W 95. rocznicę odzyskania niepodległości, kiedy spotykamy się w Bydgoskiej Katedrze, aby modlitwą zainaugurować dziękczynienie za tamtą możliwość i tych, którzy do tego się przyczynili, chciałbym zaproponować pewną refleksję. Niechby pomogła nam znaleźć drogi wyjścia w naszej klinczującej się sytuacji.

 

Ci, których dzisiaj z wdzięcznością wspominamy, którzy swoim wysiłkiem i ofiarą doprowadzili do tego, że po 123 latach można było odzyskać niepodległość, mogli doprowadzić do niepodległości, gdyż czerpali moc i koncepcję myśli z ducha Europy. Mówimy tu o tej Europie, której granice kreślą wieże gotyckich kościołów.

 

Na jakim fundamencie, na jakich wartościach, na jakiej myśli zbudowana została ta Europa, która zainspirowała myśl Polaków, iż warto poświęcić się dla odzyskania niepodległości. Nie sposób w pełni na to pytanie odpowiedzieć. Skoncentrujmy się zatem na kilku zasadniczych wątkach.

 

U jej początków pojawił się jeden z najbardziej twórczych inspiratorów, jakim był Platon. To jego myśl pozostaje niezmiennie aktualna do dzisiejszego dnia, kiedy mówi: „A to trzeba, kiedy ktoś dostrzega naprzód cechę wielu rzeczy, nie odstępować prędzej, zanim się w niej nie dojrzy wszystkich różnic, jakie tylko tkwią w jej rodzajach, a znowu różnorodne niepodobieństwa, kiedy masami biją w oczy, nie można wtedy zamykać oczu ani ustawać, zanim człowiek wszystkich cech charakterystycznych wewnątrz jednej cechy wspólnej nie skupi i nie zamknie jej w istocie pewnego rodzaju.”

 

Ta myśl legła u podstaw starożytnej filozofii greckiej. Co ona nam mówi? Najpierw każe człowiekowi zatrzymać się nad tym wszystkim, co go otacza, każe zatrzymać się nad rzeczywistością. Jeśli wybierzemy się na przechadzkę przez wieś, to widząc np. stado różnorodnych koni, mamy się zatrzymać i tak długo na nie patrzeć, aż dostrzeżemy wszystkie różnice pomiędzy nimi. Jeśli innym razem dostrzeżemy różnorakie zwierzęta, to mamy się zatrzymać i tak długo na nie patrzeć, aż dostrzeżemy wspólną dla nich cechę, wspólną im istotę, a tą istotą będzie ich zwierzęcość. Co zatem ta myśl w ostateczności wyraża? Wyraża zdziwienie z tego powodu, że obserwując wszystko, co nas otacza, musimy postawić sobie pytanie, jak to się dzieje, że cała to różnorodność stanowi jednocześnie jedność, całość, która fascynuje swoim pięknem, harmonią i jest dobra.

 

Uważam tę myśl za niezmiernie ważną. Bowiem każe nam ona uświadomić sobie, że stajemy wobec rzeczywistości, która w jakimś swoim wymiarze nie od nas zależy. Możemy uciąć gałąź, zrobić dzidę bądź piszczałkę, ale czy ta gałąź się zazieleni, czy nie, nie od nas zależy. Człowiek może zbudować samolot, ale wcześniej musi się nauczyć rzeczywistości, która objawia się mu poprzez prawa matematyki, fizyki, chemii, nie po to, aby je przekraczać, bo to go zniszczy, ale po to, aby je w pełni zachować, bowiem nie ma nad nimi żadnej władzy. I właśnie to zdziwienie pozwoliło pierwotnemu człowiekowi odkryć, nie wymyślić, Boga. Pierwotni Egipcjanie, budując piramidy, nie wymyślali, lecz odkrywali prawa geometrii. Współcześnie wyspecjalizowała się cała gałąź nauki, która śledzi rozwój obrazu Boga w różnych kulturach, od Boga mitów, aż po obraz Boga osobowego. I dziś również niewierzący, zaangażowani w ten nurt nauki, to znaczy w dzieje kultury, przyznają, że Europa zawdzięcza swoją wyjątkowość (rozwój nauki, techniki i caritas) temu, że inspirującą dla niej myślą był obraz osobowego Boga.

 

I jeszcze jedno. To zdziwienie pozwoliło odkryć człowiekowi to, co od niego nie zależy jako normę, jako miarę, a zatem moralny wymiar ludzkiej egzystencji. A wraz z tym postawić sobie pytanie, po co to wszystko i najważniejsze pytanie o sens. Ta właśnie świadomość, że nie wszystko od nas zależy, że to właśnie stanowi swoistą miarę i normę, aż wreszcie pytanie o sens, czyni człowieka kimś wyjątkowym, co pozwala mówić o godności osoby ludzkiej.

 

Chciałbym jednocześnie przy tym bardzo mocno podkreślić, że w filozoficznej myśli europejskiej z łatwością możemy śledzić taki wątek, w którym coraz bardziej gubi się rzeczywistość, a całość myśli człowieka koncentruje się właśnie na samej myśli. Gubi się pytanie, czym jest rzeczywistość w swojej istocie, a stawia się pytanie, jak się „to” robi. W tym nurcie filozofii człowiek nie interesuje się już samą rzeczywistością, a tylko tym, co o niej myśli i jak o niej myśli. Droga tego nurtu znaczona jest, począwszy od filozofii nominalistycznej, poprzez Kartezjusza, Kanta i wielu innych, aż po współczesne nurty postmodernistyczne. Posłuchajmy, jak ten nurt interpretuje na przykładzie Kartezjusza i jego słynnego stwierdzenia: „Cogito ergo sum” Jan Paweł II: „Autor Méditation philosophique ze swoim dowodem ontologicznym odsunął nas od filozofii istnienia, a także od tradycyjnych «dróg» św. Tomasza. Te «drogi» prowadzą do Boga, który jest «istnieniem samoistnym», ipsum Esse subsistens. Kartezjusz ze swą absolutyzacją podmiotowej świadomości prowadzi w kierunku «czystej świadomości»: Absolutu, który jest czystym myśleniem. Taki Absolut nie jest samoistnym istnieniem, ale poniekąd samoistnym myśleniem. Tylko to ma sens, co odpowiada ludzkiej myśli. Nie tyle ważna jest obiektywna prawdziwość tej myśli, ile sam fakt pojawienia się czegokolwiek w ludzkiej świadomości”. Tą drogą jeszcze bardziej postąpił Kant i z nich swoje ideologiczne poglądy czerpie dziś postmodernizm aż po dyktaturę relatywizmu.

 

Moi Drodzy!

Zostawmy tę historię, wróćmy do teraźniejszości, która – nie ukrywam – boli, zapewne w inny sposób niż 95 lat temu, ale boli. I może właśnie potrzebne jest nam dziś to święto, ta uroczystość, to wspólne spotkanie w Katedrze, aby zaradzić owemu bólowi.

 

Niewątpliwie źródłem tego bólu jest właśnie to, że ten nurt coraz to większego koncentrowania się na ludzkiej myśli zamiast na rzeczywistości, stał się dziś dominujący. To mamy na myśli, kiedy mówimy o postmodernizmie i wszelkich ideologiach, które z niego wyrastają. Konsekwentnie nie pytamy się o prawdę, ale co się nam widzi prawdą, co nam jako prawda odpowiada. Zachowujemy się jak Piłat, który cynicznie stawia pytanie: „Co to jest prawda?”, ale za tym pytaniem tkwi stwierdzenie: „Co ty mi będziesz bajał o jakiejś prawdzie, ja wiem swoje”. Przed taką postawą ostrzegał już na początku XX wieku jeden z czołowych myślicieli, kiedy pisał: „Każda powinność ma uzasadnienie w bycie. Rzeczywistość jest fundamentem etyki. Dobro jest zgodnością z rzeczywistością. Kto chce poznać i czynić dobro, musi zwrócić swój wzrok na realny świat bytu. Nie na własne «poglądy», nie na swoje «sumienie», nie na «wartości», nie na samowolnie wyznaczone «ideały» czy «wzory». Musi abstrahować od własnego działania i zwrócić się ku rzeczywistości”.

 

Tą pierwszą rzeczywistością, która ma stać się fundamentem, jest człowiek. Zatem osobę pragniemy uczynić tą „rzeczą”, tym „bytem”, punktem wyjścia, z którego wyczytujemy prawdę, gdyż osoba jest czymś pierwotnym i nie daje się sprowadzić do przedmiotu. To na prawdzie o człowieku mamy budować wszelki ład społeczny. Dzisiaj jest odwrotnie. Na czym polega ta odwrotność, pisał Benedykt XVI w encyklice „Caritas in veritate” (75): „Kwestia społeczna stała się radykalnie kwestią antropologiczną w tym sensie, że zakłada ona nie tylko sposób poczęcia, ale również manipulowania życiem, coraz bardziej składanym w ręce człowieka przez biotechnologie. Zapłodnienie in vitro, badania na embrionach, możliwości klonowania i hybrydyzacji ludzkiej istoty rodzą się i szerzą w obecnej kulturze całkowitego braku zachwytu, która wierzy, że odkryła wszelkie tajemnice, ponieważ dotarła już do korzeni życia. Tutaj absolutyzm techniki znajduje swój najwyższy wyraz. W tego typu kulturze sumienie ma za zadanie jedynie przyjąć do wiadomości możliwości czysto techniczne. (…) Z drugiej strony dochodzi do głosu mens eutanasica, będąca przejawem nie mniejszego nadużycia w kwestii panowania nad życiem, które w pewnych warunkach uważa się za niegodne, by je dalej przeżyć. Za tymi scenariuszami kryją się postawy kulturowe negujące godność ludzką. Praktyki te wzmacniają materialistyczną i mechanicystyczną koncepcję życia ludzkiego.” W życiu indywidualnym i społecznym nie rządzi już pytanie o sens, o przyszłość, o godność człowieka, rządzi natomiast technika, która staje się normą i miarą dobra; wszystko, co jest możliwe do wykonania, ma być dobre. Taka właśnie myśl stała się dziś fundamentalną filozofią rządzącą prawem, ekonomią, wychowaniem, człowiek stał się przedmiotem techniki.

 

Na naszych oczach zrodził się nowy obraz człowieka. Człowiek nie widzi się już postawiony wobec rzeczywistości, która od niego nie zależy. Ten nowy obraz człowieka rodzi się z przekonania, że osoba ludzka jest tworem czysto społecznym (ideologia gender) i stąd odrzuca się ideę wspólnej natury ludzkiej. Daje to podstawę dla idei relatywizmu, czystej historyczności kultur, względności norm moralnych i temu, że „wszystko” jest kwestią wyboru, wszystko można zredefiniować i jedynie kwestią techniki pozostaje możliwość urzeczywistnienia samowładnej wolności jednostki. I to jest jeden wymiar bycia człowiekiem, wymiar indywidualny. Ale przecież nie mniej istotny jest ten drugi, wymiar relacji, czyli wspólnotowy. Wspólnota to nie zestawienie obok siebie dwóch samotnych jednostek, lecz współudział w czymś, co uczestników jednocześnie konstytuuje. To coś, to dobro wspólne, co wykracza poza poszczególne dobra, czy indywidualne korzyści.

 

Wszystko to ma się realizować w imię wolności. Ale co znaczy wolność? „Wolność w nas – pisze tamże Benedykt XVI – pierwotnie jest charakteryzowana naszym istnieniem i jego ograniczeniami. Nikt nie kształtuje dowolnie swojego sumienia, ale wszyscy budują własne ja na bazie pewnego siebie [suum], które zostało nam dane. Nie tylko inne osoby nie są do dyspozycji, ale również my takimi nie jesteśmy dla nas samych. Rozwój osoby degraduje się, jeśli zamierza być ona jedynym twórcą siebie samej. Analogicznie rozwój narodów ulega degradacji, jeśli ludzkość uważa, że może stworzyć się na nowo, posługując się «cudami» techniki. Podobnie rozwój ekonomiczny okazuje się fikcyjny i szkodliwy, jeśli powierza się «cudom» finansów, by podtrzymywać wzrost nienaturalny i konsumpcyjny.”

 

Moi Drodzy!

Pozostańmy przy myśli Benedykta XVI, bowiem w swoich dwóch wystąpieniach: w przemówieniu do uniwersytetu „La Sapienza” oraz w przemówieniu w Bundestagu w Niemczech poruszył problem, który boli również nas. Pozostaje poważnym problemem uniesprzecznienie wolności i prawa, które nieuchronnie związane jest z przymusem. Jak zbudować porządek prawny, który uszanuje wolność i nie zniszczy całości społecznej. „Chodzi tu o nadanie właściwego kształtu wolności ludzkiej, która zawsze jest wolnością we wspólnocie – prawo jest przesłanką wolności, nie jej przeciwnikiem. Jak znajduje się kryteria sprawiedliwości, które umożliwiają życie razem w wolności i jednocześnie służą temu, co w człowieku dobre?”. Czy właśnie ostatnio nie byliśmy świadkami, jak w naszym Parlamencie zmagano się z tymi pytaniami? Pytania te zostają wyostrzone przez to, że w systemie demokratycznym mamy do czynienia z partiami politycznymi, a zatem z różnorodnością, jak więc w tej różnorodności dobić się do tego, co będzie dobrem wspólnym? Szukając odpowiedzi na to pytanie, Papież przywołuje myśl Jürgena Habermasa, który mówi o dwóch źródłach prawowitości. „Uprawnione uczestnictwo w polityce wszystkich obywateli oraz racjonalność formy rozwiązywania sporów politycznych” wynika stąd, że na drodze do wyrażenia prawem dobra wspólnego muszą być zachowane dwie zasady: wszyscy mają prawo do uczestnictwa w polityce, a spory polityczne mają być rozwiązywane w oparciu o racjonalność form. Papież zatrzymuje się nad znaczeniem owej „racjonalności formy” i kontynuuje za Habermasem, „że nie może być ona jedynie walką o arytmetyczne większości, lecz musi cechować ją «proces argumentacji wyczulonej na prawdę»”. Całość tego wywodu kończy Papież stwierdzeniem: „Uważam za rzecz znamienną, że Habermas uznaje wrażliwość na prawdę za konieczny element procesu argumentacji politycznej, wprowadzając tym samym na nowo ideę prawdy do debaty filozoficznej i politycznej.”

 

Na czym polega owa znamienność? Jürgen Habermas to postać szczególna. Jest on głównym przedstawicielem Szkoły frankfurckiej realizującej program interdyscyplinarnego materializmu bądź też materialistyczną teorię społeczeństwa. Jednakże pod wpływem wydarzeń września 2001 zmienił do pewnego stopnia swoje poglądy, co spowodowało także ponowne przemyślenie roli religii. Na ten temat pisał on: Dla normatywnego samorozumienia współczesności, chrześcijaństwo funkcjonowało jako więcej niż tylko prekursor czy katalizator. Uniwersalistyczny egalitaryzm – z którego wyrosły idee wolności i kolektywnego życia w solidarności, autonomicznego kierowania swoim życiem i emancypacji, indywidualna moralność sumienia, prawa człowieka i demokracja – jest bezpośrednią spuścizną judaistycznej etyki sprawiedliwości i chrześcijańskiej etyki miłości. To dziedzictwo, zasadniczo niezmienione, było obiektem ciągłego krytycznego odkrywania i reinterpretacji. Aż do dziś nie ma dla niego alternatywy. W świetle dzisiejszych wyzwań konstelacji post-narodowej musimy zaopatrywać się, jak w przeszłości, z jego substancji. Wszystko inne jest jałowym postmodernistycznym gadaniem.

 

Nie tylko on zmieniał poglądy. Swoje odwołał także wielki teoretyk pozytywizmu prawniczego Hans Kelsen, guru prawników niemieckich przez całą drugą połowę XX w., gdy odrzucił dualizm bytu i powinności. A u nas za przykład można podać postać Leszka Kołakowskiego. Jest znamienne, że ten filozof tak szybko został zapomniany przez tych, z którymi wyrzucał z Uniwersytetu Warszawskiego profesora Władysława Tatarkiewicza. Ale kiedy później, kierując się dociekliwością i uczciwością intelektualną, poszedł w głąb i na nowo odkrywał rzeczywistość transcendentną, opuścili go ci, którzy pozostali na poziomie swoich ideologii, którzy pozostali – jak mówi Habermas – na poziomie postmodernistycznej gadaniny. To Leszek Kołakowski odkrył w swoim głównym dziele „Główne nurty marksizmu”, że najtragiczniejszą jego konsekwencją jest pustka, która dziś wypełniana jest nowymi ideologiami. I nie można powiedzieć, że dokonał tego „nawrócenia” pod wpływem starczego wieku czy lęku przed śmiercią, bowiem nigdy nie przyjął chrztu i nie wstąpił do żadnego Kościoła. Ale na jego grobie powieszono krzyż.

 

Ale wróćmy do naszego zasadniczego wątku. Benedykt XVI w Przemówieniu z Bundestagu zwrócił uwagę na coś szczególnego: „Powiedziałbym, że pojawienie się ruchu ekologicznego w polityce niemieckiej… pozostanie… głosem, którego nie można ignorować. Młodzi ludzie zdali sobie sprawę, że w naszych stosunkach z naturą coś jest nie tak, że materia nie jest tylko surowcem, który mamy przetwarzać, ale że sama ziemia ma swoją godność, a my winniśmy stosować się do jej wskazań… Doniosłość ekologii oczywiście nie podlega już dyskusji. Winniśmy słuchać języka przyrody i dawać stosowne odpowiedzi. Chciałbym jednak podkreślić z mocą rzecz, o której – jak mi się wydaje – dziś, podobnie jak i wczoraj, się zapomina: istnieje także ekologia człowieka. Również człowiek ma naturę, którą winien szanować i którą nie może manipulować według swego uznania. Człowiek to nie tylko wolność, którą sam sobie tworzy. Człowiek nie stwarza sam siebie. Jest on duchem i wolą, ale jest też naturą, a jego wola jest słuszna wtedy, kiedy szanuje naturę, słucha jej i akceptuje siebie takiego, jakim jest, to, że sam siebie nie stworzył. Właśnie w ten sposób i tylko w ten sposób urzeczywistnia się prawdziwa ludzka wolność”. W swej wypowiedzi Papież nie tylko potwierdza to, o czym była mowa wyżej – że natura ukazuje się tu jako owa rzeczywistość, nad którą człowiek nie ma władzy. Ale tym razem w prawodawstwie europejskim natura okazała się „czymś nieprzekraczalnym”, na czym „zatrzymuje” się prawodawca i nie znajduje miejsca zasada, że to, co jest technicznie możliwe do wykonania, to prawnie jest dozwolone. Tym razem prawodawca ratuje naturę przed techniką. A jednocześnie z bólem stwierdza Papież, że nie można powiedzieć tego o człowieku. Nie można powiedzieć tego samego o prawodawstwie europejskim w odniesieniu do człowieka i jego natury, to znaczy w odniesieniu do tego, co nie zależy od człowieka, to znaczy właśnie sama racjonalność, narodziny i śmierć, jak i samo życie. Natura człowieka nie jest już godna tego, aby być chronioną przed techniką, biotechniką, biotechnologią.

 

Na zakończenie przykład, bo dobre kazanie nie może być bez przykładu. Oto podano jakiś czas temu, że znana zwłaszcza starszemu pokoleniu piosenkarka, 64-letnia artystka, żyjąca z o połowę młodszych od siebie partnerem, urodziła dziecko. Właściwie dziecko urodziła jej surogatka. Oto przychodzi na świat dziecko. Trzeba się tylko z tego cieszyć. Ale czy my chcielibyśmy być takim dzieckiem? Czy my chcielibyśmy być dzieckiem, które nie ma szans na to, aby doświadczyć matczynych uczuć kobiety, która go urodziła, co na samym początku naraża go na sierocą chorobę, o czym z łatwością mogą poświadczyć pielęgniarki położniczych oddziałów. Czy my chcielibyśmy być dzieckiem, którego nie będzie miał kto w przyszłości wychowywać? Czy my chcielibyśmy być dzieckiem, które przychodzi na ten świat bardziej z kaprysu bogatego człowieka niż z samej miłości? Czy my chcielibyśmy być dzieckiem wychowywanym w rodzinnopodobnym związku, który co najwyżej jest zdolny zabezpieczyć wikt i opierunek? Czy my chcielibyśmy być takim dzieckiem, które skazane zostaje na to, aby iść przez życie w całkowitej samotności: bez braci i sióstr, cioć i wujków, babć i dziadków?

 

Moi Drodzy!

Spotykając się w Katedrze Bydgoskiej w 95. rocznicę odzyskania niepodległości, w imieniu tych, którzy wówczas walczyli o naszą niepodległość; w imieniu tych, którzy w następnych latach potem i krwią budowali jej pomyślność; w imieniu tych, którzy ginęli na frontach, na nieludzkiej ziemi i w obozach koncentracyjnych; w imieniu rotmistrza Pileckiego i generała Nila, Ojca Maksymiliana Kolbe i Księdza Jerzego Popiełuszki; w imieniu milionów prostych ludzi, skazanych w swojej Ojczyźnie na bycie obywatelami drugiej kategorii, a którzy mimo to potrafili dochować wierności Bogu i Ojczyźnie, w ich imieniu wzywam, wzywam… do Narodowego Pojednania.

print