223. rocznicę Konstytucji 3 maja przychodzi nam czcić w szczególnych okolicznościach i kontekstach. Do tych okoliczności i kontekstów należy niewątpliwie kanonizacja Papieża Jana Pawła II mająca miejsce niecały tydzień temu.

 

Okoliczność ta może zdumiewać, kiedy zastanawiamy się nad losami państw i narodów, kiedy zastanawiamy się nad losami naszej Ojczyzny, czy losami poszczególnych jej bohaterów. Takiemu właśnie zdumieniu dał również wyraz sam Papież, kiedy przyszło mu konsekrować Świątynię Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach. Na jej zakończenie mówił: „Na koniec tej uroczystej liturgii pragnę powiedzieć, że wiele moich osobistych wspomnień wiąże się z tym miejscem. Przychodziłem tutaj zwłaszcza w czasie okupacji, gdy pracowałem w pobliskim Solvayu. Do dzisiaj pamiętam tę drogę, która prowadziła z Borku Fałęckiego na Dębniki, którą odbywałem codziennie, przychodząc w drewnianych butach. Takie się wówczas nosiło. Jak można było sobie wyobrazić, że ten człowiek w drewniakach kiedyś będzie konsekrował bazylikę Miłosierdzia Bożego w krakowskich Łagiewnikach?”

 

Czyż nie zdumiewa los człowieka, to wszystko, co przyszło mu doświadczyć i przeżyć, ta „droga” od robotnika-niewolnika w Holzschuhe’ach, gdzie w każdej chwili jego życie wisiało na włosku zależne od grymasu czy kaprysu żołdaka, aż po papieża przemierzającego kraje i lądy ze zdumiewającym orędziem, aż po kanonizację? Jakież bogactwo doświadczeń musiało stać się jego udziałem na tej drodze!

 

A podobnie, czyż nie zdumiewa, czy nie powinna zdumiewać ta droga, jaką przebyła nasza Ojczyzna, począwszy od czasu uchwalenia Konstytucji 3 maja, dwóch jej rozbiorów po niej następujących, drugiej wojny światowej, aż po dziś dzień? „Jestem synem Narodu, który przetrwał najstraszliwsze doświadczenia dziejów, którego wielokrotnie sąsiedzi skazywali na śmierć – a pozostał przy życiu i pozostał sobą. Zachował własną tożsamość i zachował pośród rozbiorów i okupacji własną suwerenność jako Naród – nie biorąc za podstawę jakiekolwiek inne środki fizycznej potęgi, ale tylko własną kulturę, jaka się okazała w tym przypadku potęgą większą od tamtych potęg. I dlatego też to, co tutaj mówię o prawach Narodu wyrosłych z podwalin kultury i zmierzających ku przyszłości, nie jest echem żadnego «nacjonalizmu», ale pozostaje trwałym elementem ludzkiego doświadczenia i humanistycznych perspektyw człowieka”. To jedno z najsłynniejszych przemówień wypowiedział Papież w Siedzibie UNESCO w Paryżu, 2 czerwca 1980 roku. Nie mogliśmy wówczas słyszeć tego przemówienia, byliśmy zamknięci granicami przyjaźni i pokoju, bośmy mieli strzec…

 

Ojczyzna. Naród. Państwo i jego obywatele. Czyż te pojęcia nie powinny stanąć na nowo przed nami w kolejną rocznicę pierwszej w Europie Konstytucji, abyśmy wmyślając się w nie, mogli czerpać inspirację i moc na przyszłość, na pomyślność naszą, Ojczyzny i Państwa?

 

„Ojczyzna – kiedy myślę – wówczas wyrażam siebie i zakorzeniam, mówi mi o tym serce, jakby ukryta granica, która ze mnie przebiega ku innym, aby wszystkich ogarnąć, w przeszłość dawniejszą niż każdy z nas; z niej się wyłaniam… gdy myślę Ojczyzna – by zamknąć ją w sobie jak skarb. Pytam wciąż, jak go pomnożyć, jak poszerzyć tę przestrzeń, którą wypełniam.” To też Jan Paweł II.

 

Ojczyzna – jak napisze Norwid – „Jest to miejsce, w którym najmilej spocząć i umrzeć – kiedy ma się gotowość nieustanną życia i utrudzenia się tam, gdzie w każdym czasie danym najdzielniej o ludzkość idzie”. Ojczyzna to ojcowizna, to owoc pracy ojców, pracując z nimi dorastamy do zadanego nam człowieczeństwa. Na nic się zda praca dla majątku i fortuny, jeśli jednocześnie nie pracuje się dla przyniesionego na ten świat i zadanego nam człowieczeństwa. Jest to praca dla wolności i wymaga niekiedy cierpienia i ofiary życia. Ale praca ta wymaga też sobie właściwej przestrzeni. Jakżeż celnie zauważyła przy tej okazji Hanna Malewska: „Człowiek wygnany traci jednocześnie bogów, dom i rozum”.

 

Ojczyzna to przestrzeń, gdzie buduje się nie tylko na liczbach, lecz także na prawdzie, dobru, pięknie, na kulturze. Gdzie chodzi o coś więcej niż tylko o produkcję mydła, hot-dogów i czołgów. Gdzie chodzi o coś więcej niż chciwość. W tym celu Naród zamieszkujący tę przestrzeń tworzy sobie państwo. I tylko wówczas, kiedy państwo będzie służyć obywatelowi w realizacji jego człowieczeństwa, zdobędzie sobie właściwą moc, a nie tylko moc policji. Ale to zakłada także, że polityk ma być artystą, tak jak artystą jest prawdziwy szewc, krawiec czy kucharz.

 

Chodzi zatem o kulturę, która stanowi horyzont całości dla wszystkich problemów, które stają do rozwiązania. Kulturę tworzy Naród, państwo o tyle, o ile sprzyja narodowi i stwarza mu warunki do miłości i do pracy. To miłość wypełniająca wolę obywateli ożywia Ojczyznę. Wiem: mówić dziś o miłości w kontekście polityki, to nie tylko popełniać jakieś faux pas, lecz wręcz dawać świadectwo całkowitej alienacji. A tym czasem polityka oderwana od Ojczyzny nie tworzy kultury. W tym kontekście państwo pozostawione samo sobie tworzy najwyżej cywilizację techniczną, która, jeśli nie jest dla kultury, staje się przekleństwem dla osoby i narodu. W cywilizacji technicznej ani osoba, ani naród nie odradzają się. To nie cywilizacja techniczna czy ekonomiczna odrodziła naród polski po 123 lata niewoli.

 

Przeżywając dziś 223 rocznicę Konstytucji 3 maja uświadamiamy sobie, że historia nie tylko przyczyniła się do upadku państwa Polskiego, ale też nosiła w sobie zalążki jego odrodzenia. Również w tym przypadku oczy nasze kierują się w stronę polskiej kultury, bez jej rozpoznania niepodobna zrozumieć mocy trwania przy myśli narodowowyzwoleńczej. Tajemnicę tej mocy odkrywał Norwid, kiedy pisał: „Bo zaprawdę powiem ci: że narodów losy, i koleje ludzkości, i świata, i niebiosy […] wszystko – bierze żywot z Ideału”. I tu okazuje się, że historia zapisała owe ideały, do których w czasie nocy niewoli się odwołano.

 

I tak oto w swojej mowie Pochwała Uniwersytetu na nowo ufundowanego stwierdzał Stanisław ze Skarbimierza: „Choć jednak wedle niedocieczonej mądrości swojej wszystko stworzył i wszystko na niebie i ziemi, jak powiada Księga Rodzaju, uczynił bardzo dobrym, choć niektóre podksiężycowe krainy udarował obfitością owoców, inne winnicami, inne urodzajnością jarzyn, inne płodnością zwierząt domowych, inne roślinami bujnymi, inne kosztownymi kamieńmi, inne potwornymi zwierzętami, inne barwami rozmaitymi, inne różnymi rodzajami kruszców i wonności, samą tylko Polskę, bliżej północnego bieguna przysuniętą, nie tylko klejnotami z materialnego kruszcu, ile duchową ozdobą rozmaitymi nauk odznaczyć raczył. Ciągle więc z tronu Bożego, to jest z Kościoła boje swe toczącego na ziemi, przez Akademię Krakowską wychodzą błyskawice, głosy i gromy, a wokół owego tronu dzień i noc krzyczą zwierzęta, każde po sześć skrzydeł mające. Tak oto w wielości profesorów, co boje swe toczą w Akademii Krakowskiej, rozszerzony jest Kościół, a sznury jego namiotu przedłużone zostały, sama zaś wiara katolicka, otoczona niezwyciężonym murem bojowników, zdolna jest mężnie stawić czoła atakującym ją wrogom”. Wspominana Akademia Krakowska w oczach Autora urasta do symbolu chwały i sławy. Kontynuował zatem: „Najpierw tedy ponad wszelkie zaszczyty przydaje jej szlachetności, że przedmiotem jej dociekań jest to, do czego wedle pierwszej księgi Etyki dąży wszystko, mianowicie Bóg pełen chwały – będącym dobrem najwyższym, od którego większe nawet pomyśleć się nie da. Po wtóre, godności jej przydaje blasku to, że materię jej dociekań stanowi człowiek, ozdobiony rozmaitymi władzami i cnotami, które wedle pierwszej księgi Polityki z natury swojej jest istotą polityczną i obywatelską”.

 

Tymi wypowiedziami i tą nauką jesteśmy w samym centrum europejskiej kultury, ponad którą już nic lepszego wymyślić nie było można. Nakreślone zostało zadanie Uniwersytetu, jako poszukiwanie mądrości. Ale to poszukiwanie zawierało w sobie również wymiar praktyczny, który ożył na nowo w czasie niewoli: po co Polska, po co Polska ma wybić się na niepodległość? W kontekście tego pytania rodziła się moc przezwyciężenia darwinizmu politycznego, poglądu, który twierdził, że słaby nie ma racji bytu, że Polska nie ma racji bytu ze względu na jej słabości, czego najlepszym dowodem jest jej upadek, ma służyć na pożarcie silniejszemu, aby ten mógł przetrwać. Ale też we wszystkich wypowiedziach pojawiał się nieprzypadkowo także wątek Północy – geograficznego położenia Polski, jako miejsca szczególnego powołania i posłania. Nie było to przypadkowe, jak nieprzypadkowe jest to, że na granicach Polski nakreślona została granica wyznaczona wieżami gotyckich kościołów, które już dalej nie sięgały i tak to już zostało po dziś dzień. Tu nakreślone zostały granice kultury Europy Zachodniej i choć chrześcijaństwo sięga dalej, to jednak mimo to, coś się tu kończy…  Coś, co sprawia, że Polakom przyszło żyć na pograniczu, kto tego nie widzi, nie zrozumie też ich historii. A stąd zapewne i Odsiecz Wiedeńska, a później Cud nad Wisłą, Katyń, wywózki na Sybir i pogromy na Wołyniu.

 

Dotykamy tu tego nurtu idei polskości, który określany niekiedy mesjanizmem polskim nie zawsze odbierany jest pozytywnie. Jedno jest pewne. Mesjanizm polski był tym nurtem życia narodu, który zastąpił rozwijające się gdzie indziej ideologie i utopie społeczne, których źródła można odnaleźć w marzeniach o lepszej przyszłości. Zahamował on ucieczkę za lepszą przyszłością w świat marzeń malowany oczami wyobraźni, a całą uwagę skierował na ojczyznę. To dzięki niemu właśnie sądzono, że szczęście i stałość społeczeństwa powrócą same z chwilą, kiedy odrodzi się „Ojczyzna-Polska”. Pierwszym, który Polskę nazwał ojczyzną w dzisiejszym tego słowa znaczeniu, był Piotr Skarga.

 

Moi Drodzy!

Powracamy do teraźniejszości i to raz jeszcze w imię Ojczyzny, Narodu i Państwa. W imię Norwidowskiego ideału, o który nieustannie trzeba pytać: jaki jest i jaki ma być. Bo ów ideał to tak jak wolność, nie można jej zdobyć raz na zawsze, lecz nieustannie jest do zdobywania. W tym miejscu chciałbym podjąć pewien wątek. Dziś tradycyjny ideał wyrastający z chrześcijańskich źródeł konfrontowany jest z tak zwanym nowym ateizmem. Ideałem tego ateizmu nie jest już kwestia społeczna, obrona biednych i awangarda proletariatu. Reprezentowany jest bowiem przez bogate warstwy społeczne. Jego ideą jest radykalna krytyka religii jako religii, która ma być odpowiedzialna za wszelkie zło w świecie. Tu też atakuje się religię m.in. za wpływ na ustawodawstwo i politykę. Jeśli można byłoby tu mówić o ideach to najwyżej o epikurejskim hedonizmie, czyli przyjemność jedyną filozofią życia. Trudno dostrzec w nim trwałe podstawy ontologiczne i antropologiczne, które pozwalałyby budować alternatywną a jednocześnie spójną wizję życia indywidualnego i społecznego. Trudno dopatrywać się nim źródeł, z których dałoby się wyprowadzić niezmienne i zawsze zobowiązujące normy moralne.

 

Nowy ateizm jawi się bardzo „misyjny”. Chodzi mu o uczynienie każdego ateistą, ale również o uwolnienie kultury spod wpływów religii. Rozlewa się bardzo szeroko. Spotykamy się z nim nie tyle w filozoficznych publikacjach i akademickich dysputach, co w masowej kulturze, reprezentowanej przez publicystów i działaczy społecznych, dotyczącej postaw etycznych, wychowania, rodziny, kształtowania sfery publicznej. Chodzi nie tyle o racjonalne uznanie lub zakwestionowanie Boga, ile o uderzenie w całą współczesną cywilizację, w dziedzictwo wielkich religii, już nie tylko chrześcijaństwa, choć jest ono tu najbardziej piętnowane. A tu na pierwszy plan w praktyce wysuwa się m.in. forsowany wszędzie rozdział państwa i Kościoła. Z tak prezentującym się ateizmem trudno dyskutować, bo jak dyskutować z tezą, że „Jezus i bicz, Paweł i teoria władzy pochodzącej od Boga, Augustyn koncepcja wojny sprawiedliwej – to bojowa trójca święta, maszynka usprawiedliwiająca wszystkie zbrodnie popełnione w imię Boga od dwóch tysiącleci”. Bo jak dyskutować z tezą, że religia „od zawsze była wrogiem nauki i nieskrępowanego poznania, jak również opiera się w dużym stopniu na kłamstwie i strachach i jest współwinna ignorancji oraz winna niewolnictwa, ludobójstwa, rasizmu i tyranii”.

 

Zostawmy dalszy opis i zastanówmy się nad sposobami rozwiązania rodzących na tym tle problemów i znalezienia porozumień, bowiem po to tu zebraliśmy się. Nie będę powtarzał, że w Konstytucji Rzeczpospolitej w zapisie relacji państwa i Kościoła nie ma takiego pojęcia jak „rozdział”, jest natomiast „autonomia i wzajemna niezależność” oraz „współdziałanie dla dobra” (Art. 25). Chciałbym natomiast przytoczyć na podobny temat wypowiedź papieża Benedykta XVI z jego wystąpienia w Bundestagu 22 października 2011 r. „… chrześcijaństwo nigdy nie narzucało państwu i społeczeństwu prawa objawionego, uregulowania prawnego, wywodzonego z objawienia. Odwoływało się natomiast do natury i rozumu jako prawdziwych źródeł prawa. /…/ W ten sposób teologowie chrześcijańscy przyłączyli się do ruchu filozoficznego i prawnego, który zaczął się tworzyć od II wieku przed Chrystusem. W pierwszej połowie II stulecia przedchrześcijańskiego doszło do spotkania między rozwiniętym przez filozofów stoickich społecznym prawem naturalnym i autorytatywnymi nauczycielami prawa rzymskiego. Z tego kontaktu narodziła się zachodnia kultura prawna, która miała i do dzisiaj ma decydujące znaczenie dla kultury prawnej ludzkości. Z tego przedchrześcijańskiego związku między prawem a filozofią bierze początek droga – prowadząca przez chrześcijańskie średniowiecze – do rozwoju prawnego okresu oświecenia, aż do Deklaracji Praw Człowieka”. Dodajmy, to na tej drodze plasuje się także Konstytucja 3 maja i dlatego dotyczyła wszystkich obywateli, a nie tylko katolików, bo była budowana na dwóch filarach: rozumie i naturze, naturze i sumieniu. Dzisiaj w nurcie nowego ateizmu kwestionuje się prawo naturalne, poprzestając na pozytywizmie prawnym. Idea prawa naturalnego jest dziś postrzegana jako nauka specyficznie katolicka, o której rzekomo nie warto dyskutować i stąd konsekwentnie postulat rozdziału państwa od Kościoła. Szyderczo zatem oświadcza się także, że już więcej nie potrzeba jechać do Watykanu. Odpowiadam; nie potrzeba jechać do Watykanu, wystarcza pojechać do Moskwy, bowiem tamtejsi sędziowie odwołali się właśnie do prawa naturalnego, kiedy w Norymberdze osądzali zbrodniarzy wojennych, którzy swoje zbrodnie zasłaniali obowiązkiem wykonywania rozkazów. Dziś refleksja nad naturą i jej prawami powraca tylnymi drzwiami za przyczyną ekologii i dlatego też trzeba budować nad autostradami przejścia dla żabek.

 

Dziś stajemy wobec rzeczywistego problemu społeczeństwa o wielu poglądach, religijnego i areligijnego, tak czy inaczej zsekularyzowanego. Czy przez to samo jesteśmy w beznadziejnej sytuacji? Nie. I tutaj odwołam się raz jeszcze do Papieża Benedykta XVI, który podejmując problem pluralizmu politycznego w parlamentach, przypomniał myśl Jürgena Habermasa, który twierdzi, „że prawowitość karty konstytucyjnej jako przesłanki praworządności ma dwa źródła: uprawnione uczestnictwo w polityce wszystkich obywateli oraz racjonalność formy rozwiązywania sporów politycznych”. Owa racjonalność formy – zdaniem Habermasa – nie może być jedynie walką o arytmetyczną większość, lecz musi cechować ją «proces argumentacji wyczulonej na prawdę». I dodaje Papież: „Uważam za rzecz znamienną, że Habermas uznaje wrażliwość na prawdę za konieczny element procesu argumentacji politycznej, wprowadzając tym samym na nowo ideę prawdy do debaty filozoficznej i politycznej”. Przypominam wątek prawdy dlatego, że jeśli w świętowaniu 223. rocznicy Konstytucji 3 maja o Ojczyznę i Państwo nam chodzi, to nie trudno zauważyć, że pytanie o prawdę staje się naglącym pytaniem o pojawiające się nowe problemy podziałów w życiu politycznym i społecznym (ideowym), które właśnie w imię prawdy, w imię dobra wspólnego powinny być przezwyciężone. O prawdzie mówił ostatnio w kazaniu ks. abp Jędraszewski, który przypomniał „przygnębiającą treść ostatniej zwrotki słynnej pieśni, autorstwa barda „Solidarności”, zmarłego dokładnie dziesięć lat temu Jacka Karczmarskiego, zatytułowanej „Mury”, gdzie jest mowa o śpiewaku, który: „Patrzy na równy tłumów marsz, milczy wsłuchany w kroków huk, a mury rosną, rosną, rosną, łańcuch kołysze się u nóg”. Bez prawdy ciągle będą rosły między nami trudne do pokonania mury, a naszym nogom coraz bardziej będzie ciążył przeklęty łańcuch zniewolenia przez kłamstwo, sceptycyzm, relatywizm i cynizm”.

 

I na zakończenie problem, który podaję jako przykład. W ostatnim czasie toczy się w Polsce sprawa wpisania do rejestru Kościołów i związków wyznaniowych jako związku wyznaniowego „Kościoła Latającego Potwora Spaghetti”. Kościół ten ma być zarejestrowany nie jako jakiś związek, ale związek wyznaniowy, tzn. jako Kościół na równi z innymi Kościołami. Poruszam ten problem nie dlatego, że powoduje mną jakaś pycha, że oto jakiś „Kościół Spaghetti” ma być równy Kościołowi katolickiemu, lecz dlatego, że w sprawę tę włączone zostało państwo, o którym się mówi, że ma być rozdzielone od Kościoła. Bo oto Sąd Administracyjny w Warszawie (organ sądowniczy państwa) nakazał Ministerstwu Administracji i Cyfryzacji ponowne rozpatrzenie wniosku o wpis.

 

Przy tej okazji stwierdzono, że nie ma dostatecznie sprecyzowanego prawa w tym względzie, nie mówi się, że brak religijnego charakteru grupy uzasadnia odmowę wpisu. W związku z tym każdy człowiek i każdy związek może żądać wpisu, co daje szereg praw i przywilejów. I tak ubiegłego roku do rejestru wpisano „Wyznawców Słońca” grupę aktywistów ekologicznych, gdzie jako „rytuał” podano „muzykę” i „libacje”, „wznoszenie toastów”. Wcześniej w czasach transformacji do rejestru wpisywano grypy przestępcze z Wybrzeża i z podwarszawskich Marek. Mafia pruszkowska miała nawet własną uczelnię „teologiczną”, na której w charakterze wykładowców zatrudniani byli Wietnamczycy handlujący na Stadionie Dziesięciolecia. Samozwańczy „biskupi” i ich „kościoły” mieli prawo korzystać z Funduszu Kościelnego i ze zwolnień podatkowych przy odpisach na działalność swojego „kultu”, charytatywną czy edukacyjną.

 

Przy okazji próby wpisu „Kościoła Spaghetti” ukazano, że grupy tworzące ten Kościół są związane z ateistycznymi środowiskami i powołują ten kościół jako tzw. „joke religions” – „religia żartu” dla parodiowania innych religii. Nie chodzi to o tworzenie własnej doktryny, tworzenia wspólnoty dla pielęgnowania duchowości i sprawowania kultu, lecz ośmieszania zasad innych religii w tym przypadku chrześcijaństwa i to właśnie jest podstawowym celem tej grupy. Stąd w ekspertyzie napisano: „W rzeczywistości mamy do czynienia z czymś w rodzaju anty-religii”. A jeden z ekspertów zauważył: „Mam wrażenie, że postulując precyzyjne zdefiniowanie wszystkiego, oczekujemy, że zostaniemy zwolnieni z obowiązku używania rozumu”. I wniosek: „…takie podmioty, jak Kościół Latającego Potwora Spaghetti nie powinny zostać wpisane do rejestru kościołów i innych związków wyznaniowych”.

 

Sądzę, że na naszych oczach poprzez podobne wpisy niszczy się państwo, a przede wszystkim prawo, bo jeśli wolno kpić z prawa, to znaczy, że jest ono bezsensowne. I jakie wartości są tu chronione? Czy nie mamy tu do czynienia z dowolnością, relatywizmem i bezprawiem i Instytucja to popiera?

 

Świętujmy dziś mimo to rocznicę Konstytucji, a z jej świętowania czerpmy siły dla lepszego budowania wspólnego dobra.

print