roztropni urzędnicy”, prawo zaś było „duszą państwa”: „Tak samo jak okręt, który gdy morze zaczyna się srożyć, zwykł się nachylać i zanurzać, jeśli nie ratują go żeglarze swą pracą i doświadczeniem, tak i państwo płynące po morzu burz, buntów, rozruchów i waśni, gdyby nie było wspomagane zapobiegliwością i roztropnością urzędników, rozbiłoby się o to nieszczęście jak fala o skałę. Następnie, tak jak naszym ciałem rządzi duch, a ten z kolei jest rządzony przez myś1 i rozum, tak samo każde ciało państwa i społeczności ludzkiej musi posiadać duszę, to jest prawo, od którego by wzięło sposób uczciwego i dobrego życia, które to prawo powinno pochodzić od myśli i rozumu, to jest od rady roztropnego i mądrego męża”.

I powróćmy do myśli Stanisława ze Skarbimierza. Był jednym z tych, który uczestniczył w Soborze w Konstancji, gdzie bronił pogan przed nawracaniem siłą na chrześcijaństwo przez Krzyżaków. Wówczas tam na Soborze w Konstancji, właśnie dlatego, że Paweł Włodkowic czy Stanisław ze Skarbimierza bronili pogan przed nawracaniem ich siłą, mieczem przez Krzyżaków, sami zostali ogłoszeni jako poganie, barbarzyńcy. I twierdzono, że tak samo powinni być potraktowani, bo bronią pogan jak sami poganie. To było coś niesamowitego. I pisał: „Do tego wszakże, by wzrastała i rozkwitała rzeczpospolita, księstwo, miasto czy królestwo, potrzeba, aby rządy opierały się tam na słusznej ustawie zachowującej jedną dla wszystkich sprawiedliwość, na doskonałej zgodzie gwarantującej jedność, na szczerym zaufaniu pozwalającym wspierać się wzajemnie, na bystrej roztropności zbawiennie kierującej zamysłami, na uporządkowanym wysiłku będącym niejako spełnieniem wszystkiego. Gdy tak będą się rzeczy miały, to miasta i gminy zaludniać się będą i będą trwać dzięki roztropnym. I przeciwnie – jeśli wpierw niż cnoty i prawość rozprzestrzenią się w Rzeczypospolitej łotrostwa bądź waśnie i niezgoda, mącące spokój i rodzące podziały, a jeszcze pojawi się, Boże uchowaj, zdrada, jeśli rządzić się ona będzie nie radami starszych, lecz młokosów zarówno z wieku, jak z obyczaju, jeśli każdy obywatel mieć będzie na uwadze tylko własny interes, to choćby i czynili rzeczy, które wydają się moralnie dobre, rzeczpospolita «przeciw sobie spustoszeje i dom na dom upadnie» (Łk 11,17)”. I pisał dalej: „Prócz tego konieczne jest, by rzeczpospolita, miasto czy królestwo rządziło się przepiękną zgodą, która zawiera w sobie jednomyślność. Wszak zgoda z małych dokonań buduje potęgę, niezgoda zaś największe wniwecz obraca. I dlatego silne jest wewnętrznie państwo, a i dla wrogów straszne, gdy je tak zjednoczyła zgoda, jak obóz warowny spajają gęste zasieki, tak iż miejsca słabego w nim nie wypatrzysz. Stąd też, jak mówi Hieronim w jednym z Listów, z dawien dawna ludzie sprawujący władzę, nawet jeśli wcześniej byli skłóceni, to powołani do zarządzania państwem osiągali zgodę.”

Z pojęciem Rzeczypospolitej łączyła się też idea wolności. Pierwotnie była to wolność szlachecka, przemieniająca się w demokrację. Manifestowało się to tym, że urodzenie nie gwarantowało automatycznie szerszego udział we władzy, urodzony syn wojewody nie miał gwarancji, że zostanie wojewodą, bardziej decydowało obywatelstwo.

Poseł na Sejm, którego zwoływał król, reprezentował okręg, z którego był wybrany, a nie „całą Polskę”, co określało jednocześnie „siłę” głosu przez niego reprezentowaną. Inna była siła głosu kasztelana krakowskiego, a inna jakiegoś powiatowego posła. Nie było kadencji, na każdy sejm wybierano osobno.

Co charakterystyczne dla ówczesnych sejmów, że nie zawsze kierowano się zasadą większości głosów. Zasadę te uważano za sztuczną, mechaniczną, sprzyjającą podejmowaniu pochopnych decyzji, nieprzemyślaną. Stały za nią głębsze racje. Uważano, że ustawy sejmowe, zwane konstytucjami, miały być nie tyle przegłosowywane, co wypracowywane w wyniku negocjacji, dyskusji. Na sejm przyjeżdżano nie po to, aby się przegłosowywać, lecz aby dyskutować, negocjować, pertraktować i przekonywać siebie nawzajem.

Sądzę, że również i tę zasadę, obok większości głosów, trzeba by przywrócić. Aby dopuścić do głosu prawdę, o którą upominał się Habermas, za co otrzymał pochwałę od papieża Benedykta XVI, aby do głosu dopuścić mądrość i doświadczenie pokoleń, kiedy ich decyzje doznawały weryfikacji w życiowym doświadczeniu, kiedy historia miała szanse ukazania mądrości takiej czy innej decyzji prawnej.

Jeśli z nauki Konstytucji 3 maja nie wyciągniemy wniosków, to nie pozostanie z niej nic innego, jak wspominanie przeszłości. Amen

print