Przywołujemy dziś czas Konstytucji 3 Maja sprzed 226 laty. To był ten czas, w którym inne narody szykowały się do rewolucji, do ścinania głów, do zadawania wielkiego bólu, do rozlewu krwi, a mądrzy w tamtym pokoleniu polskiego narodu umieli rozpocząć nową debatę.

Stajemy wdzięczni Bogu za tamtą konstytucję. Wyrastała ona z doświadczeń społecznej i politycznej myśli naszych praojców, z doświadczenia Rzeczypospolitej, z fenomenu wielu setek lat tej debaty pomiędzy narodem i władcą oraz szukania równowagi pomiędzy prawami jednostki a prawami wspólnoty, pomiędzy dobrem osobistym a dobrem wspólnym, z tego wysiłku intelektu i serca rodziły się rozwiązania.

Tamta Konstytucja uczy nas przy wielu słabościach i grzechach, wręcz wadach akceptować społecznie i powszechnie tylko rzeczy godziwe, godne, Boże i ludzkie. To, co służy społeczności, człowiekowi, rodzinie i narodowi. To jest ten duch konstytucyjny wspólnotowego wysiłku, wspólnotowej nadziei, wspólnotowej realizacji, wspólnotowej cierpliwości i czekania.

Debata, którą ojcowie podejmowali, powinna dziś być wyrzutem sumienia dla wielu, którzy do debaty zapraszani, odpowiadają emocjami i krzykiem. To nie jest w polskim duchu konstytucyjnym. Gdy się patrzy na dzisiejszą naszą sytuację, nadzieje i problemy, to okazuje się, że stoimy przed jakąś ścianą nie do przebicia, w sytuacji niemożliwości jakiegokolwiek porozumienia. Wielu stan taki widzi w różnicy światopoglądów. Gdzie szukać porozumienia pomiędzy światem religii i światem laickim w polityce? W tym miejscu chciałbym przypomnieć za papieżem Benedyktem XVI stwierdzenia Jürgena Habermasa, neomarksisty stojącego na czele Neomarksistowskiej Szkoły Frankfurdzkiej, który „twierdzi, że prawowitość karty konstytucyjnej jako przesłanki praworządności ma dwa źródła: uprawnione uczestnictwo w polityce wszystkich obywateli oraz racjonalność formy rozwiązywania sporów politycznych”. Owa racjonalność formy „nie może być jedynie walką o arytmetyczne większości, lecz musi cechować ją «proces argumentacji wyczulonej na prawdę»”. Tym samym Habermas na nowo wprowadza do debaty politycznej i filozoficznej ideę prawdy. I tym razem pytajmy o prawdę.

Chciałbym, pytając o prawdę, postawić kwestię moralną, jaką jest procedura „in vitro”. Skłania mnie do tego Uchwała Samorządu miasta Bydgoszczy, aby dofinansować tę procedurę i tym bardziej czynić ją kwestią społeczną. Jest to rzeczywiście kwestia moralna, bowiem z istoty swojej wiąże się w skrajnej sytuacji z inną kwestią moralną, jaką jest aborcja, pomijając sytuacje pośrednie w jej realizacji.

Moi Drodzy!

Zauważmy na wstępie, że konieczność poznawania prawdy jest sama w sobie nakazem moralnym. Zobowiązanie to wynika z powołania człowieka do poznawania. Człowiek powołany jest do poznawania, bowiem poznanie urzeczywistnia „konstytutywny związek samego człowieczeństwa z prawdą”. Człowiek jest sobą przez prawdę i staje się bardziej sobą przez coraz pełniejsze poznanie prawdy. To prawda czyni człowieka wolnym. „Poznacie prawdę i prawda was wyzwoli” (J 8, 32), powie Jezus. Prawda czyni człowieka wolnym, bowiem człowiek, który nie zna prawdy, staje się niewolnikiem własnej pychy, próżności, niewiedzy, braku umiejętności, egoizmu, subiektywizmu. Poznanie prawdy i kierowanie się nią nadaje etycznej godziwości czynowi. Tam, gdzie „eliminuje się wymiar etyczny, a więc czynnik podstawowy ludzkiej rzeczywistości, tam zagrożona jest sama rzeczywistość. Żadne rozwiązanie nie jest możliwe w drodze rokowań w sferze politycznej, ekonomicznej czy technicznej, chociaż same w sobie są konieczne, jeśli rozwiązanie nie jest inspirowane przez wspomniany wymiar podstawowy”.

Jednym ze źródeł poznania etycznego jest sama rzeczywistość, rzeczywistość świata, a jeszcze bardziej poznanie tajników własnego człowieczeństwa. W tym kontekście proponuję, abyśmy posłuchali krótkiej wypowiedzi Jana Pawła II, zawartej w encyklice Fides et ratio. „Rozum… staje się coraz bardziej niezdolny do skierowania się ku wyższej rzeczywistości i nie śmie sięgnąć po prawdę bytu. Nowoczesna filozofia zapomniała, że to byt winien stanowić przedmiot badań i skupiła się na poznaniu ludzkim” (5). Papież w tych dwóch zdaniach mówi nam, że we współczesnym sposobie myślenia, we współczesnym sposobie poszukiwania prawdy nie jest ważna rzeczywistość, czyli byt, czyli to, co istnieje samo w sobie, lecz to, co my o tym myślimy, jaką teorię na ten temat snujemy. A zatem nie rzeczywistość, lecz nasze poglądy o rzeczywistości stają się punktem wyjścia. Papież nie jest tu osamotniony. Wcześniej zwracał na ten problem uwagę m.in. Josef Pieper w 1928 r. „Każda powinność ma uzasadnienie w bycie. Rzeczywistość jest fundamentem etyki. Dobro jest zgodnością z rzeczywistością. Kto chce poznać i czynić dobro, musi zwrócić swój wzrok na realny świat bytu. Nie na własne «poglądy», nie na swoje «sumienie», nie na «wartości», nie na samowolnie wyznaczone «ideały» czy «wzory». Musi abstrahować od własnego działania i zwrócić się ku rzeczywistości”.

I w tym miejscu właściwa rola przypada nauce. Przedmiotem nauki jest rzeczywistość. A jednocześnie dają się zauważyć różne metody badania tej rzeczywistości. Dzisiaj w naukach fizykalnych, astrofizyce zwraca się uwagę pośrednio lub nawet bezpośrednio na prawa rządzące rzeczywistością kosmosu. Fundamentalne pytania są kierowane nie tylko ku temu, czym jest taka czy inna elementarna cząstka, materia, lecz czym są prawa nimi rządzące, które są szyfrem tej rzeczywistości. Właśnie tak rozumiana rzeczywistość uczy pokory, tak rozumianą rzeczywistością nie da się manipulować. A przekroczenie tak rozumianego prawa fizyki potrafi się natychmiast zemścić. I dlatego nikt z nas nie będzie opuszczał pomieszczenia na dziesiątym piętrze przez okno. Tak rozumiana rzeczywistość kosmosu w matematycznej strukturze objawia swoją racjonalność. Prof. Marek Abramowicz stwierdza: „Świat nie jest prosty – jest niesłychanie zawiły. Fakt, że potrafimy różne aspekty tego świata zrozumieć, sam w sobie jest cudowny. Jeżeli ktoś mówi, że zrozumiał niezrozumiałą skuteczność matematyki, ten nie wie, co mówi.” „Nie rozumiemy, na przykład, dlaczego w ogóle obowiązują jakieś prawa fizyki. Mimo ogromnego postępu wiedzy, najistotniejsze pytania są ciągle bez odpowiedzi, na przykład – istnienie naszego sumienia czy zdolności zachwytu. To powinno dawać do myślenia.”

Zgłębiając bliżej problem rzeczywistości, trzeba zauważyć, że „prawa przyrody nie definiują ani nie powodują takiego, a nie innego zachowania rzeczywistości; one jedynie to zachowanie opisują. /…/ Prawa przyrody nie są przyczyną tego, że zjawiska zachodzą w taki czy inny sposób – są jedynie modelem lub opisem zaobserwowanych prawidłowości.”

Chciałbym zgłębić tę myśl właśnie refleksją Leszka Kołakowskiego, który zauważa, że „jestem przekonany – i bynajmniej w tym przekonaniu nie jestem odosobniony, wręcz przeciwnie – że religia jest inwariantem kulturowym. Jest inwariantem, bo odpowiada pewnym niezwalczonym skłonnościom umysłu i uczucia. Są, jak myślę, trzy nieodparte intuicje, które nakładają na świat pieczęć religii. Po pierwsze poczucie, że cały empirycznie dostępny kosmos jest przejawieniem innej rzeczywistości, empirycznie wprost niedostępnej, ale że nie są zasadniczo niemożliwe próby odczytania tej drugiej rzeczywistości przez jej ulotne znaki w świecie. Po drugie, że rzeczywistość empiryczna jest pod nadzorem celowo działającej energii, która zmierza ku dobru. Po trzecie, że mówiąc słowami Hbr 14, 14, „nie mamy tu miasta trwałego”, nie w pełni do tego świata należymy. Te intuicje nie są oczywiście dowodliwe w sensie naukowym, ale nie są też sprzeczne z tym, co z racjonalnego dociekania wynika. Bóg nie jest hipotezą wyjaśniającą byt; zachodzi wyraźna różnica między wyjaśnianiem empirycznym zjawiska, a wyjaśnianiem „wszystkiego”, „wszystko” nie jest bowiem przedmiotem empirycznym. Pytanie o „wszystko” jest pytaniem o Boga. Orientacja scjentystyczna może zakwestionować sensowność pytania i powiedzieć, że „wszystko” jest, bo jest. (Ale tylko tyle). I jest to coś najbardziej irracjonalnego.

Mamy dzisiaj wiele dzieł, które wykazują, że ani kosmologia współczesna, ani teoria ewolucji nie kłócą się z ideą celowości (antropizm). Niewytłumaczalny fakt, że my rozumiemy coś w świecie (Einstein), przemawia za tym, że w samym bycie obecne są rozum i celowość. Również różni badacze ewolucji śledzą celowy zamysł w przemianach świata organicznego i w rygorystycznym neodarwinizmie widzą wręcz zamach na zdrowy rozsądek. Dziś jest nagromadzenie dość silnych sugestii prowadzących do przeświadczenia, że dawny, całkiem zrozumiały konflikt między nowoczesną nauką a fundamentalistycznie odczytywaną Biblią jest już nieaktualny.”

Innymi słowy możemy powiedzieć, „że istniejąca realna rzeczywistość jest nieskończenie bogatsza od tego, co są w stanie „zobaczyć” nauki empiryczne, zaś to, czego da się dotknąć, co można zmierzyć i zważyć, jest tylko wierzchołkiem gigantycznej góry lodowej, ukrytej pod powierzchnią wody.” Innymi słowy dostrzegamy rzeczywistość, którą nie da się manipulować, która uczy pokory, której trzeba się nauczyć.

Ale idźmy dalej, śledząc naukowe badanie rzeczywistości. I aby ukazać ten typ naukowego badania, powiem bardzo drastycznie: człowieka można unicestwić, zakopać w lesie i tak już na zawsze może pozostać. To samo można powiedzieć o biologu, który w laboratorium przeprowadza jakieś doświadczenie na żywej komórce, embrionie. Ów biolog prowadzi to doświadczenie tak długo, jak długo ma do czynienie z żywym organem. W momencie, kiedy ten staje się martwy, ląduje w kanale, a jego miejsce zajmuje kolejny żywy organ wzięty skądinąd.

Dlaczego tak się dzieje? Dzieje się tak dlatego, że mamy do czynienia z rzeczywistością życia, którą rządzą inne prawa: prawo życia, prawo natury. Te prawa nie upominają się o siebie tak, jak upominają się prawa fizyki. I w tym przypadku prowadzący doświadczenie w laboratorium nie jest w stanie nauczyć się pokory, bowiem prawo życia, prawo natury, nigdy mu się nie sprzeciwiło, nigdy nie postawiło najmniejszego oporu jak prawo fizyki, nigdy nie postawił sobie pytania, czym jest życie jako życie. Właśnie życie, którego szyfrem jest prawo życia organizujące materię w żywy organ znika mu z pola widzenia, nie wywiera skutków jego przekroczenia tak, jak czyni to prawo fizyki. Może prowadzić to doświadczenie, gdyż na nie pozwala mu technika, która automatycznie staje się jakby normą moralną: wszystko to, co technicznie możliwe, staje się dopuszczalne.

Życie, prawo życia, czym jest życie? Już na najniższym poziomie rozumienia życie to przemiana materii, wzrost i reprodukcja, zakłada to zdolność samoorganizacji i przechowywania informacji.  Charakteryzuje je to, że życie występuje zawsze jedynie w żywej formie i konkretnej postaci. Występuje zawsze tylko jako ta oto konkretna roślina, to oto konkretne zwierzę, ten oto konkretny człowiek, ten oto konkretny embrion. Ale także już na tym poziomie niesie w sobie tajemnicę początku, bowiem opierając się o nauki przyrodnicze, natrafiamy na granicę wyjaśniania życia. Nauki biologiczne nie poradziły sobie z wyjaśnieniem życia. To, czym jest życie, może być zrozumiane jedynie w wyjściu od samego życia, a nie przez dołączanie jego charakterystycznych fenomenów. Innymi słowy – „życie może zostać rozpoznane jedynie przez życie”. Stąd dzisiaj w ogóle rodzi się postulat tworzenia biologii filozoficznej jako filozofii tego, co żywe, która wychodzi od metodologicznego postulatu włączenia życia w jego opis.

Już na tym poziomie to, co żywe, różni się od tego, co nieożywione. To, co ożywione, nie podziela monotonnego stanu rzeczy stałego miejsca przestrzennie-czasowego, lecz charakteryzuje się procesem stawania się, stanem przejścia. Jego ruchliwość wskazuje na centrum motoryczne, w sobie scentrowany, automotoryczny sposób bycia. Dlatego biologia jako nauka o organizmach żywych nie może zwyczajnie używać kategorii świata nieożywionego. Bowiem poznanie istoty żywej nie jest możliwe przez analogię do jakichkolwiek fizycznych zdolności znanych w przyrodzie. Życie jest absolutną odrębnością.

A czym jest życie człowieka? To dopiero człowiek może być określony w najpełniejszym tego słowa znaczeniu istotą żywą, bowiem poprzez centrum, nazywanym ludzkim „Ja”, które nie posiada żadnej przestrzennej lokalizacji, staje się podmiotem i poprzez swoje ciało wchodzi w relacje z otoczeniem. Do tych wymiarów ludzkich cech trzeba dodać: świadomość i refleksyjność, wolność, spotkanie, zdolność do pojęciowej abstrakcji, duchowość, ale też ograniczenia wyrażające się śmiertelnością.

Jakie prawa, jakie normy wpisane zostały w tak rozumianą rzeczywistość, jaką jest człowiek? Przede wszystkim wrodzona, niezbywalna godność osoby ludzkiej, zakorzeniona w wewnętrznym, duchowym życiu człowieka, która manifestuje się samoświadomością, ludzkim „Ja”. To właśnie w swoim wnętrzu człowiek występuje we własnej autonomii, indywidualności, własnej realności i własnej transcendencji. I dlatego człowiek jest nieredukowalny, nieporównywalny z żadną inną formą życia. Stąd człowiek jest jedyną istotą, która nie tylko żyje, ale musi swoim życiem kierować. To właśnie tu, jak i w wolności człowieka zapisane zostały pryncypia etyczne. Zakładają one rozum pozwalający człowiekowi wartościująco oceniać sytuację, to znaczy pytać o racje i wybierać cele. Człowiek kieruje swoim życiem poprzez racje i poprzez cele. I w tym miejscu przekracza naukę w kierunku transcendencji, pytając o sens racji i celów. Musi on uchwycić swoją możność bytu w wolnej i świadomej decyzji i dopiero uczynić się tym, kim jest i kim może być. Człowiek, uzasadniając swoje wybory i decyzje, sięga po racje, w które wierzy, że są absolutne i ostateczne, to znaczy mają „boski” charakter. Podobny wymiar mają cele. Człowiek, osiągając stawiany cel, już w momencie jego osiągnięcia przekracza go i stawia następny – jaki cel jest zatem ostateczny?

Ale wolność człowieka zakłada także wolność do nieprawdy i kłamstwa, wolność do nienawiści i zniszczenia, wolność do popełniania bezprawia i wyzysku życia, inaczej mówiąc: wolność do zła. Nad tym trzeba się zatrzymać, bowiem „odróżnienie dobra i zła nie zależy od nas”, jest nam dane, „którego nie możemy ani unieważnić, ani zmienić według naszej woli lub kaprysu, które zastajemy gotowe, które nam się narzuca i które jesteśmy zmuszeni przyjąć jako prawdziwe”. Tak dosłownie myśl tę wyraził Leszek Kołakowski. A to znaczy, że w rozróżnieniu dobra i zła mamy do czynienia z prawem natury, które jest nam dane, które, kiedy czynię zło, a zwłaszcza, kiedy doświadczam zła, zawsze się odzywa stwierdzeniem: „tak być nie powinno”. To w tym miejscu człowiek podejmuje się dzieł, kiedy na szale rzuca nawet swoje życie i czyni to nie tyle z zemsty, co z miłości do dobra, piękna, prawdy, wolności.

Na jeszcze jeden wymiar bycia człowiekiem trzeba zwrócić uwagę: spotkanie, to znaczy, że do istoty bycia człowiekiem należy relacja, odniesienie do drugiego człowieka. Każdą osobę ludzką tworzą dwa wymiary: indywidualność i relacja, odniesienie do drugiego człowieka i żadne z tych wymiarów nie uprzedzają się ani logicznie, ani czasowo. Już każda istota żywa potrzebuje innej, aby móc żyć. Człowiek potrzebuje „ty”, aby mógł stać się „ja” i stąd rzeczywiste ludzkie życie jest spotkaniem. Ale, aby mogło do niego dojść, trzeba równocześnie budować swoją tożsamość, świadomość własnego ja, samodzielność. Jest to niezmiernie ważne w sytuacji, kiedy przyszło nam żyć w wielości światopoglądów. Każdy ma prawo i obowiązek budować swoją tożsamość poprzez głoszenie wobec innego swoich poglądów. „Ów Inny nie jest zwykłą rzeczywistością społeczną; jest ontologicznie niezbędny, bym ja mógł istnieć jako Ja. Jeśli nie ma Innego, nie ma też osobnego Ja. W ten sposób bezkompromisowo potwierdzona prawda, owa prawda, która mogłaby się wydawać obraźliwa, jest konieczna właśnie ze względu na wyjątkowość mojej tożsamości. Zarazem jednak jest potwierdzeniem odmienności Innego. Jest uznaniem jego Inności, jego tożsamości. W tym sensie wyraża dla niego głęboki szacunek, jest dokładnie tym, co sprawia, że on to jest on, a ja to ja”. Trzeba zatem stwierdzić, że głoszenie prawdy jawi się jako sposób uznania tożsamości, wyjątkowości Mnie samego i wyjątkowości Innego. Próba odebrania głosu jest zatem czynem niemoralnym. W tym świetle tolerancja to ból związany z akceptacją drugiego, który nie podziela tej prawdy, którą głoszę.

Ten ciąg myśli, kim jest człowiek jako rzeczywistość, chciałbym zamknąć wypowiedzią Papieża Benedykta XVI w Bundestagu. „Powiedziałbym, że pojawienie się ruchu ekologicznego w polityce niemieckiej pozostanie głosem, którego nie można ignorować. Młodzi ludzie zdali sobie sprawę, że w naszych stosunkach z naturą coś jest nie tak, że materia nie jest tylko surowcem, który mamy przetwarzać, ale że sama ziemia ma swoją godność, a my winniśmy stosować się do jej wskazań… Doniosłość ekologii oczywiście nie podlega już dyskusji. Winniśmy słuchać języka przyrody i dawać stosowne odpowiedzi. Chciałbym jednak podkreślić z mocą rzecz, o której – jak mi się wydaje – dziś, podobnie jak i wczoraj, się zapomina: istnieje także ekologia człowieka. Również człowiek ma naturę, którą winien szanować i którą nie może manipulować według swego uznania. Człowiek to nie tylko wolność, którą sam sobie tworzy. Człowiek nie stwarza sam siebie. Jest on duchem i wolą, ale jest też naturą, a jego wola jest słuszna wtedy, kiedy szanuje naturę, słucha jej i akceptuje siebie takiego, jakim jest, to, że sam siebie nie stworzył. Właśnie w ten sposób i tylko w ten sposób urzeczywistnia się prawdziwa ludzka wolność”.

Moi Drodzy!

I w tym miejscu dochodzimy do miejsca, z którego wyszliśmy. O człowieka zakopanego w lesie, o żywy embrion, który uśmiercono i wyrzucono do kanału, żadne prawo życia, żadna norma prawa natury się nie upomni, nie wyegzekwuje swoich praw, jak czynią to prawa fizyki. O człowieka zakopanego w lesie, żywy embrion, który uśmiercono i wyrzucono do kanału, może upomnieć się jedynie sumienie drugiego człowieka. Ale musi być spełniony jeden warunek, że człowiek ten uzna w sobie dobro i zło. Dzieje się tak dlatego, że prawo życia, norma wpisana w człowieka, to prawo natury, które jest nam dane, „nie da się nigdy odkryć jako faktu empirycznego; ta wiedza jest mało pożyteczna, jeśli nie jesteśmy zdolni do odczuwania dobra i zła w nas samych”. To też jest myśl człowieka niewierzącego – Leszka Kołakowskiego. A zatem aby mogło zadziałać sumienie, trzeba uznać w sobie dobro i zło.

Powiem na marginesie tego wywodu, że z łatwością możemy dostrzec, jak „krótkie”, jak „słabe” jest sumienie drugiego człowieka, aby mogło przywrócić sprawiedliwość. I dlatego dla mnie jest oczywiste, że musi istnieć inne sumienie, musi istnieć sam Bóg, który upomni się o niesprawiedliwość dziejącą się w świecie, upomni się o sprawiedliwego, który niewinnie cierpi i wydobędzie go z tego piekła, które stworzył mu drugi człowiek i posadzi go po swojej prawicy wraz ze zmartwychwstałym Chrystusem.

Ale wróćmy do sprawy. Widzimy łatwiej, na czym polega problem moralny: na uznaniu dobra i zła w sobie. I stąd właśnie rodzą się problemy aborcji, eutanazji, eugeniki, „in vitro”. Tam, gdzie nie uznaje się dobra i zła w sobie, tam stwierdza się, że nie istnieje żadna ostateczna prawda i łatwo już o instrumentalizację idei i przekonań dla celów, jakie stawia sobie władza czy każdy indywidualny człowiek. W takiej sytuacji wszystko można uzasadnić, nawet „jawny lub zakamuflowany totalitaryzm”, „dyktaturę relatywizmu”. Zauważmy, że dziecko poczęte jest tą stroną, która może najmniej, jest najsłabsze, samo nie może się bronić i łatwo uczynić je istotą wykluczoną, sprowadzić do roli jedynie środka do celu. Dziś jesteśmy świadkami przywoływania różnych światopoglądów i powoływania się na nie, gdzie każda ze stron również potrafi mówić o moralności, ale na czym miałby polegać ów moralny walor, skoro moralnie dopuszczalne są aborcja, eutanazja, eugenika?

Moi Drodzy!

Zauważcie, że ani słowem nie powiedziałem niczego, co odnosiłoby się do kwestii „technicznej” problemu „in vitro”. O tej stronie mówią genetycy, lekarze. Chciałbym jedynie zwrócić uwagę na to, że nie publikuje się przy tej okazji statystyk: ile rodzi się zdrowych dzieci w stosunku do rozpoczętych procedur. A tym bardziej: ile rodzi się zdrowych dzieci z embrionów, które zostały zamrożone, a później odmrożone. Bo, co znaczy zamrozić embrion, znaczy odessać z niego wodę, aby móc zanurzyć go w temperaturze minus 170 stopni. Ile z nich ulega przy tym uszkodzeniu? To też są problemy moralne.

Z tego wszystkiego wynika jedno: zawsze będziemy mieli problem z człowiekiem, bo zawsze będzie mu trudno uznać dobro i zło w sobie. My, wierzący, mamy jeszcze jedno wyjście w tej sytuacji, aby nie kończyć negatywnie i pesymistycznie: uwierzmy w moc modlitwy.

Fot. Wiesław Kajdasz

print