Kolejna, 91 rocznica odzyskania Niepodległości może być przeżywana różnie. Można wspominać zdarzenia historyczne, można snuć historiozoficzne myśli w poszukiwaniu Bożej opaczności. Można śledzić osiągnięcia poszczególnych dekad, podkreślać zasługi polityków, ludzi nauki i techniki, całego społeczeństwa. Można porównywać dwudziestolecie międzywojnia i ostatnie dwudziestolecie naszej odzyskanej wolności. To wszystko jest potrzebne chociażby, dlatego, aby nie zapomnieć. Naszym przodkom, walczącym o niepodległość, której odzyskanie kosztowało ich przelaniem krwi i potu, należy się ta pamięć i cześć.

 

Nam, zgromadzonym w tutejszej Katedrze, trzeba pytać tak-że o inne sprawy, zapewne trudniejsze od tych wyżej wymienionych. Trzeba pytać o obecność Kościoła i chrześcijan uczestniczących w tej historii, o ich wkład i inspiracje czerpane ze źródeł Objawienia. I nie chodzi tu o swoistego rodzaju kombatanctwo, podkreślanie historycznych zasług Kościoła, co miałoby mu dać prawo do emerytury na najdalsze lata. Mijająca rocznica odzyskania niepodległości sta-nowi tło dla rodzących się nowych wyzwań na miarę tej odpowiedzialności, jakiej zdolni byli odpowiedzieć nasi przodkowie sprzed tylu lat. Ich dziedzictwa i osiągnięć nie wolno nam zmarnować.

 

Te dzisiejsze wyzwania, przed którymi stajemy, mają swój horyzont i swoje uwarunkowanie. Nie żyjemy w próżni. Bardzo ciekawie opisali ten horyzont i uwarunkowania w pewnym czasopiśmie młodzi ludzie, których najważniejsze momenty refleksji chciałbym przytoczyć.

 

„Specyfika polskiego doświadczenia transformacji pokazuje bowiem, że negatywnie weryfikuje ona popularne schematy sekularyzacji. Mamy wrażenie, że lukę po polskiej polityczności wypełnia Kościół. Nie w tym sensie, że biskupi zastępują ministrów, (co może nie byłoby takie złe, – bo czy Episkopat nie jest jedynym podmiotem zdolnym wybudować autostrady? Któż poza nim w Polsce posiada zdolność planowania wykraczającego poza horyzont jednej kadencji…? Ale zostawmy te gorzkie żarty). Chodzi o to, że katolicyzm stał się w Polsce zasadniczym spoiwem rozsadzanej przez przemiany wspólnoty, że stworzył metapolityczne ramy tych przemian, opisał je językiem wiarygodnym i osadził w polskim doświadczeniu duchowym. Niedoskonale? Zgoda! Jednak czy ktokolwiek zrobił choć tysiączną część tego, co zrobił Kościół, Jan Paweł II, biskupi, katecheci, kaznodzieje czy duszpasterstwa i organizacje dbające o rozwój duchowy setek tysięcy ludzi?

 

Socjologia jest na to, jak zwykle, ślepa. Czy ktoś pytał o chrześcijańskie inspiracje postaw służących rozwojowi i solidarności? Jaki procent polskich dzieł społecznych i charytatywnych po-wstaje z inspiracji innej niż chrześcijańska? Z naszych doświadczeń wynika, że niewielki. Czy nie wokół polskich parafii kwitnie najbujniej polski republikanizm – zwany z cudzoziemska społecznym obywatelstwem? Kto policzy koła charytatywne, chóry, hospicja, centra kryzysowe, domy samotnych matek, działające w polskich parafiach albo w ich bezpośredniej bliskości? Czy ktoś je w ogóle liczy? Czy ktoś badał wpływ konfesjonału na polskie życie gospodarcze? Znamy wielu przedsiębiorców, którzy płacą podatki i do-trzymują umów, bo wiedzą, że bojaźń Boża – i ani jednego, który by znalazł fundament moralny w podręcznikach etyki biznesu pisanych przez rodzimych antyklerykałów i postępowców.

 

Ciekawe, że badania pokazujące silny i jednoznacznie pozytywny związek między transformacją, postawami prodemokratycz-nymi i prorynkowymi a katolicyzmem nigdy nie wywołują zainteresowania mediów. Sekularyzacyjny przesąd tak silnie tkwi w głowach naszych elit, że nie mogą uwierzyć oczywistościom. Teoria ta, której nie sposób już utrzymywać, głosiła, że warunkiem upragnionej modernizacji musi być postępujące zeświecczenie. Tezę tę w Polsce uważano za pewnik i z nadzieją wypatrywano oznak nadciągającej sekularyzacji. Wiara w konieczność wspomnianej prawidłowości była tak silna, że pewna uczona pisała o „ujemnej sekularyzacji”, co śmiało ubiegać się może o tytuł perły w obszernej przecież kolekcji przykładów deterministycznej ciemnoty polskiej socjologii. Być może jest to najlepszy dowód na to, że w tezie o koniecznym związku między modernizacją a sekularyzacją nie o modernizację chodziło tak naprawdę, ale o spełnienie nadziei na znikniecie Kościoła. Kto wie? Z pewnością teza, że modernizacja będzie możliwa wtedy, gdy opustoszeją kościoły, nie okazała się trafna. Przeciwnie. Nadziei na obudzenie się polskiej podmiotowości upatrywać można w solidarnościowym republikanizmie, który widać dziś głównie (choć, rzecz jasna, nie tylko) wokół polskich parafii i klasztorów.

 

Paradoks polega na tym, że transformacja i modernizacja dokonują się wbrew znacznej części elit. Te, zajęte zwalczaniem Kościoła, osłabiają główną sprężynę modernizacji. W obecnym stanie rzeczy antykościelne elity polskich modernizatorów przypominają zapomnianego wicepremiera, tyle, że à rebours. Pan premier głosił, że woli nawet Polskę ubogą, byle katolicką. Nasi drodzy modernizatorzy chętnie zobaczą Polskę ubogą, byle tylko nie katolicką.”

 

Moi Drodzy!  Tak piszą młodzi ludzie, których o pochwały ze strony Kościoła nikt nie prosił. Stając wobec wyzwań budowania Ojczyzny, Naszego Rodzimego Domu, tego przez duże „D” i tego przez małe „d”, chcę powiedzieć, że tkwi jeszcze w nas całe to dziedzictwo zapału i ognia, który odziedziczyliśmy po naszych przodkach. Tkwi w nas ten zapał i ogień wiary i bojaźni Bożej, który stanowił moc prze-kuwanej na ducha ofiary i poświęcenia, bo właśnie tak przed dziewięćdziesięciu laty odzyskiwano i budowano od podstaw naszą Ojczyznę – ofiarą i poświęceniem, dla których inspiracją była Ewangelia. Podjąć to dziedzictwo, o co prosił nas papież Jan Paweł II na Palcu Zwycięstwa, aby dalej i lepiej budować naszą Ojczyznę staje się właśnie owym nowym wyzwaniem, które jest przed nami. Czy je dziś rozpoznajemy? Czy tego zapału nam jeszcze na długo wystarcza?

 

Dzisiaj problemem staje się zasadnicze pytanie; na czym, na jakich wartościach, mamy na przyszłość budować naszą Ojczyznę. Jest to pytanie bardzo konkretne. Oto jesteśmy świadkami jak Europejski Trybunał Praw Człowieka 3 listopada przyznał rację i 5 tys. euro za „szkody moralne” Włoszce Soile Lautsi Albertin. Domagała się usunięcia krzyży w szkołach publicznych. Przegrała we włoskich sądach, łącznie z Trybunałem Konstytucyjnym.

 

Trybunał uznał, że obecność krzyży „narusza prawo rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami”, a „także wolność religijną samych uczniów.”

 

Wyrok spotkał się z powszechnym oburzeniem. Ale wyzwolił też pogłębione refleksje i konstatacje. Powtórzono zatem przy tej okazji, że współpraca i komplementarność państwa i Kościoła sta-nowi pewną formę pomocniczości. Państwo może regulować życie od narodzenia do śmierci człowieka, ale nie nada temu życiu sensu. Samo z siebie nie tworzy też wizji świata, a nawet nie powinno na-rzucać obywatelom takiej jedynej wizji. Nie znosi to właściwie rozumianego rozdziału państwa i Kościoła, gdyż obie te instytucje wypełniają swoje role, ale nie można przy tej okazji oddzielać obywateli od religii, którzy swoją obecnością wypełniają obydwie te instytucje. Tym czasem swoim wyrokiem Trybunał poprzez usuwa-nie znaków religijnych z przestrzeni publicznej promuje równocześnie religię najbardziej prymitywną, jaką jest wiara ateistów, racjonalistów, agnostyków i sugeruje, że tylko oni żyją w danym społeczeństwie.

 

Rodzi się pytanie: czy Trybunał ma czuwać nad przestrzeganiem prawa, czy też kreować zmiany społeczne, ideowe, obyczajowe, moralne? Jeśli te dwa aspekty się przenikają, to na jakich fundamentach aksjologicznych owa kreacja się opiera? W istocie – jak czytamy w komentarzu „L’Osservatore Romano” – orzeczenie Trybunału w Strasburgu, podyktowane pragnieniem ochrony praw człowieka, w rezultacie kwestionuje korzenie, na których opierają się te prawa. Prawa osoby ludzkiej, jak samo jej pojęcie, jest proweniencji chrześcijańskiej. A teraz odmawia się religii chrześcijańskiej jej znaczenia i roli w budowie tożsamości europejskiej i afirmacji centralnego miejsca człowieka w społeczeństwie. Inspirowane przez ideę świeckości państwo prowadzi do marginalizacji wkładu religii w życie publiczne. W rzeczywistości idei świeckości państwa i integracji odmiennych kultur broni się nie przez negację, lecz gościnność i szacunek dla odmiennych tożsamości”. Wyrok odsłania agresywny sekularyzm i wolno pytać o postawę tolerancji, o którą gdzie indziej Trybunał tak bardzo się upomina. Dla środowisk laickich brzmi jak boski werdykt, co nie przeszkadza im twierdzić, że Boga nie ma.

 

Wyrok ten wydaje się być jedynie następnym krokiem w dobrze już znanym kierunku. Trybunał zastosował interpretację rozszerzającą w stosunku do krzyża, uznając jego obecność za przejaw agresywnego prozelityzmu pod egidą państwa i jednocześnie stosując wykładnię zawężającą w stosunki do braku symboli religijnych, którego to braku nie zinterpretował jako symbolu ateizmu, który jako taki, choć nie jest religią, jest również wiarą, tyle że wiarą w brak Boga. Dlatego brak symboli religijnych nie jest tu neutralnością, bo brak symboli jest też znakiem, tyle że ateizmu lub agnostycyzmu. Tak oto Trybunał, udając bezstronność, stanął jednak po stronie symbolu ateizmu: pustej ściany. A jak powie kardynał Bertone „odbierając nam najdroższe symbole, daje w zamian tylko dynie na Halloween.” Ta decyzja stanowi o wiele większy wstrząs dla większości katolickiej, niż przeszkadzający jakiejś osobie krzyż wiszący w klasie.

 

Wyrok Trybunału w Strasburgu wpisuje się idealnie w nową politykę instytucji europejskich i światowych, które za pomocą rezolucji, aktów prawnych, wyroków i dekretów chcą obejść procedury demokratyczne i dokonać całościowego przenicowania wartości, na których opiera się nasza cywilizacja. Okazuje się, że jeden lub kilku ideologicznie zaangażowanych sędziów jest w stanie obalić porządek prawny w państwie. W ten sposób w Stanach Zjednoczonych wprowadzono niejako „tylnymi drzwiami” między innymi prawo do aborcji – wyrokiem jednego sędziego.

 

Na wyrok Trybunału można spojrzeć jeszcze od innej strony, właśnie historycznej. Europa ma za sobą, miejmy taką nadzieję, taką historię, gdzie z powodzeniem można było realizować wszystkie postulaty i oczekiwania, którymi kierował się Trybunał. 70 lat historii Związku Sowieckiego, kilkadziesiąt lat państw Obozu Socjalistycznego, Kuby, komunistycznych państw Azji i Afryki stanowiły idealne miejsca dla zweryfikowania wszystkich postulatów, którym wyraz dał Trybunał. Można było wychowywać bez jakichkolwiek symboli religijnych, a nawet bez samej religii, można było realizować najbardziej horrendalne pomysły ideologów i polityków. Już na początku lat dwudziestych ubiegłego stulecia Zlata Zinowiewa, żona przywódcy rewolucji i pierwszego przewodniczącego Kominternu, pisała: „Czy miłość rodzicielska nie jest w ogromnym stopniu szkodliwa dla dziecka?… Rodzina jest indywidualistyczna i egoistyczna, w rezultacie wychowywane przez nią dziecko jest w dużej mierze aspołeczne, pełne egoistycznych dążeń… Wychowywanie dzieci nie jest prywatnym zadaniem rodziców, lecz zadaniem społeczeństwa.” Stąd rodził się postulat odbierania rodzicom dzieci, aby wychowywać je według wzorów jedynej słusznej ideologii i co? I wychowali? Czy cokolwiek dobrego osiągnęli? Dzisiaj istnieje w Polsce Dom Wychowawczy, w którym miesięczne utrzymanie wychowanka wy-nosi 18.300 zł. Dom, w którym postulaty Trybunału był realizowane od dawna i co? Raport Naczelnej Izby Kontroli stwierdza poziom 56% recydywy w tych domach. W starszych tego typu instytucjach starsi wychowawcy spotykają w nich dzieci i młodzież, których rodziców wychowywali o pokolenie wstecz. Odpowiedź na cały ten problem, jakiej udzielają przyklaskujący Trybunałowi, ogranicza się do jednego: trzeba poszukiwać innych wartości. I próbuje się to czy-nić w sposób rozpaczliwy, byleby tylko nie przyznać racji chrześcijańskiemu systemowi wychowania. Temu systemowi, który wychował tylu świętych, bo umiał pokazać i zainspirować miłością bliźniego, która swoje symboliczne zobrazowanie znajduje w krzyżu.

 

Wyrok Trybunału pojawia się w szczególnym momencie. Na szczególność tego momentu zwrócił uwagę również Papież Jan Paweł II w adhortacji Ecclesia in Europa. „Oczywiście na kontynencie europejskim nie brak cennych symboli chrześcijańskiej obecności, ale wraz z powolnym, stopniowym wkraczającym zeświecczeniem, powstaje niebezpieczeństwo, że staną się one jedynie pamiątkami przeszłości. Wielu ludzi nie potrafi już łączyć ewangelicznego prze-słania z codziennym doświadczeniem; wzrasta trudność przeżywania osobistej wiary w Jezusa w takim kontekście społecznym i kulturowym, w którym chrześcijańska koncepcja życia jest stale wystawia-na na próbę i zagrożona; w wielu sferach publicznych łatwiej jest deklarować się jako agnostycy, niż jako wierzący; odnosi się wraże-nie, że niewiara jest czymś naturalnym, podczas gdy wiara wymaga uwierzytelnienia społecznego, które nie jest ani oczywiste, ani przewidywalne.”

 

Jest to smutna konstatacja. Może dlatego także, że Trybunał w stosunku do chrześcijan nie boi się wydać takiego werdyktu, gdyż jest poniekąd pewien, że chrześcijanie nie zareagują. Może trochę poprotestują i na tym się skończy. Miałby natomiast o wiele większy problem z islamem w podobnych okolicznościach.

 

Dla chrześcijan cała ta sytuacja powinna stać się okazją dla bardzo poważnej refleksji. Nie chodzi o to, aby wywoływać wojnę z kimś lub przeciw komuś, ale chodzi o jasny sygnał, że istnieje taki system symboli i wartości, które są święte, z których nigdy się nie zrezygnuje i zawsze trzeba je strzec. Domaga się tego sama godność człowieka, na straży której ma stać prawo i wszelkie trybunały.

print