Kolejna 94. rocznica odzyskania niepodległości po 123. latach zniewolenia i jej świętowanie niech stanie się dla nas okazją do refleksji nad kondycją naszego narodu i państwa, nad kondycją nas samych.

 

 

 

Kiedy czytam coraz to nowe doniesienia medialne na temat różnych zdarzeń, które nieustannie kreślą jakiś patologiczny obraz rzeczywistości, to ze smutkiem przypominam sobie słowa, jakie na Wybrzeżu w roku 1987 w Gdyni wypowiedział Jan Paweł II. Mówił wówczas papież: „Tak. Morze mówi człowiekowi o potrzebie szukania się nawzajem. O potrzebie spotkania i współpracy. O potrzebie solidarności. Jakże doniosły jest fakt, że to właśnie słowo „solidarność” zostało wypowiedziane tutaj, nad polskim morzem. […] Czyż przyszłość człowieka na całej ziemi, pośród wszystkich lądów i mórz, nie przemawia za potrzebą tej właśnie treści? Czy świat – wielka i stale rosnąca rodzina ludzka – może trwać i rozwijać się wśród rosnących przeciwieństw? W imię przyszłości człowieka i ludzkości trzeba było wypowiedzieć to słowo „solidarność”. Dziś płynie ono szeroką falą poprzez świat, który rozumie, że nie może żyć wedle zasady „wszyscy przeciw wszystkim”, ale tylko wedle zasady „wszyscy z wszystkimi”, „wszyscy dla wszystkich. […] To słowo zostało wypowiedziane tutaj, w nowy sposób i w nowym kontekście. To słowo jest Waszą chlubą, ludzie polskiego morza. Ludzie Gdańska i Gdyni, Trójmiasta, którzy żywo macie w pamięci wydarzenia lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych”.

 

Wtedy nie tylko chcieliśmy, aby upadł komunizm, ale marzyliśmy o Polsce praworządnej, gospodarnej i właśnie solidarnej. Wydawało się, że w 1989 roku stanęliśmy przed szansą zbudowania takiej Ojczyzny. Stało się inaczej. Wszyscy czujemy, że coś się rozchodzi, pęka, oddalamy się od siebie. W ostatnim czasie dodatkowo spotykamy się z nową sytuacją. Aparat administracji wszystkich szczebli wprowadza coraz to szczegółowe przepisy i rozporządzenia, zwane procedurami, które mają przyczynić się do lepszego funkcjonowania organów administracji państwowej. I chociaż już dawno odkryto, że tego typu działania pomnażają jedynie tzw. zimne instytucje, które nigdy same z siebie nie wystarczają, aby poprawić jakość i poziom życia społecznego, to nic się nie czyni, aby uzupełnić je instytucjami ciepłymi, opartymi na zaufaniu i relacjach prawdziwie międzyludzkich. To te sytuacje przyczyniają się do tego, że jednocześnie bulwersują. Oto pacjentka czeka w jednym ze szpitali na przewiezienie do drugiego, a w tym czasie dyspozytor karetki pogotowia przez półtorej godziny konsultuje ze swoim przełożonym, czy wolno mu wysłać karetkę nieprzewidzianą w procedurze, a właściwą nie dysponuje. Sprawa kończy się śmiercią pacjentki. Oczywiście dyspozytor spotyka się ze strony przełożonego z zarzutem o bezduszności, ale nikt nie jest zdolny zrozumieć sytuacji dyspozytora, którego obowiązuje bezwzględne zachowanie przepisów, a w sytuacji, gdyby postąpił wbrew procedurom i wszystko by się udało, to zapewne od tego samego przełożonego otrzymałby naganę, prawdopodobnie kazaliby mu zapłacić za użycie niewłaściwej karetki, jeśli w ogóle nie wyrzuciliby z pracy. A zatem cokolwiek uczyni, może okazać się czymś złym. I podobnych sytuacji można znaleźć więcej. Mówię o tym nie dlatego, aby podgrzewać sytuację, ale dlatego, aby powrócić do wypowiedzi papieża i ją rozwinąć.

 

W tym samym przemówieniu papież wypowiedział i taką myśl: „Tu, nad brzegiem Bałtyku, wypowiadam więc i ja to słowo, tę nazwę „solidarność”, ponieważ należy ono do stałego przesłania społecznej nauki Kościoła. W tym duchu przemawiali Ojcowie i teologowie. Stąd się zrodziły encykliki społeczne ostatniego stulecia, a w czasach ostatnich nauczanie Soboru oraz obu współczesnych papieży: Jana i Pawła”. I papież dodał: „Kiedy przed rokiem byłem w Indiach, podszedł do mnie niespodziewanie wnuk wielkiego Mahatmy Gandhiego i powiedział mi „Dziękuję ci za twoją Ojczyznę, za Polskę”. Dziękował za Solidarność, która zadziwiła świat.

 

Zatrzymajmy się zatem nad tym słowem „solidarność”. Rzeczywiście należy ono do zasadniczych pojęć społecznej nauki Kościoła. Społeczna nauka Kościoła to teologiczna refleksja nad życiem społecznym, chce ona ukazać fundamentalne zasady, które powinny kierować życiem społecznym, jeśli rzeczywiście ma ono kierować się sprawiedliwością, a przede wszystkim pomagać tworzyć i pomnażać dobro wspólne społeczeństwa. Zrodziła się pod koniec XIX, na kanwie tzw. kwestii społecznej, czasu wielkich przemian, kiedy rodził się proletariat w dużym stopniu bezrobotny i na tej kanwie pierwsze ruchy socjalistyczne. I wówczas papież Leon XIII pisze encyklikę „Rerum novarum”, w której zauważa, że lekarstwo wówczas proponowane okaże się gorsze niż sama choroba. Ta przepowiednia papieża sprawdziła się w historii.

 

Nauka społeczna Kościoła wypracowała podstawowe zasady społeczeństwa, z których chciałbym wymienić trzy: solidarność, dobro wspólne i pomocniczość, oraz pięć dziedzin systemu społecznego, którymi są: rodzina, praca, ekonomia, polityka i stosunki międzynarodowe. Oczywiście wymienione elementy stanowią zasadniczy rys nauki społecznej Kościoła i teraz nie będziemy ich omawiać.

 

Podejmując refleksję nad słowem „solidarność” chciałbym sięgnąć jeszcze głębiej, do samych podstaw. Kryzys, jakiego doświadczamy, nie tylko gospodarczy, lecz również społeczny; naszego życia społecznego, parlamentarnego, politycznego, stawia nas wobec wyzwań. Jednym z tych wyzwań jest konieczność zastanowienia się na celami, jakie chcemy realizować. Dzisiaj tak dużo mówi się o postępie, o przyspieszeniu, rozwoju, ale właściwie nic o celu, jaki miałby być osiągnięty. A określenie celu jest warunkiem całościowej koncepcji potrzebnej do jego osiągnięcia. Całościowa koncepcja, kto dziś o taką się troszczy, w świecie konsumpcjonizmu, ukierunkowanym na utylitarystyczne, krótkotrwałe cele.

 

Właśnie w tym miejscu, kiedy pytamy się o całościową koncepcję, uświadamiamy sobie, że, aby móc właściwie sprawy te rozważać, trzeba powrócić do człowieka, osoby ludzkiej i jej godności. Bez człowieka cała rzeczywistość byłaby jedynie różnokształtną materią bez nazwy i sensu. Godność człowieka to zasada jednocząca całość, której celem jest dobro każdej jednostki. A zatem namysł nad człowiekiem jest nieodzowny.

 

Ten namysł nad człowiekiem każe nam mówić najpierw o transcendentnym wymiarze człowieka. Transcendentny wymiar to taki przymiot, który czyni człowieka większym od wszelkiej rzeczywistości, jaką człowiek spotyka wokół siebie, człowiek jest większy niż to, co leży przed nim na talerzu. Ta wielkość człowieka pozwala mu myśleć abstrakcyjnymi niematerialnymi pojęciami i dzięki tej zdolności mógł stworzyć naukę, bowiem nosi w sobie wrodzoną potrzebę poznania prawdy i poszukiwania sensu. Ta wielkość człowieka bierze się stąd, że jest jednością materii i ducha, tzn., że jest stworzeniem Bożym i przeznaczonym do życia wiecznego. To znaczy także, że człowiek przekracza porządek materialny i swoje najgłębsze dążenia może realizować na podstawie duchowości i życia wewnętrznego. Stąd też religia jest nieodłącznym składnikiem życia ludzkiego, a jednocześnie jest najwyższą oznaką wolności i dlatego nawet świeckie państwo nie może tej wolności ograniczać. Ateizm jest zubożeniem człowieczeństwa i odbiera człowiekowi siłę moralną i duchową konieczną dla wszechstronnego rozwoju.

 

Kontestowanie transcendentnego wymiaru człowieka ma swoją długą historię i tkwi u podstaw ateizmu. Chciałbym zwrócić uwagę na pewną jego konsekwencję; jest nią dzisiaj indywidualistyczna koncepcja człowieka. W tej koncepcji związek człowieka z drugim traktuje się jako przeszkodę w samospełnianiu się, bądź jako coś zupełnie przypadkowego. W takiej koncepcji związek z drugim może dokonywać się na ogół z racji czysto praktycznych. Taka indywidualizacja bardzo często prowadzi do zaniku zainteresowań sprawami publicznymi. Ta koncepcja znalazła dziś popularny wyraz w reklamie, co pozwala jej lansować koncepcję szczęścia czysto zmysłowego, myślenia czysto utylitarystycznego, ukierunkowanego jedynie na zysk, a stąd już niedaleko do korupcji i obojętności. Indywidualizm prowadzi do osamotnienia, wolnych związków, życia w pojedynkę, tzw. singli.

 

Z ideą solidarności jeszcze bardziej koresponduje druga właściwość osoby ludzkiej, jej relacyjność, tzn. odniesienie do drugiej osoby. Człowiek jest człowiekiem, staje się człowiekiem poprzez relację, odniesienie do drugiego człowieka, z którym tworzy wspólnotę „My”. Ta relacja, to odniesienie posiada specyficzną właściwość, którą Sobór Watykański II określa w następujący sposób: „Człowiek będąc jedynym na ziemi stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego, nie może odnaleźć się w pełni inaczej jako tylko poprzez bezinteresowny dar z siebie samego” (KDK, 24). Stwierdzenie to niesie w sobie potężny ciężar gatunkowy, ukazuje, że człowiek realizuje siebie tu na ziemi, kiedy siebie poświęca, ofiaruje, że żyje po to, aby się poświęcać. Kto dzisiaj ukazuję tę prawdę, chociażby jako program wychowania?

 

Takie rozumienie osoby ludzkiej formułuje rozumienia dobra człowieka, któremu powinny być podporządkowane wszystkie dziedziny ludzkiego życia. Chodzi nie tylko o dobro człowieka, ale dobro wszystkich ludzi, które określamy jako dobro wspólne. Rozumienie dobra wspólnego zawiera w sobie podwójne, zespolone odniesienie. O człowieku zawsze myślimy w relacji do społeczeństwa i o społeczeństwie jako złożonym z pojedynczych osób.

 

W tym duchu powinno być tworzone prawo i kształtowane poczucie obowiązku pracy na rzecz społeczeństwa. Zwracają na to uwagę papieże: Jan Paweł II i Benedykt XVI. W dzisiejszej mentalności technicznej poprzestaje się na pytaniu „jak”, jak się to robi, jak urządzić życie społeczne, a nie stawia pytania „dlaczego” i w ten sposób eliminuje się cały wymiar moralny, etyczny, duchowy, zapomina o ostatecznym celu człowieka. To z tej przyczyny należy rozumieć nieangażowanie się szerszego grona społeczeństwa np. w życie polityczne. Za coś chorego uważa papież Benedykt XVI wiązanie całej nadziei na pomyślność jedynie z ekonomią i z rynkiem, któremu muszą się podporządkowywać nawet państwa. W ten sposób proces demokratyczny zostaje odarty z wartości, a w ostateczności z sensu, a element ludzki zredukowany do ekonomicznego rachunku. W takim społeczeństwie zaczyna brakować miejsca dla ludzi chorych i starych.

 

Uznanie człowieka w swojej godności za centrum społeczeństwa prowadzi nas do kolejnej kwestii, jakżeż dziś bolesnej i wywołującej ogromne emocje; poszanowanie życia. Życie każdej istoty ludzkiej jest wartością wsobną i jest cenne nawet wtedy, kiedy nie przedstawia sobą walorów ekonomicznych lub jest dotknięte cierpieniem lub schorzeniem.

 

Życie, narodzenie i śmierć to wydarzenia zastrzeżone, niedostępne, godne najwyższej czci i szacunku. Z tego właśnie względu określa się je jako „święte”, tzn. że mające być strzeżone przed jakąkolwiek przemocą lub kaprysem. Dzisiaj szafuje się bezmyślnie stwierdzeniem: życie = ciało jest moje. I nie zauważa się dwuznaczności tego stwierdzenia. Życie = ciało jest moje, bowiem stanowi mnie jako mnie i w tym właśnie sensie nie jest do mojej dyspozycji i nie przynależy do mnie jako para butów lub komputer.

 

Dzisiaj świętość i godność życia jest atakowana i chce się je zastąpić pojęciem „jakości życia”, rozumianej jako zbiór parametrów, wskaźników tak, jak np. samochód ocenia się poprzez jego moc, przyspieszenie i ile pali. Pojęcie jakości życia sprowadza do zera godność osoby ludzkiej, godność jego egzystencji i konsekwentnie prowadzi do klasyfikacji ludzi. I już z tego punktu widzenia jest nie do pogodzenia nawet z najbardziej świeckim prawem, nawet z prawem komunistycznym, które przecież głosiło równość wszystkich ludzi.

 

Jakość życia ma być oceniana według parametrów dobranych w sposób umowny i arbitralny, przez niewiadomo dlaczego akurat właśnie te, a nie inne osoby. Nie wiadomo też, na jakiej podstawie dany parametr ma być preferowany ponad inny. Pojęcie jakości życia nie jest nigdy przywoływane w obronie słabego, natomiast po to, aby usprawiedliwić etyczne dyskryminacje ze strony silnych. Ostatnio w sejmie odbyło się głosowanie w takiej właśnie materii. I nikt nie zauważył przy tej okazji, że odbyto sąd nad „źle urodzonymi”, którzy od urodzenia nie odpowiadają wyznaczonym parametrom i z tego powodu nie powinno ich w ogóle być. Czy zastanowiono się nad tym, jak mają się oni czuć, a przecież i oni mają nam wszystkim dużo do powiedzenia. Niektórzy z nich wygrywali zmagania olimpijskie w piękniejszym stylu, niż niejeden zdrowy. Według pojęcia jakości życia mamy cenić ludzkie życie nie dlatego, że jest ono „godne” samo z siebie, nieporównywalne, lecz dlatego, że arbitralnie podsumowano parametry i wyszło z tego, że może być.

 

Ale wróćmy do wypowiedzi papieża dotyczącej idei solidarności. To właśnie ta solidarność jest tą ideą, która najlepiej wiąże jednostkę ze społeczeństwem i wyraża odpowiedzialność moralną i mobilizuje do działania. Nie może być nieokreślonym współczuciem czy powierzchownym rozrzewnieniem wobec trudności, w jakich znajduje się drugi człowiek. W tym kontekście znawcy zagadnienia mówią wręcz o idei braterstwa. Nauka społeczna Kościoła, o której papież także wspominał, mówi dziś obok takich pojęć jak: „cywilizacja miłości”, „cywilizacja śmierci”, także o „kulturze braterstwa”. Kultura braterstwa jest istotna dla każdej kultury autentycznie personalistycznej. Utwierdza jej racje, nadaje jej wigor moralny i programowy. Jakżeż jest pożądane, aby jej racjami kierowali się politycy i w jej duchu ją kształtowali, gdzie wydaje się, że dziś prym w niej wiodą oligarchia, indywidualizm i materializm. To właśnie idea braterstwa wydaje się być jedyną, która zdolna byłaby przezwyciężyć taką wizję społeczeństwa, które chroni tylko niektórych, silniej-szych i bardziej zorganizowanych, a zarazem toleruje istnienie „ludzi zbędnych”, co jest przyczyną powiększania się obszarów ludzi wykluczonych, co także będzie rodzić w przyszłości kolejne problemy społeczne.

 

Idea braterstwa jest wpisana metafizycznie w ludzką istotę i pozwala przywrócić znaczenie dobra wspólnego i sprawiedliwości społecznej. W ten sposób może być alternatywą dla świeckich etyk. Nie trudno bowiem zauważyć, że współczesne etyki, proponowane przez świeckie państwa, wychodzą ze sceptycyzmu poznawczego i pojmują człowieka jako istotę utylitarną, radykalnie wolną, niemającą korzeni wspólnotowych. Jedynie idea braterstwa może pomóc przezwyciężyć czysto socjologiczną, merkantylną i utylitarystyczną wizję dobra wspólnego.

 

Świecka wizja świata, życia ludzkiego, jaką proponuje dzisiaj cała Europa, jest ułomna dlatego, że nie ukazuje, bo ukazać nie może, całościowej wizji życia, nie potrafi ukazać życia ludzkiego w horyzoncie całości, od początku do końca, skąd się człowiek wziął i dokąd zmierza i dlatego nie potrafi mówić o celu i sensie ludzkiego życia. Dlatego także redukuje wizję realizacji pomyślności do jednego parametru: gospodarki, tzn. rynek, ekonomia i zysk ma być panaceum na wszystkie problemy.

 

Chciałbym zakończyć dzisiejszą refleksję pytaniem, co by się stało, gdybyśmy bliżej przypatrzyli się tej wizji budowania społeczeństwa, jaką proponuje nam papież, czy szerzej nauka społeczna Kościoła i ją przyjęli? A może lepiej, w czym miałoby tkwić zło, że w obliczu niemałych problemów społecznych ciągle eksperymentujemy, pomnażając je jedynie, a z jakąś irytacją wręcz reagujemy na propozycje, które przedkłada nam Kościół. Próbując urzeczywistnić te wizje, które proponuje katolicka nauka społeczna, czy możliwe były liczne afery, które trapią nasze społeczeństwo? Czy możliwy byłby ów cynizm, którego jesteśmy świadkami?

 

94. lata niepodległości to także bogate i niekiedy bolesne doświadczenia. Sądzę, że powinny wystarczać, aby móc wyprowadzić z nich odpowiednie wnioski.

print