Na miejsce straceń przeznaczyli hitlerowcy wąską dolinę między wzgórzami – w odległości około 12 km od Bydgoszczy. By uzmysłowić sobie, jak wielkie straty poniosła wówczas ludność, wystarczy powiedzieć, że zginęło 48 procent profesorów szkół średnich, około 33 procent duchownych, 15 procent nauczycieli szkół powszechnych i prawie 14 procent lekarzy oraz prawników.

„Tajemnica fordońskiej Doliny Śmierci” – to tytuł spotkania z historykiem oraz społecznikiem Krzysztofem Drozdowskim, które zorganizowano w ramach Bydgoskiego Klubu Frondy w Domu Jubileuszowym Jana Pawła II.

Krzysztof Drozdowski przypomniał, że w pierwszych dniach po zajęciu miasta przez Niemców niemal codziennie organizowano łapanki. Później odbywała się selekcja – większość mężczyzn była posądzana o zbrodnie przeciwko narodowi niemieckiemu, tylko nielicznych zwalniano do domu.

Wszystkich przeprowadzano do jednego z trzech kompleksów koszarowych przekształconych w obozy. Tam prowadzono systematyczne selekcje, w wyniku których typowano osoby do wywozu. Początkowo transporty były kierowane do nieodległego Tryszczyna, w którym mordowano w byłych polskich rowach przeciwlotniczych. – Z powojennych ekshumacji wiemy, że zamordowano tam ponad 650 osób – dodał. Brak miejsca do dalszych pochówków spowodował potrzebę znalezienia nowego, niezbyt odległego od Bydgoszczy. W ten sposób na kolejne miejsce mordów wybrano wąwóz pomiędzy wzgórzami miedzyńskimi w Fordonie. 7 października 1939 roku na teren wzgórz zostali skierowani członkowie Arbeitsdienstu, czyli urzędu pracy w sile 30-40 mężczyzn. Rozpoczęli oni kopanie rowów szerokości 3 metrów i głębokości 2,5 metra.

Według historyka Krzysztofa Drozdowskiego należy zauważyć, że program zbrodni na bydgoszczanach był usystematyzowany i praktycznie za każdym razem wyglądał podobnie, co pozwala na przyjęcie pewnych uogólnień. – Gdy wieczorami w koszarach wyczytywano nazwiska kolejnych mieszkańców, więźniowie nie przypuszczali, że to ostatni apel tych wyczytanych. Następnego dnia, przeważnie w okolicach godz. 4 rano, wszyscy zajmowali miejsca w podstawionych ciężarówkach. Z koszar artyleryjskich byli wywożeni na północny zachód od Fordonu w pobliże lotniska szybowcowego – opowiadał. Z protokołów ekshumacyjnych wynika, że większość osób została zamordowana strzałem w tył głowy. Wiadomo również, że takich zbiorowych egzekucji w Dolinie Śmierci nie wykonywano każdego dnia, jak zeznawali niektórzy świadkowie po wojnie. Powtórzyły się one czterokrotnie. Ostatnią grupę Polaków rozstrzelano 26 listopada.

Wojna zakończyła się w Europie 9 maja 1945 roku. W Polsce niemal z marszu przystąpiono do odszukiwania miejsc masowych egzekucji, by ekshumować ofiary i zapewnić im należyty pochówek. Tak się stało w Tryszczynie i tak się stało również w fordońskiej Dolinie Śmierci, o czym do niedawna nie wiedziano. Pierwsze ekshumacje miały miejsce już w 1945 roku – nie udało się odnaleźć żadnych źródeł pisanych w tej sprawie, lecz zostały one potwierdzone przez dwóch niezależnych świadków. Uroczystości pogrzebowe zaplanowano na 10 maja 1947 roku. 50 trumien pozostawiono na Starym Rynku pod opieką wojska. Reszta została przetransportowana na cmentarz na Wzgórzu Wolności i ułożona przed wykopanymi dołami.

Zdaniem historyka na wiele lat zapomniano o temacie Doliny Śmierci. Krzysztof Drozdowski w sierpniu 2017 roku zwrócił się do Instytutu Pamięci Narodowej z listem otwartym, pod którym podpisało się stu bydgoszczan, z prośbą o wznowienie śledztwa, co ostatecznie się udało. – W 1999 roku do Bydgoszczy z kolejną pielgrzymką zawitał ówczesny papież Jan Paweł II. W swojej homilii zaapelował, by udokumentować trudną historię Doliny Śmierci – podsumował Krzysztof Drozdowski.

Krzysztof Drozdowski urodził się w Bydgoszczy. Jest członkiem Towarzystwa Miłośników Miasta Bydgoszczy. Opublikował ponad 40 artykułów naukowych i popularnonaukowych.

Tekst: Marcin Jarzembowski
Zdjęcie: Wiesław Kajdasz

print